Rosyjski lejtnant w polskim wojsku

Oleg Mikulski jest repatriantem z Kazachstanu. Nim przyjechał do Polski został porucznikiem w rosyjskiej armii. Teraz, jako starszy szeregowy, służy na misji w Afganistanie. Właśnie stamtąd wysłał list do prezydenta RP z prośbą o uznanie przez polskie wojsko jego stopnia oficerskiego.

Leżąca na południu afgańskiej prowincji Ghazni baza Warrior jest na tyle mała, że starszego szeregowego Olega Mikulskiego znają tam chyba wszyscy. O "radzieckim lejtnancie", jak tytułują go żołnierze w bazie, mówi się: "że Polak", "że Rosjanin", "że był w Afganistanie z Ruskimi", "że walczył z mudżahedinami", "że chciał pojechać na wojnę , ale ostatecznie nie pojechał", "że przyjacielski i pomocny", "że dusza człowiek", "że spoko gość" i "że powinien dostać porucznika".

Żołnierz od trzech lat

- Urodziłem się w 1970 r. w północno-wschodnim Kazachstanie - zaczyna opowiadać historię swojego życia starszy szeregowy Mikulski. Zerwany ze służby wartowniczej na bramie Warriora szczupły mężczyzna z rzadkim wąsem mówi zdyszany - chce powiedzieć wszystko jak najszybciej i wrócić do kolegów, bo "zostali na posterunku osłabieni".

Reklama

Mówiący z wyraźnym rosyjskim akcentem Oleg Mikulski od trzech lat jest żołnierzem 10. Brygady Kawalerii Pancernej. Wcześniej pracował w świętoszowskiej jednostce jako cywil. Głównym zadaniem starszego szeregowego z plutonu remontowego jest ładowanie akumulatorów. Oprócz tego w Afganistanie, tak jak i pozostali żołnierze z kompanii logistycznej, pełni służbę wartowniczą wokół bazy i monitoruje teren z tzw. góry szpiega - położonego nieopodal Warriora wzgórza, na którym znajduje się posterunek obserwacyjny.

Lejtnanta z kraju się nie wypuszcza

Dziadkowie Olega zostali na mocy dekretu Stalina zesłani do Kazachstanu i przez dwadzieścia lat znajdowali się pod radziecką komendanturą.

- Są na to papiery - mówi starszy szeregowy. - To właśnie one ułatwiły mi powrót do kraju - wyjaśnia.

Dzięki zachowanym dokumentom najpierw do Polski mogli przyjechać rodzice Olega, a kilka lat później - on sam z żoną i trójką dzieci.

- Ciężko było wyjechać - wspomina Mikulski. - Strona rosyjska przez dwa lata blokowała wyjazd. Przetrzymywali po prostu ten wyjazd ze względu na moje oficerstwo - wyjaśnia.

W 1987 r. Oleg przyjechał na studia do syberyjskiego Omska. Po pięciu latach nauki oprócz tytułu magistra inżyniera otrzymał także stopień lejtnanta, który jest odpowiednikiem porucznika w wojsku polskim.

- W instytucie była wojskowa katedra. Nie każdy musiał z tego korzystać, bo trzeba było dodatkowo studiować. W czasach wakacyjnych wyjeżdżaliśmy na poligony i ćwiczyliśmy. Po skończeniu szkolenia trzeba było zaliczyć egzaminy i można było zostać młodszym lejtnantem albo lejtnantem, w zależności od wyniku egzaminów - opowiada Oleg, mieszając polskie i rosyjskie słowa.

Mikulski nie został jednak na długo w rosyjskiej armii.

- W 1992 r. był przełom socjalizmu i demokracji. Inżynierów nie potrzebowali, walka było o coś innego - wspomina. - A po wojskowej linii nie poszedłem z tego względu, że w armii trzeba było zostać 25 lat, a Rosja jest dużym krajem i mogli gdziekolwiek posłać. W 1993 r. całkiem wycofałem się z armii i wzięli mnie jako oficera rezerwy - mówi dalej.

Od roku Mikulski miał już jednak rosyjskie obywatelstwo, bo po studiach zdecydował się zostać w Omsku.

- Chociaż cały czas w paszporcie pisałem się jako Polak - zapewnia.- Swojego pochodzenia nigdy nie zmieniałem, tak jak i dziadek nie zmienił i za to mu dziękuję - dodaje.

Posłuchaj historii starszego szeregowego Olega Mikulskiego (także w wersji HD):

Powrót do Polski

Mikulskiemu wraz z żoną i trójką dzieci udało się przyjechać do Polski w 2001 r. Od dwóch lat w kraju byli już jego rodzice, którzy dołączyli do mieszkającej na Dolnym Śląsku babci Olega. Pięcioosobowa rodzina zamieszkała w Świętoszowie.

- Gdybym mógł, to bym wcześniej wrócił. Ojciec, komunista z przymusu, też by wcześniej przyjechał - zapewnia starszy szeregowy.

Jednak początki nowego życia w Polsce były dla niego i rodziny trudne. Państwo wyłożyło co prawda pieniądze na zakup mieszkania ("trzypokojowego w leningradach w Świętoszowie"), uznało lata pracy Olega i jego żony oraz nostryfikowało ich dyplomy, to jednak repatrianci nie mogli znaleźć pracy.

- Prosiłem się o jakąkolwiek robotę - wspomina głowa rodziny.

Przez dwa pierwsze lata Mikulski pracował jako listonosz. Przez chwilę dorabiał też na saksach w Niemczech, ale wrócił, gdy zadzwonili ze świętoszowskiej jednostki.

- Przyjechałem i wziąłem tę robotę, bo wiadomo jak rodzina jest cała, zdrowa i w komplecie, to męski nadzór musi być - śmieje się tata obecnie 22-letniego studenta Aleksandra i dwóch młodszych córek: Diany i Darii.

Cywil, potem żołnierz

Oleg najpierw przez trzy lata pracował w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej jako cywilny mechanik na kompanii remontowej, a następnie jako operator na stacji ładowania akumulatorów. Od chwili przyjazdu do Polski myślał jednak o karierze żołnierza i nawet wysłał dokumenty o uznanie stopnia. Nie otrzymał w tej sprawie jednak żadnej odpowiedzi.

Ostatecznie Mikulski żołnierzem zawodowym został 1 lipca 2008 r.

- Od razu trafiłem na kompanię remontową, znam się na mechanice i pięć lat na darmo by poszło. Troszkę ruskiego sprzętu tam mieliśmy, akurat przydała się moja wiedza - mówi starszy szeregowy.

- Podoba mi się w wojsku, bo przypominam sobie czasy szkolenia wojskowego w Rosji. Te pagony, co nabyłem w armii radzieckiej. Trzeba było zasłużyć, wykazać się, nabyć dużo wiedzy, by otrzymać te gwiazdki - wspomina z rozrzewnieniem.

Teraz starszy szeregowy Mikulski może wykazywać się w Afganistanie, gdzie razem z kolegami wyjechał na półroczną misję. Szansa jest tym większa, że już kiedyś chciał tam jechać - wtedy, gdy służył w radzieckiej armii.

Nie dla kasy, ale stopnia

- Koledzy "żartownie" mówią, że nie udało się z Ruskimi, to pojechałem z polskim wojskiem - śmieje się Oleg wspominając motywy, którymi kierował się, gdy będąc jeszcze na studiach zapisał się na listę ochotników.

- Do Afganistanu chciałem przyjechać kiedy jeszcze byłem w armii radzieckiej. To był 1988 albo 89 r. Zapisałem się, ale byłem wtedy na trzecim, może czwartym roku studiów. W tamtych czasach ktokolwiek, kto zaliczał tą misję i wracał, dostawał Książeczkę Afgańczyka. Dzięki niej można było bez kolejki meble kupować, AGD - wyjaśnia. - Odmowa mi przyszła, bo Ruscy zakończyli misję. Niepotrzebną... - dodaje.

- W tamtych czasach byłem młody i troszkę głupowaty - wyznaje na koniec.

Zupełnie co innego przesądziło o decyzji starszego szeregowego Mikulskiego w sprawie wyjazdu do Afganistanu z polskim wojskiem.

- W armii radzieckiej powiedzieliby "prikaz" i nie ma prawa odstępu. Tu rzeczywiście można było odmówić wyjazd na misję. Ale ja po prostu chciałem - wyznaje.

- Duży opór, aby tu przyjechać, stawiała moja rodzina. Powiem prawdę, że dwa miesiące mi marudziła, podłączyła jej się mama, rodzina - Oleg zdradza przebieg konfliktu z żoną, która także pracuje w świętoszowskiej jednostce. - Stanowczo powiedziałem swoje i pojechałem - wyjawia żołnierz.

- Nie przyjechałem tu za kasę - zastrzega. - Przyjechałem po prostu sprawdzić siebie i ze swoją jednostką. Razem z kolegami, wspierać drug druga. Może jakiś dodatkowy plus będzie z tego przy przywróceniu stopnia - nie kryje innych intencji.

Próbuję, nie walczę

Starszy szeregowy Mikulski zaczął na dobre starania o uznanie przez polskie wojsko stopnia lejtnanta, nadanego mu w armii rosyjskiej, trzy lata temu. Sam jednak nigdy nie mówi o "uznaniu" stopnia, lecz o jego "przywróceniu".

Tuż po wstąpieniu do armii zwrócił się do ministra obrony o możliwość przeniesienia z korpusu szeregowych do szkoły oficerskiej albo uznanie jego stopnia po ewentualnym doszkoleniu.

- Wiem, że by mundur oficera nosić z godnością, to trzeba przejść dodatkowe szkolenie. Bez tego nie obejdzie się. Na przeszkodzie stoi jeszcze angielski język. Tego języka ja się nie uczyłem w wyższej szkole, w szkole podstawowej cały czas uczyłem się niemieckiego - mówi Mikulski.

Choć zebrał on bardzo pozytywne opinie od dowódcy brygady, dywizji, a nawet z dowództwa wojsk lądowych i przesłał wniosek w czasie, kiedy przepisy umożliwiały szeregowym wstępowanie do szkół oficerskich, to odmowną odpowiedź z MON-u dostał już po zmianie ustawy.

Kolejne rozwiązanie zasugerowali koledzy z bazy Warrior - poradzili Olegowi, by napisał drogą służbową do prezydenta.

- To jest moja ostatnia szansa - uważa żołnierz.- Jaka będzie decyzja pana prezydenta, to nie mnie sądzić, ale z godnością i z całym szacunkiem ją przyjmę. Napisałem list tu na misji, byłem pozytywnie opiniowany od przełożonych, niektóre dokumenty dostarczono mi z kraju - wyjaśnia.

- Chciałbym przekazać swoją wiedzę, umiejętności. Jeżeli wyżsi przełożeni uważają, że nadaję się na mundur oficera, to będę ze wszystkich sił starał się przekazywać, to co nabyłem wcześniej. Swoje ostatnie lata chce związać z wojskiem - wyjawia starszy szeregowy. - Nie to że walczę, ale próbuję przywrócić swój stopień. Jeżeli oczywiście zgodzą się na to wyżsi przełożeni - dodaje.

A co jeśli przełożeni, z prezydentem na czele, nie przystaną na propozycję Mikulskiego?

- Będę dalej pracował jako starszy szeregowy. Dopóki będę miał siły i umiejętności - mówi.

- Myślałem o tym, żeby napisać kwit o przedłużenie zmiany, ale sam nie wiem... - lekko się waha. - Chcę wybudować dom i zejść na ziemię - wyznaje, myśląc o powrocie do rodziny.

* * *

Starszy szeregowy Oleg Mikulski, który lada dzień wróci z Afganistanu, nie wie jeszcze, że nie ma szans, by "przywrócono" mu stopień porucznika.

"Akty powszechnie obowiązującego w Polsce prawa nie przewidują możliwości uznania stopnia wojskowego nadanego obywatelowi Rzeczypospolitej Polskiej przez armię innego kraju. Żaden organ administracji publicznej (cywilnej i wojskowej) w Polsce nie posiada ustawowych kompetencji do uznania takiego roszczenia nawet w drodze wyjątku" - brzmi sucha informacja, jaką uzyskałem w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego.

Zdjęcia oraz film wykonano aparatem Canon EOS 7D

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojsko | żołnierze | armia | Afganistan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy