Talibowie się nas boją

Nagle jednak i w kierunku Polaków lecą kule z kałasznikowów. Odpowiedź jest bezlitosna. Załoga wyposażonego w termowizję rosomaka bez trudu lokalizuje źródła ognia. I kieruje w te miejsca lufę szybkostrzelnego działka...

* * *

Zimą przywódcy talibów nie ustawali w zapewnieniach, że wiosną i latem uderzą na siły NATO w Afganistanie z impetem, jaki dotąd nie śnił się żadnemu z koalicyjnych generałów. "W wyniku naszej ofensywy popłynie morze krwi" - grozili, radząc poszczególnym krajom, by zawczasu wycofały swoje kontyngenty. Jak na razie jednak te zapewnienia pozostają pustymi słowami. - W porównaniu z tym, czego się spodziewaliśmy, jest tu znacznie spokojniej - potwierdza ppłk Adam Stręk, dowódca Polskiej Grupy Bojowej, stacjonującej w Szaranie. - Oczywiście, podczas patroli zdarzają się potyczki, ale o zmasowanych atakach talibów mówić nie sposób.

Reklama

Dysproporcja w sile ognia

Najwyraźniej, mimo buńczucznych zapowiedzi, talibscy przywódcy mają problemy z mobilizowaniem coraz to nowych bojowników. - Mała liczba ataków wynika również z dysproporcji w sile ognia - dodaje ppłk Stręk. - Słabo wyszkoleni chłopcy z kałasznikowami niewiele zdziałają przeciwko żołnierzom w kamizelkach kuloodpornych, chronionych dodatkowo pancerzami pojazdów. Wyposażonych w karabiny maszynowe, automaty, granaty, no i radio, przez które w każdej chwili można wezwać dodatkową pomoc. W tej sytuacji islamscy rebelianci wybierają półśrodki - zastraszają, głównie nocami, mieszkańców wiosek, położonych w polskiej strefie odpowiedzialności. - To dla nas duże wyzwanie - przyznaje ppłk Stręk. - Musimy często wysyłać patrole, żeby pokazać tym ludziom, że jesteśmy, że działamy, że w razie potrzeby będziemy w stanie im pomóc.

Granica - pojęcie abstrakcyjne

Jednak problemem nie są tylko talibowie. W czasie radzieckiej okupacji mieszkańcy wielu przygranicznych wiosek uciekli do pobliskiego Pakistanu. Z czasem ich domostwa zasiedliła ludność z afgańskiego interioru i dziś ta sytuacja jest powodem wielu napięć. W tym rejonie granica państwowa jest pojęciem dość abstrakcyjnym. Ci z Pakistanu usiłują więc wrócić "do siebie" lub "po swoje", napotykając na opór "nowych" - co w lokalnym wydaniu niemal zawsze oznacza krwawe porachunki... Jest jednak szansa, by temu zapobiec. No i przede wszystkim - odciąć talibów od szlaków zaopatrzeniowych. Nasi wojskowi mają już za sobą spotkania z armią pakistańską, która obiecała uszczelnić granicę. Oczywiście, można wątpić w intencje afgańskiego sąsiada, który przez lata wspierał ruch talibów. Jednak obserwując wydarzenia z Peshewaru, trudno oprzeć się wrażeniu, że Pakistańczycy na serio wzięli się za rozprawę z islamistami w przygranicznych prowincjach.

Polacy bez własnych śmigieł

Jednak póki co najpoważniejszym problemem polskiego kontyngentu jest brak własnego transportu lotniczego. Przerzucanie wojska, sprzętu i żywności to domena amerykańskich sił powietrznych. To Amerykanie decydują, kto, co, kiedy, gdzie i w jakiej liczbie czy ilości może lecieć. Czasami sytuację ratują maleńkie samoloty transportowe firmy ochroniarsko-logistycznej Blackwater. Bywa jednak, że w założeniu jednodniowy wyjazd do inne bazy kończy się powrotem po 3-4 dniach. Zdaniem wojskowych, jeden samolot transportowy i kilka śmigłowców na miejscu załatwiłyby sprawę. Choć nie zawsze, bo burze piaskowe potrafią sparaliżować lotnictwo ISAF w danym regionie na wiele godzin. Ale co zrobić, taki klimat...

Marcin Ogdowski, Korespondencja z Afganistanu

PS. Wojna rządzi się swoimi, brutalnymi prawami. Kilka dni po mojej rozmowie z płk Strękiem, w Afganistanie zginął ppor. Łukasz Kurowski, pierwszy polski żołnierz poległy w tym kraju. Przewaga przewagą, ale są sytuacje, gdy lepsze wyposażenie i wyszkolenie zdają się na niewiele. Niestety.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Amerykanie | talibowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy