Polska armia na krawędzi?

Kto jest autorem tak ostro wyrażonej opinii? Artur Bilski, były wojskowy, autor książki pt.: "Polska armia na posyłki", która właśnie pojawiła się na wydawniczym rynku.

Modernizacja armii zatrzymana na lata

Osoby interesujące się tematyką naszego zaangażowania w afgańską misję, z pewnością natknęły się na ostre wypowiedzi Bilskiego. Który - przypomnijmy - odszedł z armii po otrzymaniu rozkazu milczenia w sprawie Afganistanu. Wspomniana książka jest zbiorem jego artykułów i komentarzy, publikowanych na przestrzeni ostatnich dwóch lat w ogólnopolskie prasie. Doprawdy, gorzka to lektura...

O tym, że wojna w Afganistanie nie ma z polskiej perspektywy większego sensu, jest przekonana większość społeczeństwa. Wskaźniki poparcia dla tej operacji od początku oscylują w granicach 15-25 procent. Polacy nie dostrzegają korzyści, które miałyby płynąć z naszego uczestnictwa w misji ISAF. Bilski dostarcza im kolejnych argumentów na "nie".

Reklama

Powołując się na wyliczenia gen. Stanisława Kozieja, obecnego szefa BBN, podkreśla, że sięgające tylko w tym roku jednego miliarda złotych koszty utrzymania polskiego kontyngentu, stanowią 20 proc. sumy przeznaczonej na modernizację całych sił zbrojnych. Dla zobrazowania skali wydatków dodajmy, że w Afganistanie utrzymujemy 2,5-tysięczny kontyngent, podczas gdy cała armia liczy 100 tys. żołnierzy.

Udział w tej wojnie nie wzmacnia, a osłabia potencjał armii - przekonuje Bilski. "Odbywa się bowiem przez nadmierny drenaż środków finansowych i sprzętu, z którego ograbiane są jednostki w całym kraju. W efekcie proces modernizacji (...) zostanie zatrzymany na lata, (...) a Polska wyczerpie zdolności do samoobrony granic".

Walczymy w Afganistanie w interesie Rosji

"Ale my musimy tam być!" - przekonuje, wyjątkowo zgodnie, niemal cała klasa polityczna III RP, a wtórują jej wpływowi wojskowi. Podstawowy argument? Zagrożenie terroryzmem.

"Straszenie ludzi wysadzaniem domów i samochodów w powietrze (...), by uzasadnić nasz udział w afgańskiej operacji, to zwykłe nadużycie i manipulacja" - pisze tymczasem Bilski. "Jest bowiem zupełnie odwrotnie - grożą nam zamachy terrorystyczne, ponieważ właśnie bierzemy udział w tej wojnie".

Demagogia? Być może. Ale trudno nie przywołać w tym kontekście tragicznych wydarzeń z 11 marca 2004 roku, kiedy to w Madrycie terrorystom udało się wysadzić kilka pociągów. Zamachów dokonano na trzy dni przed wyborami parlamentarnymi w Hiszpanii. Miały być lekcją i nauczką za zaangażowanie tego kraju w interwencję w Iraku...

"Wojna z terroryzmem to nie nasze zmartwienie i wcale nie musimy jej wygrywać" - przekonuje autor "Polskiej armii...". "Wygrana wojna z talibami wzmocni bezpieczeństwo USA, Zachodniej Europy i Rosji, osłaniając jej południową granicę od ekspansji skrajnego islamu". Słowem, nas to ani ziębi, ani parzy. I owszem, ostatnio relacje z Moskwą znacząco się poprawiły (i oby tak zostało), ale czy na tyle, by bronić jej przed fundamentalistami?

Zresztą, gdyby chodziło tylko o to... Rzecz jednak w tym, że wojna to biznes. "Nie może być tak, że Polska płaci krwią żołnierzy i pieniędzmi podatników za światowe bezpieczeństwo po to, by na przykład szejkowie, japońskie koncerny, czy australijskie, indyjskie i brazylijskie firmy mogły spokojnie inwestować swoje petrodolary i eksportować towary" - piszę Bilski.

Uderza w zbyt wysokie "C"? Niekoniecznie. Afganistan (a wcześniej Irak), widzimy jako teatr wojny i zwykle umyka nam fakt, że jest to również prawdziwe inwestycyjne eldorado. Lecz poza USA i Wielką Brytanią największych interesów nie robią tam państwa poważnie zaangażowane militarnie...

Co zatem dalej z tym Afganistanem? Cała amerykańska pomoc wojskowa dla Polski w 2009 r. wyniosła zaledwie... 47 mln dolarów - zwraca uwagę autor "Polskiej armii...". Jego zdaniem, wybór jest jasny: albo Amerykanie dotrzymują słowa i pomagają unowocześnić i dozbroić polskie wojsko, albo wycofujemy się do domu.

I tu jest pies pogrzebany. Bo czy polskich polityków stać na taką asertywność?

"Amerykańska polityka wobec Warszawy to gra na polskich lękach i mitomańskich wyobrażeniach o sobie, jako regionalnym mocarstwie. Podsycają nasze obawy i dmą w narodowe kompleksy, wywołując w elitach przekonanie, że wobec sojuszu z USA nie ma żadnej alternatywy" - przekonuje Bilski.

Pamiętacie żenujące zabiegi PiS o instalacje elementów tarczy rakietowej w Polsce? Albo de facto bezwarunkową zgodę na powiększenie polskiego kontyngentu w Afganistanie, firmowaną przez rząd PO? Wniosek? Polityczne elity III RP łapią się na amerykański lep, redukując politykę bezpieczeństwa do sojuszu z USA.

I to sojuszu za wszelką cenę. Także cenę wstydu, bo jak inaczej nazwać nieustanne prośby o zniesie wiz, czy - pozostając bliżej tematyki afgańskiej - błaganie o doposażenie naszego kontyngentu w specjalistyczne pojazdy saperskie?

Rodzimi politycy usiłują przerzucić odpowiedzialności za obronę RP na Waszyngton - konkluduje autor "Polskiej armii...". W tym celu godzą się, by nasze wojsko pełniła rolę "chłopców na posyłki".

Skąd to uprzedmiotowienie? Rzecz jest przykra, ale wszystko na to wskazuje, że Bilski trafnie ją diagnozuje - otóż Wojsko Polskie "nie jest traktowane przez polityków jako siła zdolna obronić kraj. (...) Ściąganie za wszelką cenę amerykańskich instalacji antyrakietowych i żołnierzy, to oczywiste votum nieufności wobec polskiej armii".

Amerykańska spódnica może nie wystarczyć

Brak wiary w zdolność do odstraszania powoduje, że ochoczo odstępujemy nasze najlepsze oddziały Amerykanom, licząc na ich protekcję. I tym samym marnujemy potencjał armii, która staje się jeszcze mniej sprawna. Jak wyjść z tego zaklętego, błędnego koła?

Wydaje się, iż pierwszym krokiem powinno być przyjęcie do wiadomości tego, na co od dawna zwraca uwagę Zbigniew Brzeziński - że dla USA nigdy nie będziemy pierwszoplanowym sojusznikiem. "Czepianie się przez Polskę amerykańskiej spódnicy może nie wystarczyć, by zapewnić nam spokój, o czym boleśnie przekonali się Gruzini, którzy przeliczyli się oczekując na pomoc z Waszyngtonu, gdy nie byli w stanie samodzielnie odeprzeć rosyjskiej inwazji" - przestrzega Artur Bilski.

To prawda, dziś żaden z naszych sąsiadów nie stanowi dla nas zagrożenia. Ale rozwoju armii nie planuje się w perspektywie jedno-dwurocznej. Zatem ani (domniemany) amerykański parasol, ani spokój na granicach, nie powinny nas zwalniać z odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo.

Co konkretnie należałoby zrobić? Warunkiem najważniejszym jest zbudowanie silnej i sprawnej organizacyjnie armii - przekonuje autor "Polskiego wojska...". Czyli takiej, która zamiast rozdrabniać się na bezsensownych misjach, większość środków przeznacza na sensowną modernizację. Ważna jest również nasza obecność w NATO z akcentem na umocnienie art. 5 w strefie euroatlantyckiej. Zdaniem Bilskiego, kolejny warunek, to mocne zakotwiczenie w Unii Europejskiej oraz budowa europejskiej armii. I dopiero na końcu sojusz ze Stanami Zjednoczonymi...

Właśnie zaczyna się kampania wyborcza - dobrze by było, by któryś z kandydatów na prezydenta - bądź co bądź zwierzchnika sił zbrojnych - przedstawił podobny program w zakresie narodowego bezpieczeństwa.

Ale to, niestety, tylko pobożne życzenia...

Marcin Ogdowski

-----

Artur Bilski, "Polska armia na posyłki", Wydawnictwo Nobilis Media, 2010 r.

Więcej informacji na temat sytuacji w Afganistanie znajdziesz na blogu Marcina Ogdowskiego "Z Afganistanu.pl".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojsko | korzyści | bezpieczeństwo | wojna | USA | armia | Na krawędzi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy