Magiczne szarfy uchronią ich od kul?

Kambodżańscy żołnierze liczą, że magia uchroni ich od Tajów wyposażonych w nowocześniejsze uzbrojenie.

Kilka tygodni po strzelaninie na granicy tych krajów, stacjonujący w zapalnym miejscu żołnierz kambodżańskiej piechoty Chum Khla przyznaje, że przeciwnicy są lepiej uzbrojeni, ale morale ma dobre, bo... jest pewien, że "magiczna szarfa" uchroni go przed kulami. Oprócz opaski obwiązanej wokół głowy ma pasek z talizmanem. Nie rozstaje się też z dwoma małymi figurkami Buddy.

- Brałem udział w wielu potyczkach przeciwko Czerwonym Kmerom i nigdy nie znalazłem się w niebezpieczeństwie - stwierdza, dowodząc skuteczność magii.

Nic lepszego jemu i pozostałym żołnierzom kambodżańskiej armii nie pozostaje. Kontrast między dwoma stronami konfliktu usytuowanymi obok starożytnej świątyni Preah Vihear, przedmiotu sporu, jest olbrzymi.

Reklama

Zamiast uzbrojenia - rzucanie uroków

Tajowie mają nowoczesne myśliwce i wozy pancerne. Większość kambodżan chodzi w sandałach i nosi broń pamiętającą czasy Zimnej Wojny. Po 15 października, gdy w wyniku starć zginęło trzech Kambodżan i jeden Taj, wielu tajskich żołnierzy wyposażyło się w dodatkowe kamizelki kuloodporne. Tymczasem kambodżańscy dowódcy rozdali swoim żołnierzom szarfy z mistycznymi symbolami i zapewnieniem, że zostały obdarzone magiczną mocą przez buddyjskigo mnicha.

Rzucanie uroków, talizmany czy rozmaite przesądy są powszechne wśród żołnierzy na całym świecie. Ale wytatuowani od stóp do głów Kambodżanie, zaprawieni w bojach wojny domowej zakończonej w 1998 roku, absolutnie w tej materii przodują.

Wprawdzie liderzy państw osiągnęli tymczasowe porozumienie, to żołnierze przy granicy nie tracą czasu, aby przedsięwziąć wszelkie działania mogące uchronić ich przed złym losem. - Jestem pewien na 100 proc., że zgromadzone przedmioty pomogą mi przetrwać w walce - mówi Koy San skoszarowany tuż pod górą, gdzie rozbili swój obóz Tajowie.

Konflikt między dwoma państwami rozpoczął się w lipcu, gdy świątynia została wpisana na listę światowego dziedzictwa, co przypomniało tajskim nacjonalistom, że świątynia powinna należeć do nich. ONZ przyznał świątynię w 1962 roku Kambodży, ale kwestie przynależności terytorialnej otaczających ją ziem dalej pozostają niejasne.

Cuda dzieją się przy granicy

38-letni żołnierz opowiada, że był sceptyczny co do działania magii, aż do czasu, gdy w październiku zginął jego dowódca. - Miał swój talizman, ale zdjął go, gdy udał się na popołudniową drzemkę. I już nie miał szansy założyć go z powrotem, bo zginął we śnie - opowiada.

Khan Yorn, opat pagody położonej w pobliżu miejsca walk, opowiada, że nie nadąża z zamówieniami na ochronne szarfy. - Wielu żołnierzy prosiło mnie o pasy z buddyjską dharmą. Pasy przynoszą szczęście, ale nie mogę zapewnić, że chronią przed kulami - mówi.

Ale szybko przypomina sobie cudowne zdarzenie z października. - Gdy znaleźliśmy się pod ostrzałem, kule latały wszędzie wokół pagody, ale żadna jej nie dotknęła - opowiada.

Kambodżański rząd zdaje się nie wierzyć specjalnie w magię, o której skuteczności zapewnia żołnierzy. Mimo tego, że jest to jeden z najbiedniejszych krajów regionu, właśnie podwoił wydatki na zbrojenia do 500 mln dolarów w następnym roku.

Suy Se (AFP), tłum. i opr. ML

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: żołnierze | KUL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy