Wojna, o której nie chcemy słyszeć

Większość Polaków przypomina sobie o konflikcie w Afganistanie, gdy zginie kolejny żołnierz z biało-czerwoną flagą na ramieniu. "Najemnicy, okupanci!" - krzykną co bardziej zbulwersowani. Kim jednak są żołnierze, którzy walczą na wojnie, jaką Polska toczy 4,5 tys. km od swoich granic? Co przeżywają, kiedy zabiją? A co, gdy stają się ofiarami? O tym wszystkim pisze Marcin Ogdowski w książce "zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji".

- Boję się przed każdym wyjazdem - zwierzał mi się jesienią 2010 roku jeden z ganerów (od ang. gunner - znajdujący się na wieżyczce pojazdu strzelec karabinu maszynowego lub granatnika; jest to jedna z najniebezpieczniejszych, obok sapera, funkcji - przyp. red.). - Potem nie jest źle, wiesz, adrenalina, napięcie. Ale po powrocie często dopadają mnie dreszcze...

- Jeden z moich kumpli stracił nogę, inny wrócił do Polski częściowo sparaliżowany. Są chwile, kiedy nie mogę przestać o tym myśleć. Robię swoje, ale w duchu proszę Boga o jedno - jak już mają mnie odje..., to na amen. Przeraża mnie myśl o kalectwie - mówił inny żołnierz.

Reklama

Powyższy fragment "Alfabetu polskiej misji" jest tak przykry, że aż trudno uwierzyć, że może być prawdziwy. Jest. Tak samo, jak wszystko to, co w swojej debiutanckiej książce opisuje Ogdowski: to, że w Afganistanie odwaga miesza się z przerażeniem, radość ze smutkiem, bohaterstwo z osobistymi problemami... To, co zwykle w rozmowach na temat tej wojny się pomija.

Wiedza z pierwszej linii

Użytkownicy portalu INTERIA.PL kojarzą zapewne Marcina Ogdowskiego jako autora bloga zAfganistanu.pl. Dla żołnierzy służących obecnie i w przeszłości pod Hindukuszem pozostanie on pewnie "Marcinem od bloga", którego poznali podczas wspólnych patroli. Wielokrotny korespondent wojenny w Afganistanie, a wcześniej w Iraku, o wojsku pisze - a jakże - ciętym, żołnierskim językiem. Daleki jest także od powielania suchych komunikatów Ministerstwa Obrony mówiących "o kolejnych sukcesach polskich żołnierzy".

Dzięki kontaktom z szeregowymi żołnierzami z pierwszej linii, Ogdowski zna wojnę w Afganistanie "od środka". Sam także doświadczył, jak zabójczo niebezpieczny jest dla naszych chłopaków ten, rozrywany od dziesięcioleci konfliktami, kraj - dziennikarz był bowiem w konwoju, w ataku na który zginął plut. Marcin Poręba, a pięciu Polaków zostało rannych. O takich dramatycznych chwilach, ale także o tych zupełnie innych, kiedy żołnierze musieli się mierzyć z idiotycznymi pomysłami przełożonych czy wielomiesięczną rozłąką z rodziną, Marcin Ogdowski pisze od 2009 r. na blogu, a teraz także w książce.

"Gówniana wojna"

"zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji" jest rozwinięciem projektu, który Ogdowski zrealizował na blogu, tłumacząc czytelnikom wojnę w Afganistanie od "a" do "z". Dosłownie, bo powstał, liczący 22 pozycje alfabet polskiej misji pod Hindukuszem.

Książka zaczyna się od tego, czego najbardziej w Afganistanie boją się żołnierze natowskiej koalicji, wśród nich także Polacy - od "ajdików". Te, konstruowane najczęściej z rolniczego nawozu, bomby-pułapki potrafią zniszczyć opancerzony pojazd, nierzadko zabijając jego załogę. Autor "Alfabetu polskiej misji" przytacza dane, że ponad połowa strat w Afganistanie, to ofiary "ajdików". Nic więc dziwnego, że żołnierze nazywają je "największym gównem w tej gównianej wojnie".

Ogdowski przez takie hasła, jak "c jak cywile", "e jak emocje"," f jak front", "k jak koleżeństwo", "o jak obłuda" czy "t jak trauma" kompleksowo przedstawia polskie zaangażowanie w wojnie w Afganistanie.

Codzienność wojny

"Alfabet" jest przede wszystkim o ludziach. Owszem, na wojnie broń, śmigłowce, pojazdy i zaplecze techniczno-socjalne jest ważne. Jak pisze Ogdowski, niejednokrotnie wybuchały z tego powodu małe żołnierskie bunty: jeden o ściągnięcie do Afganistanu Rosomaków, a drugi, hmmmm... o porządne kible. W gruncie rzeczy, jednak obydwa dotyczyły ludzi - ich bezpieczeństwa i namiastki komfortu.

Ogdowski twierdzi, że w wojnie "pociąga go jej codzienność". Trudno odmówić prawdziwości takiego stwierdzenia, gdy czyta się w "Alfabecie", że do wybuchów w Afganistanie przyzwyczaiły się nawet osły, a dzieci traktują żołnierzy koalicji jak chodzące worki z prezentami. W kraju, w którym wojna trwa praktycznie nieprzerwanie od ponad 40 lat wyznacznikiem determinacji i odwagi miejscowej ludności jest... starzec bez nóg, który godzinami siedzi na środku ruchliwej kabulskiej ulicy proszący o jałmużnę. Nic więc dziwnego, że wojna trwa tam tak długo.

Misja czy wojna?

No właśnie, czy w Afganistanie rzeczywiście trwa wojna? Politycy lubują się w mydleniu nam oczu, że nasi żołnierze do Afganistanu pojechali: raz, że na "misję stabilizacyjną" (w domyśle: pokojową, bo tylko z taką misją większość Polaków kojarzy wysyłanie wojska zagranicę), a dwa, że dobrowolnie. Marcin Ogdowski dobitnie pokazuje, że nic bardziej mylnego. W obu przypadkach.

W Afganistanie trwa wojna. I tu znów - walka ze stereotypami i sztampowym myśleniem: czasy okopów, starcia dywizji pancernych i żołnierzy mordujących się bagnetami z okrzykiem "hurrrraaaaa!!!" na ustach minęły. Nie ma co ukrywać, że wojska ISAF są silniejsze i w bezpośrednim starciu rozgromiłyby talibów, tak jak i wszystkich innych watażków/bandytów, których tak często za talibów bierzemy, sugerując się nierzadko medialnymi doniesieniami. Ale starcia bezpośredniego tam nie ma. W zabawie w "kotka i myszkę" raz górą jesteśmy my, raz - oni. Gdy wygrywamy, nikt w kraju nie poświęca temu uwagi. Natomiast zdjęcie poległego żołnierza zauważy w mediach każdy.

Dziś wróg, jutro sojusznik

Przeciwnik nierzadko wygrywa z Polakami i pozostałymi wojskami NATO, bo zszedł do podziemia, kopie doły pod drogami i wysadza, kosztujące setki tysięcy dolarów, opancerzone pojazdy. Ogdowski odrzuca sielankową wizję Afganistanu - to nie jest misja pokojowa/stabilizacyjna. Ciężko bowiem ustabilizować coś (czytaj: demokrację), co pod Hindukuszem nie istnieje. Tam jest wojna i jak przekonujemy się ze stron książki, Polacy niewiele są w stanie z tym zrobić.

Autor zAfganistanu.pl wskazuje, że miejscowi boją się rozmawiać, tak z nami, jak i z talibami czy całą resztą bandytów i lokalnych watażków, którzy wrzucani są przez Zachód do jednego worka. Afgańska tradycja nakazuje traktować wszystkich obcych z szacunkiem, tamtejsza logika wskazuje natomiast, by umieć się ułożyć z wrogiem. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy przestanie nim być.

Najpierw blog, potem książka

"zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji" to pozycja wyjątkowa na naszym rynku wydawniczym - jest bowiem jedną z niewielu książek, która najpierw ukazała się jako blog. Nie zawiodą się jednakże stali czytelnicy zAfganistanu.pl, gdyż autor zadbał o to, by w "Alfabecie" ukazały się fragmenty dotychczas nie publikowane w sieci.

Na blisko 250-stronicową pozycję warto zwrócić uwagę także dlatego, że jest jedną z nielicznych książek o wojnie w Afganistanie napisaną przez Polaka. Przede wszystkim jednak jest jedyną książką, która w całości została poświęcona polskim żołnierzom: ich życiu na wojnie, motywacjom, które ich tam przygnały oraz problemom, z którymi muszą się zmierzyć. Tak przed wyjazdem, w trakcie trwania misji , jak i po powrocie do domu. Nierzadko bywa bowiem tak, że groźniejsza od talibów czy wszystkich innych zakapiorów, którzy za swój cel powzięli zabicie naszych żołnierzy, bywa tęsknota za rodziną czy paraliżujący wszelkie działania stres.

To, co nas szokuje

Największą zaletą książki Marcina Ogdowskiego jest to, że jest ona całkowicie odmienna od przekazu zawartego w oficjalnych komunikatach Ministerstwa Obrony. Prawdziwa wojna jest zupełnie inna niż pokazują nam ministerialni spece od PR. W Afganistanie przeciwnika się nie "likwiduje", jak podaje MON. Ktoś, czyli nasi lub sojusznicy, muszą go po prostu zabić.

Leje się krew, giną ludzie - taka jest wojna. I właśnie to opisał autor "zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji". Lecz myli się ten, kto uważa, że w książce jest tylko przemoc. Bynajmniej. To, co najbardziej nas szokuje i to, co do kraju dociera w medialnych doniesieniach jest tylko ułamkiem życia - jeśli tak w ogóle można napisać - na wojnie.

W Afganistanie większość czasu wypełnia czekanie - czeka się na wszystko: na transport, na wyjazd na patrol, na to, aż się coś wydarzy...

Ukochany mąż i ojciec wraca z wojny

"Alfabet polskiej misji" byłby niepełny, gdyby mówił tylko o żołnierzach. Jest w nim także złość niejednej żony zostawionej w kraju z małym dzieckiem i niedokończonym domem. Jest jej codzienne oczekiwanie na czterominutową rozmowę telefoniczną. Jest także ból siniaków, kiedy ukochany mąż i ojciec wraca z wojny z PTSD i leje swoją ślubną.

Książka jest również o tym, że nie wszyscy "misjonarze" - jak często nazywa się żołnierzy służących poza granicami Polski - radzą sobie po powrocie do kraju z wojenną przeszłością: o tym, jak budzą się zlani potem w nocy, albo, że w ogóle nie zasypiają w obawie przed powrotem do wspomnień wystrzelonych serii z karabinów, odpalonych rakiet, "ajdików", krwi i ciał poległych kompanów.

Nie możemy udawać, że problemu nie ma

Wojna nie kończy się z wyjazdem z Afganistanu i powrotem do czułych ramion żony/matki/kochanki. Często nie ma już do czego wracać, bo w ciągu sześciu miesięcy, a na tyle zwykle wyjeżdżają do Afganistanu żołnierze, rozpada się niejedno małżeństwo, niejeden związek.

By nie siać nieprawdziwego obrazu wojny w Afganistanie, a przede wszystkim obrazu polskiego żołnierza, warto podkreślić, że Ogdowski nie generalizuje, iż PTSD, rozbite małżeństwo i cała seria nieszczęść dotyka każdego wojaka.

Nie, nie są oni przysłowiowymi "d... wołowymi" i liczącymi pieniądze maminsynkami. Są żołnierzami, część z nich zabija, bo taką ma pracę i tego od nich oczekują przełożeni, politycy, społeczeństwo. Ale wśród tych powracających do kraju są także ci, którzy mają problemy. Nie mówienie o nich, nie rozwiązuje problemu. Ogdowski pisze o tych sprawach otwarcie.

Najważniejsze: koleżeństwo

Książka Marcina Ogdowskiego prowokuje i skłania do zastanawiania, co dzięki zaangażowaniu w Afganistanie zyskuje Polska, a co na nim traci. Mowa tu nie tylko o 30 poległych żołnierzach i jedynym cywilnym ratowniku medycznym. Lista ofiar, żołnierzy którzy zostali ranni i "zrotowano ich do kraju", jak w wojskowej nomenklaturze określa się powrót do domu, jest dużo dłuższa niż oficjalna lista poległych.

Nie wspomina się także o tych, którzy wrócili do Polski na własne życzenie z "powodów osobistych" (czytaj: nie dawali rady), ani o tych, którzy choć ranni, postanowili zostać w Afganistanie, często nie mówiąc o swych trudnościach nawet najbliższym. Paradoksalnie, zwykle zostają, bo "z chłopakami przyjechali i z chłopkami wrócą".

Walczą i są w tym nieźli

Nasi żołnierze nie chowają się w bazach, które - jak pisze Ogdowski - nie są oazami spokoju, których rakiety się nie imają. Wcale nie są one bezpieczniejsze niż afgańskie drogi, bezdroża, wsie i miasta.

Nasi naprawdę walczą i są w tym nieźli. Dobrze, że ktoś w końcu to powiedział. Tak samo, jak to, że istnieją między żołnierzami animozje, że jedni gardzą drugimi, że miały miejsce machloje i kombinacje na wszystkich szczeblach, ale... jak trzeba, to się wszyscy zbiorą w przysłowiową kupę, chociażby po to, by pożegnać poległego kolegę. I wtedy jakoś zapomina się, że wojna trwa dekadę, jej strategiczne cele rozmieniły się na drobne, a sojusznicy traktują nas zbyt często per noga...

Taka to wojna w Afganistanie, o której (nazbyt często) nie chcemy słyszeć.

Debiutancką książkę Marcina Ogdowskiego po prostu trzeba przeczytać. To świetna lektura nie tylko dla żołnierzy, ich żon czy maniaków wojskowości. Także dla wszystkich chcących dowiedzieć się coś więcej o najcięższej (i najkrwawszej) wojnie XXI wieku, w którą zaangażowała się Polska.

Polecamy!

Marcin Wójcik

Książka "zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji" ukazała się nakładem wydawnictwa Ender

Patronem medialnym publikacji jest portal INTERIA.PL

Więcej na temat konfliktu w Afganistanie znajdziesz na blogu Marcina Ogdowskiego

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna | talibowie | NATO | Afganistan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy