Wojna w cieniu atomu

Między Izraelem a Iranem już trwa wojna - na razie propagandowa i wywiadowcza.

Dla Mostafy Ahmadiego Roshana 11 stycznia 2012 roku miał być dniem jak każdy inny. Irańczyk ledwo zdążył opuścić gabinet w jednym z teherańskich uniwersytetów i wsiąść do samochodu, gdy spokojną okolicą wstrząsnęła potężna eksplozja.

Bezkarne akcje na irańskich ulicach

Wybuchła podłożona przez niezidentyfikowanego motocyklistę bomba magnetyczna, przygotowana tak, by energia detonacji została skierowana na Roshana, będącego oficjalnie ekspertem z dziedziny chemii, a tak naprawdę dyrektorem fabryki wzbogacania uranu w Natanz i specjalistą od produkcji błon polimerycznych używanych w procesie wzbogacania uranu w trakcie dyfuzji gazów.

Reklama

Od początku było jasne, że to nie przypadek, a za atakiem stały izraelskie służby specjalne. Taką wersję przedstawia brytyjski "The Times", według którego izraelscy agenci obserwowali Roshana przez kilka miesięcy, analizowali jego zachowanie i starali się wybrać najlepszy moment do dokonania zabójstwa. Podsłuchiwano też policyjny kanał.

Według prasy w akcji nie brali udziału Amerykanie, ale dali na nią ciche przyzwolenie. Wątpliwości co do tego, kim byli faktyczni sprawcy, nie ma zaufany człowiek ajatollaha Alego Chameneiego, minister wywiadu Heidar Moslehi, który zapewnił społeczeństwo, że podległe mu służby rozbiły działające w Iranie i państwach sąsiednich komórki Mosadu. Ostrzegł też Izraelczyków, że czas bezkarnych akcji na irańskich ulicach już się skończył.

Naukowcy na celowniku

Śmierć Roshana była bolesną wpadką irańskiej służby kontrwywiadowczej, która nie potrafi uchronić czołowych naukowców biorących udział w prawdopodobnie najważniejszym programie narodowym Iranu. Jeżeli wierzyć prasie, wielu ekspertów obawia się współpracy z rządem - wiedzą, że może ona ściągnąć na nich gniew Mosadu.

Przekonał się o tym w 2010 roku profesor Masud Ali Mohammadi z Uniwersytetu w Teheranie, ekspert od cząstek elementarnych i kwantowej teorii pola. Naukowiec zginął przed swoim domem w wyniku wybuchu zdalnie zdetonowanej bomby. Również wtedy władze zapewniały, że siatka "syjonistycznego reżimu Izraela" została rozbita. Domniemanego zamachowca nawet skazano na śmierć.

W 2007 roku w tajemniczych okolicznościach zmarł doktor Ardeshir Hosseinpour, również biorący udział w irańskim programie atomowym. Mówi się, choć oczywiście brak dowodów, że zaangażowany był w to Mosad, podejrzany również o przeprowadzenie dwóch skoordynowanych akcji w listopadzie 2010 roku. Wówczas zginął Majid Shahriari, ekspert od transportu neutronów (kwestia kluczowa w reakcji łańcuchowej), profesor na teherańskim uniwersytecie, uważany przez magazyn "The Times" za czołową postać irańskiego programu atomowego. Ranny został zaś profesor Fereydun Abbasi. Obaj zajmowali wysokie stanowiska kierownicze. Każdy z nich był mianowany bohaterem narodowym i uzyskał status męczennika, co jest najwyższą formą uznania przez religijne władze Iranu.

Tysiące wirówek

Z toczoną dziś bezpardonową wojną należy powiązać jeszcze jeden incydent. W czerwcu 2011 roku w trakcie podchodzenia do lądowania rozbił się w Rosji pasażerski samolot Tu-134. Oficjalna wersja mówi o błędzie załogi, a dokładnie o pijanym nawigatorze. Nie byłoby w całej historii nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na pokładzie znajdowało się aż pięciu rosyjskich naukowców blisko współpracujących z Irańczykami w elektrowni w Buszer. Czy był to jedynie wypadek? Tego zapewne już nigdy się nie dowiemy.

Prawdopodobnie izraelska ofensywa przeciwko Teheranowi nie ogranicza się jedynie do likwidowania naukowców. Izrael, w czym zapewne uzyskał dużą pomoc ze strony USA, jest oskarżany o zaatakowanie Iranu w 2010 roku wirusem komputerowym stuxnet, który czasowo miał unieruchomić tysiąc wirówek w fabrykach związanych z programem atomowym.

Eksperci zwracają także uwagę na serię tajemniczych eksplozji, które dotykają irańskie instalacje. W 2010 roku doszło do trzech wybuchów w tajnej bazie z rakietami balistycznymi Shahab III. Rok później w potężnej eksplozji w bazie wojskowej Bid Ganeh życie straciło 17 osób, a 15 zostało rannych. Oficjalna wersja mówi o niewłaściwym transporcie amunicji.

Biały Dom podobno nie był wtajemniczony

Powołująca się na źródła wywiadowcze izraelska gazeta "Yediot Ahronot" przedstawiła ciekawą tezę: operację przygotował Mosad, a przeprowadzili ją członkowie marksistowskiej organizacji terrorystycznej Ludowi Mudżahedini Iranu. Ci jednak zaprzeczają, aby mieli coś wspólnego z wypadkiem. Jeżeli był to niefortunny zbieg okoliczności, to jego skutki są bolesne - w incydencie życie stracił bowiem generał major Hassan Moghaddam z Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, ochrzczony ojcem irańskiego programu rakietowego.

O tym, że w działania zamieszany jest Izrael, przekonuje magazyn "Foreign Policy". Powołujący się na notatki CIA z lat 2007-2008 autorzy wskazują, że Mosad rekrutował terrorystów z sunnickiej grupy Ludowy Ruch Oporu Iranu. Cel był oczywisty - wspierać sunnitów, by ci walczyli z szyickim rządem w Teheranie zgodnie z maksymą, że wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem. W tym jednak przypadku Biały Dom nie był podobno wtajemniczony. Jeśli wierzyć prasie, Waszyngton wyraził nawet oburzenie, bo Izraelczycy podawali się za agentów CIA i mieli amerykańskie paszporty. Prezydent George W. Bush był wściekły, chociaż ostatecznie nie zdecydował się na żadne ruchy wobec nieposłusznych Izraelczyków.

Teheran nie daje wiary takim wyjaśnieniom, oskarża również USA. Jak powiedział Ali Akbar Salehi, minister spraw zagranicznych Iranu, rząd dysponuje wiarygodnymi dokumentami i dowodami, że w ataki na irańskich naukowców zamieszani są agenci CIA. Takie oświadczenie przekazano ambasadorowi Szwajcarii, to państwo bowiem reprezentuje amerykańskie interesy od czasu zerwania stosunków amerykańsko-irańskich w wyniku islamskiej rewolucji z 1979 roku. Minister zauważył, że udział w atakach może mieć również Wielka Brytania: do zamachu na Roshana doszło tuż po tym, jak John Sawers (szef MI6, Secret Intelligence Service) ogłosił początek operacji służb specjalnych przeciwko Iranowi.

Odpowiedź Teheranu

Każda akcja rodzi reakcję. Jak wynika z niepotwierdzonych informacji prasowych, irański wywiad znalazł niespodziewanie sojusznika w tureckiej agencji wywiadowczej (Milli İstihbarat Teşkilatı, MIT). Dość egzotyczny sojusz (biorąc pod uwagę jeszcze do niedawna niezwykle ciepłe relacje Turcji oraz Izraela) możliwy jest w dużym stopniu dzięki Hakanowi Fidanowi, szefowi wywiadu MIT, który jest nastawiony proirańsko. Współpraca dotyczy szczególnie takich państw, jak Katar, Armenia, Turkmenistan oraz Azerbejdżan. Szczegółów brak.

Ślady prowadzą na Kaukaz. Teheran jest oskarżany o planowanie ataków bombowych na izraelskie i żydowskie obiekty w Gruzji oraz Azerbejdżanie. W tym pierwszym państwie odnaleziono bombę niewybuch na samochodzie izraelskiego dyplomaty. W Azerbejdżanie miejscowe służby specjalne zatrzymały zaś domniemanych irańskich agentów i przechwyciły transfer broni, ponoć nadzorowany przez irańskie służby specjalne.

Nic dziwnego, że w krótkim czasie doszło do kryzysu w relacjach między Azerbejdżanem a Iranem. Teheran oskarżany jest o planowanie zamachów bombowych, a także o przeprowadzanie ataków teleinformatycznych i wspieranie szyickich grup radykałów islamskich. Vafa Guluzade, w latach dziewięćdziesiątych prezydencki doradca do spraw polityki zagranicznej, mówi otwarcie: "Iran próbuje zwiększyć wpływy w Azerbejdżanie i wywołać islamską rewolucję". Teheran oskarża z kolei swojego mniejszego sąsiada o przyzwalanie na działalność agentów Mosadu i wspieranie mieszkających w Iranie Azerów, z których część chciałaby przyłączenia do świeckiego Azerbejdżanu.

Czyja prowokacja?

Izraelsko-irańska wojna podjazdowa niespodziewanie dotknęła także Indie oraz Tajlandię. W indyjskim zamachu bombowym na izraelskiego dyplomatę ładunek wybuchowy do karoserii przymocował motocyklista, podobnie jak podczas zamachów w Teheranie. Uderzenie w Nowym Delhi nie przebiegło zgodnie z planem, podobnie jak atak w Tajlandii, ranni zostali jedynie zamachowcy. Wszystkich aresztowała policja.

Co zrozumiałe, Izrael od razu oskarżył Iran oraz libański Hezbollah, najbliższego sojusznika Teheranu. Podobnie uważa Arastun Orujlu, szef azerskiego Research Center for East-West: "Iran potrzebuje zewnętrznego czynnika, by zmobilizować i zjednoczyć społeczeństwo. Zdaje sobie jednocześnie sprawę z tego, że nie byłby w stanie wygrać dużej wojny, dlatego stara się sprowokować Izrael do konfrontacji na małą skalę". Takie wyjaśnienie może być po części prawdą, irańskie społeczeństwo (szczególnie młodzi i wykształceni mieszkańcy Teheranu) jest niezadowolone z obecnej sytuacji gospodarczej. Pojawienie się wroga zewnętrznego może doprowadzić do zjednoczenia narodu wokół władzy - coraz mniej lubianej, coraz mniej szanowanej, ale własnej, irańskiej.

Nie można jednak wykluczyć, że ostatnie incydenty z domniemanymi atakami to akcja wywiadu izraelskiego, mająca na celu zdyskredytowanie Iranu, pokazanie światu, że to faktycznie "oś zła". Dziwi chociażby nieudolność zamachowców - w żadnym z co najmniej czterech ataków (a nawet pięciu, jeśli liczyć niedawny domniemany napad Irańczyków na saudyjskiego ambasadora w Waszyngtonie) nie zlikwidowano celu. W żadnej z akcji nie zatarto śladów, a miejscowe służby szybko odnalazły dokumenty irańskich zamachowców. Albo więc irańskie służby specjalne to amatorzy, albo też operacje były przeprowadzone przez Mosad. Jedno wiadomo na pewno: nie jest to koniec coraz ostrzejszej wojny służb specjalnych.

Robert Czulda

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: wojna | atom | Bomba
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy