Wesele w Nangar Khel

"Wszyscy jesteśmy Polakami i wszystkich nas ta sprawa obchodzi. Skoro wysyłamy ludzi na wojnę, nie możemy się dziwić, że karabiny i moździerze strzelają".

Hałas. Trzech żołnierzy na linach zeskakuje ze śmigłowca. Przeszukują obiekt. Wrzucają granat. "Czysto!". Tak rozpoczyna się dramat Artura Pałygi "Bitwa o Nangar Khel" w reżyserii Łukasza Witta-Michałowskiego. Na widowni około stu osób. Połowa z widzów to kobiety, które zgodnie z przyjętą przez reżysera konwencją ubrane są w białe płócienne burki, rozdawane przed wejściem do teatru. Na półtorej godziny przenosimy się z Bielska-Białej do Afganistanu. Jest 16 sierpnia 2007 roku. Udajemy się na wesele w okolicach Nangar Khel.

Miasta partnerskie

"Bolek", "Lolek" i "Pampalini" (Rafał Sawicki, Sławomir Miska, Tomasz Drabek) w mundurach rekonstruują tragiczne wydarzenia. Na rękawach mają trupie czaszki ze skrzyżowanymi szablami na czarnym tle. To żołnierze z 1 plutonu 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego (dziś Powietrznodesantowego), plutonu "Delta". Batalion jest ważnym elementem Bielska, częścią miejskiego krajobrazu.

Artur Pałyga, mieszkający na co dzień w Bielsku-Białej, przypomina, że to właśnie tu co roku rozgrywa się najważniejsza impreza dla miłośników militariów i rekonstrukcji: "Operacja Południe". Stąd też pomysł autora, by głównymi bohaterami uczynić członków grupy rekonstrukcyjnej, którzy odgrywają wydarzenia spod Nangar Khel. - Pracuję i mieszkam w Bielsku-Białej, mój ojciec był zawodowym żołnierzem 18 Batalionu, widzę więc, że Bielsko to szczególne miejsce dla tych wydarzeń - mówi dramaturg. - Przecież to żołnierze z naszego batalionu oskarżeni są o zabicie Afgańczyków - dodaje.

Reklama

16 sierpnia 2007 roku w wyniku ostrzału zabudowań niedaleko wioski Nangar Khel zginęło sześcioro Afgańczyków. O spowodowanie ich śmierci zostało oskarżonych siedmiu wojskowych. Sześciu ma zarzuty dotyczące zabicia cywili, jeden - ataku na niebroniony obiekt cywilny. Proces w tej sprawie wznowiono na początku marca. W najbliższym czasie wygłoszone zostaną mowy końcowe.

Pałyga wspomina, że bielszczanie nadal emocjonują się sprawami żołnierzy, mimo że oskarżeni w większości zmienili miejsca zamieszkania, służą w innych jednostkach 6 Brygady Powietrznodesantowej. - Temat jest w Bielsku ciągle żywy, ciągle budzi emocje. Żołnierze przez lata służyli tutaj, stąd wyjechali na misję. Wielu z nas widziało albo zna osoby, które były świadkami drastycznych aresztowań żołnierzy. Takie przeżycia zostają w ludziach na długo - mówi Pałyga. "Nangar Khel i Bielsko-Biała to miasta partnerskie, miasta, które połączone zostały więzami krwi", słyszymy ze sceny.

Dwa bieguny

Pierwsze rozmowy o sztuce między reżyserem a dramaturgiem rozpoczęły się rok temu. Tandem Pałyga-Witt-Michałowski kolejny raz razem pracował. Młodzi, utalentowani i nagradzani za swoją pracę artyści zaangażowali się w projekt, który, jak zgodnie przyznają, był dla nich najtrudniejszym wyzwaniem w karierze. Zanim powstał tekst sztuki, jej autor wiele czasu spędził na poszukiwaniu informacji na temat Afganistanu, jego historii, obyczajów i kultury. Śledził publikacje, komentarze i wypowiedzi, które w sprawie Nangar Khel ukazywały się w polskich mediach. - Zauważyłem, że uwaga mediów skupia się przede wszystkim na żołnierzach, z całkowitym pominięciem drugiej strony - dodaje.

Koncepcja dramaturga była taka, by na scenie mówić o ofiarach i pokazać wydarzenia z 16 sierpnia 2007 roku z ich perspektywy. Kiedy jednak spotkał się z żołnierzami, którzy byli świadkami i jednocześnie uczestnikami incydentu, zmienił plany. - Razem z reżyserem pojechaliśmy na spotkanie z "Osą", później widzieliśmy się z "Bolcem", "Borysem" i innymi żołnierzami - opowiada dramaturg. - Rozmawialiśmy prawie ze wszystkimi oskarżonymi. Po tych spotkaniach nasz pomysł na sztukę zmienił się o 180 stopni. Początkowo uległem negatywnemu wizerunkowi żołnierzy, jaki swego czasu kreowały media. Po rozmowach to się zmieniło - wyznaje.

Bez prostych odpowiedzi

W pracę nad sztuką włączyli się chorąży Andrzej Osiecki pseudonim "Osa" i częściowo jego kolega z plutonu porucznik Łukasz Bywalec "Bolec". - Dramaturg dotarł do mnie poprzez stronę Nangarkhel.eu. Pierwszy raz spotkaliśmy się w Krakowie. Nie miałem wątpliwości, od początku chciałem się w to zaangażować. Gdyby chodziło o film czy serial, na pewno bym odmówił. Teatr to sztuka wysoka. Zadaje pytania, nie daje prostych odpowiedzi - wyjaśnia "Osa". Żołnierz opowiadał twórcom dramatu swoje przeżycia z misji, uczył aktorów odpowiedniego poruszania się, sposobu mówienia, wydawania rozkazów. - W sztuce są sceny, które od aktorów wymagały odpowiedniego przygotowania. Zaczynaliśmy od zwykłego trzymania broni. Uczyłem ich "czyszczenia" pomieszczeń i wielu innych rzeczy. Po dwóch, trzech próbach zaczęło im to dobrze wychodzić. Nawet sami nawzajem zwracali sobie uwagę: "Co ty robisz, źle, przecież to nietaktyczne" - wspomina z uśmiechem chorąży.

W trakcie pracy artyści wrócili także do koncepcji pokazania wydarzeń oczami Afgańczyków. Do współpracy twórcy zaprosili Safię Rabati, Afgankę od 25 lat mieszkającą w Krakowie. To właśnie ona czuwała nad realizmem przekazu, konsultowała zachowanie kobiet odgrywających role Afganek, uczyła ich właściwych gestów, podsuwała perską poezję, opowiadała o Afganistanie. - Udział "Osy" i Safii to atuty naszego projektu. Utożsamiają dwie strony zdarzenia, a my możemy pokazać to, co się stało, niejako z pierwszej ręki - mówi Witt-Michałowski. Zarówno chorąży Osiecki, jak i Rabati zgodzili się na bezpośredni udział w sztuce. Siedzą w półcieniu w dwóch różnych częściach sceny i w milczeniu obserwują rozgrywane wydarzenia.

Wyłuskać ludzi

Na scenie teatru trzy Afganki, w tych rolach Magdalena Gera, Marta Gzowska-Sawicka i Maria Suprun, niespodziewanie przerywają zabawę żołnierzom-rekonstruktorom, snując opowieści o weselu. Ubrane w tradycyjne burki, opowiadają o przygotowaniach do uroczystości, o gotowaniu zupy, strojach ślubnych, hennie, przypominają perskie baśnie.

Reżyser i dramaturg jednym głosem powtarzają, że najbardziej zależało im na tym, by przekaz był jak najbardziej obiektywny. Sięgając po teatralne metafory, chcieli być jak najdalej od publicystyki i oceny tragicznych wydarzeń.

- Nie chcemy niczego rozstrzygać - wtóruje Witt-Michałowski. - Dajemy głos jednym i drugim, ale wydawanie wyroków nie jest naszą rolą. Dla nas najważniejsi są ludzie - mówi Pałyga. - Nie jesteśmy sądem. My postanowiliśmy zajmować się człowiekiem i jego dramatami. Chcieliśmy z całej tej historii wyłuskać ludzi - mówi.

Jestem bronią w waszych rękach

Finałowa scena dramatu porusza widownię. Ubrane na biało (w Afganistanie biały jest kolorem żałoby) trzy kobiety - uczestniczki wesela - siadają na krzesłach obok przyglądającej się wszystkiemu Safii Rabati. Żołnierze siadają w pobliżu "Osy". Kobiety, jedna po drugiej, wymieniają nazwiska ofiar ostrzału. Ze szczegółami opisują rany, jakie spowodowali polscy żołnierze.

Siedzący po drugiej stronie sceny "Bolek", "Lolek" i "Pampalini" mówią o zmęczeniu, stresie, rozkazach przełożonych, aresztowaniach. Na koniec na scenie staje "Osa". Jest w tym samym mundurze, w którym służył w Afganistanie. Na ramieniu naszywka, w ręku bordowy beret. - Jestem żołnierzem - mówi. - Jako żołnierz wypełniam rozkazy swoich przełożonych, oni wypełniają rozkazy polityków. A politycy wykonują rozkazy was wszystkich. Jestem bronią w waszych rękach - ciągnie dalej.

Przychodzi kolej na Afgankę. W kilku zdaniach opowiada o sytuacji panującej w kraju. Zdradza, że mieszkańcy Afganistanu tak samo jak talibów boją się żołnierzy koalicji. Mówi, że jej kraj od 33 lat jest poligonem doświadczalnym różnych armii.

- Nie jestem aktorem - mówi "Osa". - Powiedziałem parę słów od siebie. Nic nie było reżyserowane. Widziałem, że niektóre kobiety się wzruszyły, ale nie o to mi chodziło. Chciałem jedynie, żeby ludzie, idąc wieczorem do domu, zastanowili się nad tym, co my, żołnierze, robimy w Afganistanie. Ja tylko postawiłem pytanie, każdy musi na nie odpowiedzieć sam - dodaje.

Poczuć strach

- Dobrze, że przyjechałem do Bielska. Warto było zobaczyć ten odważny spektakl i myślę, że każdy powinien to uczynić. Cieszę się, że coraz więcej słów pada na deskach polskich teatrów w sprawie, która dotyczy każdego z nas - ocenia pułkownik Anatol Tichoniuk, były przewodniczący Konwentu Dziekanów Korpusu Oficerów Zawodowych WP. Jego zdaniem to, że tragicznymi wydarzeniami z 2007 roku zaczęto się interesować w kręgach kultury, jest dobre, bo sprawia, że nikt wobec tej trudnej sytuacji nie pozostanie obojętny.

- Teatr skłania do refleksji, zwłaszcza że w przypadku "Bitwy o Nangar Khel" nikt nikogo nie ocenia i nie osądza. Przed trzema laty różnie mówiono o żołnierzach. Padały takie słowa, jak ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, a my nie byliśmy na takie oskarżenia gotowi. Ważne są słowa "Osy" w finale spektaklu, że to nie żołnierze, a państwo decyduje o misjach zagranicznych. Przed wyjazdem do Afganistanu nikt z nas nie przewidywał, że taka sytuacja może kiedykolwiek zaistnieć - uważa.

"Chcę, żeby ludzie wiedzieli"

Oficer przyznaje także, że wojsko nie było przygotowane na tego rodzaju wydarzenia również w sferze legislacji. Incydent z Nangar Khel wywołał różne implikacje w wojskowym obszarze prawodawstwa. Między innymi wprowadzono ochronę prawną dla żołnierzy, zmieniono i dostosowano narodowe zasady użycia siły (Rules of engagement, ROE) do warunków misji afgańskiej.

- Zależało mi na tym, żeby ludzie na widowni poczuli strach, emocje żołnierzy i ostrzelanych Afgańczyków - wyjaśnia Artur Pałyga. - Reakcje publiczności były dla mnie tak samo ważne, jak to, żeby społeczeństwo miało większą świadomość tego, co dzieje się w Afganistanie. Ja, dopóki nie spotkałem się z żołnierzami, myślałem, że w Afganistanie jest misja stabilizacyjna. Teraz wiem, że jesteśmy na wojnie. Chcę, żeby ludzie wiedzieli, co tam się stało i dlaczego - dodaje.

- Teatr powinien komentować rzeczywistość, która nas otacza, a nie robić jakieś barokowe szopki, które nikogo nie interesują - uzupełnia Witt-Michałowski. - To był dla nas trudny temat. Wszyscy jesteśmy Polakami i wszystkich nas ta sprawa obchodzi. Jeśli wysyłamy ludzi na wojnę, nie możemy się dziwić, że karabiny i moździerze strzelają - dodaje.

Po raz kolejny widzowie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej obejrzą "Bitwę o Nangar Khel" już na początku kwietnia. Autorzy dramatu mają nadzieję, że na tym życie sztuki się nie zakończy, chcieliby zaprezentować spektakl na festiwalach teatralnych w Polsce i za granicą.

Inna technika

Wrocławski teatr w 2010 roku zaprezentował spektakl inspirowany wydarzeniami spod Nangar Khel. Zeszłoroczne przedstawienie w Ad Spectatores mimo podobnej tematyki diametralnie różniło się od bielskiego dramatu. Wrocławski reżyser i scenarzysta Maciej Masztalski stworzył sztukę metodą Verbatimu.

To rodzaj teatru dokumentalnego, w którego scenariuszu wykorzystano publikacje prasowe i nagrania telewizyjne.

Magdalena Kowalska-Sendek


KOMENTARZ

- Cieszę się, że Teatr Polski w Bielsku-Białej podjął temat dotyczący żołnierzy 18 Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego. "Bitwa o Nangar Khel" pokazuje obie strony tych tragicznych wydarzeń. Z jednej, widzimy żołnierzy, którzy działają w nerwach, w wielkim stresie i zmęczeniu, a z drugiej, za sprawą Afganki biorącej udział w spektaklu, odległy kraj. Najważniejsza była dla mnie finałowa scena, w której chorąży Osiecki przypomina wszystkim, że to nie wojsko decyduje o udziale w misjach zagranicznych. Długo zastanawiałem się także nad słowami Afganki, która mówiła o trwającym od 33 lat poligonie doświadczalnym w jej kraju. Jak długo może ta sytuacja trwać? Najpierw byli tam Rosjanie, później Amerykanie, teraz NATO, a tak na dobrą sprawę tam nic się nie zmienia - uważa generał brygady w stanie spoczynku Jerzy Wójcik, prezes Małopolskiego Zarządu Wojewódzkiego Związku Żołnierzy WP w Krakowie i były dowódca 6. Brygady Desantowo-Szturmowej.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Afganistan | żołnierze | wojna | proces
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy