Zima-20. Fiasko doktryny obronnej Macierewicza?

Leopardy trafiły do Wesołej, a najsilniejszy związek pancerny NATO na wschodzie Europy został znacząco osłabiony /st.chor. Rafał Mniedło /domena publiczna
Reklama


Według naszych informatorów pierwsza faza ćwiczeń zakończyła się katastrofalną porażką, a straty jednostek na wschodzie Polski wyniosły od 60 do 80 procent. Postanowiono powtórzyć ćwiczenia, a ustawienia symulacji zostały zresetowane.

Wówczas gen. Andrzejczak, mający wolną rękę, rozmieścił jednostki zgodnie z zasadami sztuki wojennej, wyprowadził kontruderzenie z tyłów i bronił linii Wisły przez 11 dni, do czasu, kiedy dotarły znaczne siły NATO, m.in. 4. Dywizja Piechoty. Uczynił to samo, co przed laty gen. broni w st. spoczynku Mirosław Różański - wykorzystując głębię operacyjną i wysoką mobilność jednostek pancernych i zmechanizowanych, zatrzymał wirtualnego przeciwnika.

Reklama

Gen. Różański odszedł z Sił Zbrojnych po konflikcie z Antonim Macierewiczem, który miał związek z jego sprzeciwem wobec koncepcji osłabienia "Czarnej Dywizji". Obecnie następują próby osłabienia pozycji gen. Andrzejczaka.

Niedługo po naszej publikacji "Super Express" opublikował artykuł, w którym cała wina za przegrane ćwiczenia została zrzucona na gen. Andrzejczaka. Natychmiast pojawiły się głosy, m.in. Macieja Kucharczyka z Gazeta.pl, że tego typu przecieki mogą być skutkiem wewnętrznych gierek personalnych i pokazu siły pomiędzy Pałacem Prezydenckim a resortem obrony.

Dziennikarze sugerują, że ten wyciek był w pełni kontrolowany, aby zaszkodzić różnym frakcjom w armii i polityce. Czy tak może być? Jest to prawdopodobne. Zwłaszcza, że obecnie jest dwóch równorzędnych generałów - Mika, który dowodził oddziałami atakującymi Polskę i Andrzejczak. Pierwszy ma dobre relacje z min. Błaszczakiem, a drugi z prezydenckim Biurem Bezpieczeństwa Narodowego.

Sam zwierzchnik Sił Zbrojnych, prezydent Andrzej Duda, powiedział, że  kilkutygodniowe ćwiczenie, przeprowadzone na warszawskiej Akademii Sztuki Wojennej, zostało poprzedzone długimi przygotowaniami i było to największe tego typu ćwiczenie po 1989 roku.

- Przetestowano wszystkie procedury dotyczące sytuacji strategicznej obrony kraju, które wprowadzaliśmy w ostatnim czasie, przede wszystkim nowy system kierowania i dowodzenia, Strategię Bezpieczeństwa Narodowego - powiedział Duda.

Przypomniał także, że gen. Andrzejczak, po zmianach w systemie kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi jest "pierwszym żołnierzem Rzeczypospolitej", a w sytuacji wojny stanie się naczelnym dowódcą.


Głębia operacyjna

- Pojęcia głębia operacyjna, jako pierwszy użył prawdopodobnie radziecki oficer Triandafiłłow, jeden z najwybitniejszych teoretyków wojennych XX wieku - wyjaśnia Bartłomiej Kucharski, ekspert i dziennikarz Zespołu Badań i Analiz Militarnych.

- Zakładał on, że przeciwnik wykorzysta pewną odległość od pierwotnej linii frontu - ową głębię - do tego, by manewrować, cofać się i kontratakować na przemian, zamiast twardo bronić się na linii umocnień. Wówczas było to 60-100 km, obecnie, za sprawą pojawienia się dalekonośnej artylerii rakietowej, głębia operacyjna może sięgać kilkuset kilometrów - wyjaśnia.

- W Polsce tradycyjnie większość specjalistów zakłada obronę w oparciu o tzw. linię Wisły, na której ma kończyć się zasadnicza głębia operacyjna - choć niezajęta przez przeciwnika i możliwa do dalszego wykorzystania ma pozostać reszta kraju - dodaje.

W Polsce pojawiają się jednak głosy krytyczne, czego wyrazem była doktryna forsowana przez min. Macierewicza. Naciskał on na przerzucenie jak największych sił na wschód od linii rzek. Wprost w zasięg artylerii rakietowej. Oficerowie żartują, że być może politycy ignorują głębię operacyjną, dlatego, że jej pojęcie wymyślili radzieccy wojskowi, więc partia rządząca nie chce jej brać pod uwagę.

Wyrazem ignorowania głębi operacyjnej była także krytyka, jaka dotknęła Amerykanów. Kiedy w ramach wzmocnienia wschodniej flanki NATO w Polsce pojawiły się pierwsze oddziały amerykańskiej armii i ogłoszono ich dyslokację, zaczęły pojawiać się głosy, że Amerykanie będą bronić nie Polski, a Niemiec.

Amerykańska praktyka

Amerykanie wybrali zachodnią Polskę z powodów czysto praktycznych. Znaczne oddalenie garnizonów powoduje, że infrastruktura jest znacznie mniej narażona na zniszczenie. Kolejną kwestią są znacznie lepsze możliwości manewrowe.

Powodów było więcej. Po pierwsze na zachodzie Polski stacjonuje największa i najsilniejsza polska jednostka pancerna - 11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej do niedawna wyposażona w czołgi Leopard 2A4 i 2A5. Ułatwi to kwestię współpracy i zgrywania oddziałów polskich i amerykańskich. W dodatku w Żaganiu znajduje się rozbudowane zaplecze techniczne, ułatwiające utrzymanie gotowości bojowej czołgów.

Po drugie - w rejonie rozlokowania 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej znajdują się duże poligonowe ośrodki szkolenia, czego nie ma we wschodniej Polsce. Z dużych ośrodków poligonowych Wojsk Lądowych na wschodzie Polski liczą się jedynie Orzysz i Nowa Dęba. Problem w tym, że brak jest rozbudowanego zaplecza logistycznego, a co ważniejsze znajdują się one zbyt blisko wschodnich granic kraju.

- Oczywiście w czasie mobilizacji i rozlokowania wojsk co najmniej część wojska będzie stacjonować niemal na samej granicy jako formacje rozpoznawcze czy opóźniające - wyjaśnia Kucharski.

- Inne będą stacjonować w oddaleniu kilkudziesięciu i więcej kilometrów, aby uderzać na już nieco naruszone formacje atakujące. Dalej mogą stacjonować odwody, a całe ugrupowanie może się cofać, wciągając wroga w pewną pułapkę dzięki wydłużeniu jego linii komunikacyjnych.

- Nie ma jednak potrzeby, by garnizony wielu ważnych jednostek trzymać na wschód od Wisły - wojsko oczywiście zawsze poniesie straty, ale nie musimy przecież szybko i łatwo tracić magazynów, koszar, ośrodków szkoleniowych i ich wyposażenia. Tymczasem do tego może doprowadzić obecna lokalizacja niektórych jednostek 18. Dywizji, a zwłaszcza - o czym się zwykle zapomina, bo jest mniej medialna - 16. Dywizji - precyzuje Kucharski.


Pięć dni

Jako pierwsi w Polsce informowaliśmy o katastrofalnych wynikać ćwiczeń sztabowych Zima-20. W scenariuszu wzięto pod uwagę systemy uzbrojenia, które uzyskają gotowość bojową dopiero za około 10 lat i będącą obecnie na etapie formowania 18. Dywizję Zmechanizowaną.

Niewiele dało również tak zwane "wzmocnienie wschodniej flanki". Wręcz potwierdziły się nasze zarzuty z 2016 roku, kiedy minister Macierewicz nakazał przeniesienie Leopardów z 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej do Wesołej. Okazało się, że kurczowa obrona wschodu Polski spowodowała rozbicie znajdujących się tam jednostek i potężne straty.

Niesatysfakcjonujący wynik był spowodowany sztywnym rozmieszczeniem jednostek na linii granicy, czego skutkiem było ich rozbicie. Podobnie jak to miało miejsce we wrześniu 1939 roku w Polsce i dwa lata później w ZSRR.

Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy MON w czasach, kiedy szefem resortu był Antoni Macierewicz, tłumaczył jednak, że związane jest to ze znacznie krótszym czasem reakcji i uniknięciem ewentualnego zaskoczenia. Jest to nieco pokrętna logika, bowiem łatwiej jest zaskoczyć jednostki znajdujące się w zasięgu rakiet taktycznych, niż te, które są rozlokowane na zapleczu.

- Wojna nie wybuchnie z godziny na godzinę, będzie czas na przerzucenie sił w rejony operacji. Leopardy są w stanie podjąć walkę z każdym rosyjskim czołgiem. I go rozbić. W planach obrony "jedenasta" miała być dywizją odwodową, która wykona uderzenia, gdy przeciwnik wejdzie już w Polskę. Jej cios mógłby przerwać impet rosyjskiego ataku. Dlatego Rosjanie drżeli przed 11. Dywizją. Korzystając z postanowień Traktatu Wiedeńskiego, na każde jej ćwiczenia przysyłali tabuny obserwatorów - mówi gen. broni rez. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.

- W obecnym stanie 11. Dywizja nie jest już tak groźna jak przed laty. Wskutek błędnego zaplanowania kalendarium modernizacji Leopardów 2A4 oraz zabrania na osobiste życzenie ministra Macierewicza Leopardów 2A5 do 1. Brygady Pancernej, wciąż nie odzyskała pełni możliwości. Nawet, gdy je odzyska, 34. Brygada będzie posiadała leciwe i niemal bezwartościowe, bo niezmodernizowane, T-72. Jeżeli doniesienia o Zimie-20 są prawdziwe, to pokazały one, ile sensu miała decyzja o rozbijaniu "jedenastki" - konstatuje Bartłomiej Kucharski.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy