SEAL - zabawa tylko dla najlepszych

Ze szkolenia na komandosa SEAL odpada 80 procent kandydatów. Zostają tylko najtwardsi, którzy wykonują najtrudniejsze misje. Bycie komandosem US Navy to nie przelewki.

SEAL to jednostka specjalna Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Żołnierze służący w niej są specjalnie dobierani i selekcjonowani. Tylko 20 procent kandydatów kończy wyczerpujące szkolenie. Są oni elitą jednostek specjalnych. Chris Kyle był jednym z takich wybrańców. W swojej książce opisuje przygodę z NAVY SEAL i kampanie, które przeżył w Iraku.

Jednostka SEAL pochodzi w prostej linii od oddziałów UDT (Underwater Demolition Teams) z okresu drugiej wojny światowej. Żołnierze służący w UDT byli nazywani "ludźmi żabami" - byli to płetwonurkowie, którzy prowadzili dywersję w portach przeciwnika, a także osłaniali własne bazy.

Każde z państw biorących udział w wojnie posiadało tego typu grupy nurków. Amerykańscy służyli głównie na Pacyfiku, gdzie w rejonie Guadalcanalu czy Filipin podkładali miny na cumujących w portach jednostkach.

Reklama

Chris Kyle po zaciągnięciu się do Marynarki Wojennej wybrał służbę w komandosach. Po unitarce trafił na obóz szkoleniowy, tzw. BUD/S (Basic Underwater Demolition/SEAL), na którym przeszedł piekielne, kilkutygodniowe szkolenie.

W trakcie obozu imituje się warunki, w jakich przyjdzie marynarzom walczyć. Ukoronowaniem szkolenia jest "piekielny tydzień", w czasie którego kandydaci na komandosów są zamęczani ćwiczeniami fizycznymi i symulacją walk. Podczas "piekielnego tygodnia" odpada nawet 90% kandydatów. Zostają tylko najtwardsi:

"(...) kilka razy miałem wrażenie, że mi się nie uda. Odczuwałem przemożną pokuję, by wstać, pobiec do dzwonu i położyć w ten sposób kres torturom - kto uderzy w dzwon, dostaje zaproszenie na kawę z pączkiem. A zaraz potem słyszy 'do widzenia', bo uderzenie w dzwon (a nawet samo wstanie i powiedzenie: 'Rezygnuję') oznacza dla takiego delikwenta koniec programu".

Po ukończeniu kursu BUD/S żołnierze są wysyłani na SQT, czyli SEAL Qualifing Training, w czasie którego wybierają specjalizację i odbywają dalsze treningi wytrzymałościowe. Dla Chrisa Kyla najgorszą częścią szkolenia było przetrzymanie zimna:

"Zimno stało się moim koszmarem. I to dosłownie. Po 'hell week' przez cały czas budziłem się w nocy z dreszczami. Przykrywałem się mnóstwem koców, a mimo wszystko było mi zimno, bo to ciągle wracało w mojej głowie".

Jednostki SEAL po ataku terrorystycznym na Nowy Jork zostały ściągnięte do swoich baz i wysłane na kolejne szkolenia. Tym razem było to szkolenie przygotowujące do działań w górach. Pluton Chrisa miał jechać do Afganistanu. Stało się jednak inaczej i zostali w Stanach. Rozpoczęło się szkolenie do działań na pustyni. Ostatecznie trafili do Iraku, gdzie Chris Kyle służył z polską jednostką GROM:

"Ci goście to nieprzeciętni twardziele, wojownicy z prawdziwego zdarzenia, niezrównani pod względem wyszkolenia i efektywności działania. Wszystko co robili - od planowania, poprzez samą operację po meldunek po akcji - wykonywali niezwykle sprawnie i skutecznie".



Po pierwszej zmianie w Iraku został snajperem. Jako snajper walczył w Al-Falludży i Ar-Ramadi. W tym drugim mieście osiągnął największe sukcesy. To właśnie tam mudżahedini wyznaczyli nagrodę za jego głowę i nazywali go "Diabłem z Ramadi". Podczas tej zmiany uzyskał też skuteczny strzał z największej odległości, ponad 2100 jardów:

"W pewnym momencie zobaczyłem parterowy dom, na którego dachu ktoś się poruszał. Było to w odległości jakichś 2100 jardów, więc nawet przez lunetę z dwudziestopięciokrotnym powiększeniem nie widziałem wiele więcej niż sam zarys postaci. Pilnie wpatrywałem się w tego człowieka, ale nie widziałem, żeby miał broń, a przynajmniej jej nie pokazywał. Był odwrócony do mnie plecami, więc ja mogłem go obserwować, ale on nie mógł widzieć mnie. Uznałem, że jest podejrzany, ale nie robił nic niebezpiecznego, więc nie podejmowałem żadnych działań.

Wkrótce potem na drodze biegnącej za tą drugą wioską pojawił się konwój wojsk lądowych zmierzający w stronę COP, który tam urządziliśmy. (...) Teraz zobaczyłem wyraźny kształt: gość trzymał granatnik i mierzył w Amerykanów. (...)

Żeby trafić go z blisko 2 kilometrów, trzeba by mieć mnóstwo szczęścia. (...) Może to, że szarpnąłem spust w prawo, skompensowało wiatr. (...) Tak czy owak - patrzyłem przez celownik, jak kula trafia Irakijczyka, który spada przez mur na ziemię".

"Cel snajpera" to opowieść wojownika, prostego żołnierza, który wykonywał swoje zadania najlepiej jak potrafił. Jest to też historia zmagań z samym sobą, z traumą po wojnie i próbami ratowania życia rodzinnego zniszczonego ośmioma latami spędzonymi w strefie śmierci.

Chris Kyle będzie w najbliższy piątek gościem na jednym z polskich poligonów, gdzie poprowadzi pokaz użycia broni snajperskiej. INTERIA.PL przeprowadzi relację z tego szkolenia.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: komandosi | marynarka wojenna | szkolenie | trening
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy