Kim był porucznik Furyk?

W maju 1945 r. w okolicach Zgorzelca oddział Wojska Polskiego pod dowództwem porucznika Włodzimierza Furyka bierze do niewoli kilku esesmanów. W trakcie przesłuchania okazuje się, że chcieli przedrzeć się w głąb Niemiec. Przyciśnięci do muru przyznali, że pozostawili opuszczone pojazdy na polu minowym. Kiedy je odnaleziono, okazało się, że ich ładownie pełne są skrzyń z tajną dokumentacją.

Jednym z głównych problemów w ustaleniu ostatecznego przeznaczenia i rzeczywistej wielkości poszczególnych obiektów kompleksu Riese w Górach Sowich jest szczątkowa ilość dostępnych źródeł na ten temat. Mimo upływu 65 lat od zakończenia II wojny światowej, zmiany sytuacji geopolitycznej, otwarcia licznych, zastrzeżonych do tej pory, zasobów archiwalnych, nie udało się dotrzeć do oryginalnej dokumentacji niemieckiej "Olbrzyma".

Na przestrzeni kilku ostatnich dekad pojawiło się co prawda wiele jej tropów, lecz żaden nie okazał się przełomowy. W świetle licznych hipotez mogła ona zostać skutecznie ukryta, zniszczona, bądź tkwi w zapomnieniu, w którymś z archiwów, najpewniej gdzieś w Rosji. Tam też wiedzie pośredni ślad, którym tym razem podążymy.

Reklama

Osoby, które coś widziały, słyszały...

Rok 1964 był dla tematyki związanej z Riese szczególny. Sowiogórskie podziemia pojawiały się ma łamach prasy ogólnopolskiej niezwykle często, co było związane, m.in. z wyprawą do kompleksów, zorganizowaną przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce (GKBZHwP) pod przewodnictwem doktora Jacka Wilczura oraz ekspedycją kierowaną przez por. Bohdana Świątkiewicza - dziennikarza "Żołnierza Wolności" - wspartą logistycznie przez Śląski Okręg Wojskowy.

Akcje stały się równocześnie niezwykłym wydarzeniem medialnym, komentowanym w ówczesnych mediach. Pojawiły się dziesiątki artykułów, opisujących podziemia Riese oraz liczne apele o kontakt, kierowane do osób, których los w trakcie II wojny światowej zetknął w jakikolwiek sposób z Górami Sowimi.

Odzew był spory, pojawiali się nowi świadkowie - głównie byli więźniowie Arbeitslager Riese oraz robotnicy przymusowi. Mnożyły się relacje osób, które słyszały, widziały, bądź wiedziały i chciały się tym podzielić z dziennikarzami. Jakość informacji była oczywiście różna, niemniej było ich rzeczywiście sporo. Wśród nich jedna z relacji do dziś wydaje się niezwykle interesująca.

Pewien porucznik z planami

W jednym z artykułów opublikowanych na łamach wspomnianego już "Żołnierza Wolności" (z 29 V 1968 r.) ukazała się relacja o pewnym podporuczniku, który przybył w Góry Sowie ok. roku 1947, dysponując dokładnymi planami podziemi. Bohdan Świątkiewicz, dziennikarz ww. gazety, zwrócił się z apelem do czytelników pamiętających oficera bądź go znających, o kontakt z redakcją. Apel powtórzyły również i inne redakcje ogólnopolskie zainteresowane tematem.

Jakież było zdziwienie Świątkiewicza, kiedy niedługo później osobiście zatelefonował do niego niejaki Jan Radek - "pracownik jednej z wrocławskich instytucji", opowiadając o odnalezieniu części dokumentacji obozowej z AL Riese, który jednak ani słowem nie wspomniał o jakichkolwiek planach podziemi, które miały być w jego posiadaniu.

Sensacyjny trop

Tymczasem, niezależnie, do warszawskiego "Expressu Wieczornego", zgłosił się inny były oficer - w latach 40. porucznik WP, niejaki Włodzimierz Furyk:

"W maju 1945 r. pełniąc służbę w okolicach Zgorzelca, w lasach na zaminowanej polanie znalazłem trzy ukryte samochody ciężarowe marki Opel Blitz. Samochody były wypełnione ładunkiem skrzyń, w których znajdowała się cała dokumentacja, mapy i plany robót podziemnych i fortyfikacji Walimia, Wałbrzycha, Zgorzelca, Nowej Rudy, Kętrzyna, Kłodzka, Kamieńca, Starogardu Szczecińskiego, Kędzierzyna, Wrocławia i wielu innych miejscowości. Zgodnie z rozkazem, posegregowaną wg rejonów dokumentację przekazałem komendanturom wojennym miast: Legnicy, Szczecina, Wrocławia i Krakowa. Plany podziemi w Walimiu obejmowały również tereny Pełcznicy, Kłodzka, kopalni Nowa Ruda. Według posiadanych informacji z tego okresu, do prac w tych miejscowościach hitlerowcy użyli jeńców wojennych z obozu 21 B w Starogardzie Szczecińskim oraz ze Skoczowa. Jeńcy tego obozu byli również zatrudnieni przy budowie próbnej wyrzutni torped na jeziorze, w pobliżu Stargardu Szcz." (Węsierski Bohdan "Nie tylko Walim" [w:] "Express Wieczorny" 2/3 VIII 1964, nr 184).

Na tej, z dzisiejszego punktu widzenia na wpół fantastycznej, wpół sensacyjnej relacji trop tajemniczego rozmówcy Węsierskiego urywa się na kolejne 4 lata. Dziennikarz, co dziwne, nie wykazał się dociekliwością i nie podążył tropem ciekawej relacji informatora. Być może uznał ją za niewiarygodną… W każdym razie dla opinii publicznej Włodzimierz Furyk zniknął na kolejne kilka dekad.

Co wiedział porucznik?

Nie oznaczało to jednak, że jego relacja została niezauważona. Okazuje się, że zainteresowała się nią w 1967 roku Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu w związku z (odezwa z dnia 4 I 1968 r.) ponownym wszczęciem śledztwa w sprawie przestępstw wojennych popełnionych przez nazistów na terenie Gór Sowich.

Tym razem W. Furyk został wezwany na świadka i przesłuchany 14 II 1968 roku przez przewodniczącego Wydziału Karnego Sądu Powiatowego w Rybniku, sędziego P. Poprawskiego.

Treść zeznania zasadniczo różni się od zapisu rozmowy telefonicznej opublikowanej 4 lata wcześniej na łamach "Expressu Wieczornego". Jest przede wszystkim dużo obszerniejsza i w całości poświęcona wątkowi sowiogórskiemu. Być może dlatego Włodzimierz Furyk wspomina już tylko o jednej ciężarówce wypełnionej jedynie dokumentacją obozową i założeniową Riese, którą przekazał "w 1945 roku Wojskowej Komendzie miasta Wrocławia" - a więc Rosjanom.

W dalszej części relacji opisuje on dość szczegółowo warunki bytowe panujące w obozach Gór Sowich. Z dzisiejszego punktu widzenia nie mają one jednak wiele wspólnego z rzeczywistością. Generalnie całość zapisu jest bardzo nieskładna, zawiera też wiele elementów z publikowanych wcześniej wspomnień b. więźniów pracujących w Górach Sowich (np. Tadeusza Moderskiego z Poznania, na znajomość z którym Furyk powoływał się w zeznaniach).

Potworne warunki w obozie

Szczególną uwagę zwracają jednak pewne fragmenty:

1. "Z opowiadania uratowanych od zagłady więźniów i jeńców wojennych, których otoczyłem opieką wynikało, że warunki w tym obozie były potworne (…)".

2. "(…) Dokonując oględzin obozu miałem możność osobiście przekonać się, że relacjonowane mi przez ocalałych warunki bytowe i pracy polegały na prawdzie".

3. "(…) Likwidacja obozu przez ss-mańską załogę, jak wynikało z zeznań ocalałych i moich osobistych spostrzeżeń, nastąpiła niespodziewanie: nagle, w związku z przełamaniem linii obrony hitlerowskiej w tym rejonie".

4. "Zastałem też szczątki grupy tzw. >grabarzy<, oblane materiałem łatwopalnym i zwęglonej przez ogień. Szukałem kogoś żyjącego z tej grupy celem ustalenia i zabezpieczenia masowych grobów pomordowanych więźniów i jeńców, ale jak się okazało, nikt z tej grupy nie ocalał.

5. (…) Zarządziłem pościg i penetrację terenu za zbiegłymi z obozu ss-manami i natrafiłem na ich ślad w rejonie Zgorzelca, ale tam ten ślad znowu się urwał i nie zdołałem ich ująć".

Analizując ww. fragmenty zeznania, wydaje się, że mamy nie tylko świadka, czy wręcz uczestnika odkrycia dokumentacji Riese, lecz również, jakimś cudem, przekaz osoby, która, bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych lub nawet jeszcze w ich trakcie trafiła w rejon Gór Sowich, biorąc udział w oswobodzeniu lub przejmowaniu którejś z filii AL Riese.

Niestety, nie wiadomo której, zaś przesłuchujący Furyka sędzia Poprawski nie wykazał się zbytnią dociekliwością i nie ustalił nawet jednostki Wojska Polskiego, w której służyć miał świadek.

Dokumentacji, której szukano i szukano...

A szkoda, bowiem ta informacja wydaje się być kluczowa dla potwierdzenia wiarygodności całego zeznania. Sprawą zainteresowała się natomiast GKBZHwP. Pismem z 29 II 1968 r., a więc 2 tygodnie po przesłuchaniu Furyka, przewodniczący OKBZH we Wrocławiu zwrócił się do dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego z prośbą o przeszukanie archiwum ŚOW pod kątem wspomnianej w relacji Furyka dokumentacji przekazanej Wojskowej Komendzie miasta Wrocławia.

Najprawdopodobniej jej nie odnaleziono, bowiem 3 lata później, powołując się na powyższe zeznanie, ponownie opisanej dokumentacji OKBZH we Wrocławiu nadal poszukiwała. Dalsze losy sprawy pozostają nieznane, co nie znaczy, że zapomniane. Zeznanie Furyka do dzisiaj budzi sporo emocji, zaś sprawa związana z jego relacją systematycznie pojawia się na łamach coraz obszerniejszej literatury dotyczącej Riese.

Kim zatem był porucznik WP Włodzimierz Furyk? Przyznajmy, że do tej pory niewiele o nim było wiadomo. Zdobycie materiałów dotyczących tej postaci zajęło mnóstwo czasu, a oczekiwanie na udostępnienie interesujących nas materiałów przechowywanych w IPN trwało ponad rok. Wydawało się, że po otrzymaniu dokumentów poznamy wszelkie szczegóły dotyczące jego kariery i życia. Zwłaszcza przebiegu służby wojskowej w 1945 roku, kiedy to w świetle zeznania z 1968 r., nie tylko przejął w okolicach Zgorzelca niemiecką dokumentację, ale, najprawdopodobniej, uczestniczył także w zajmowaniu co najmniej jednej z filii Arbeitslager Riese. Był więc w I, czy II Armii Wojska Polskiego? A może służył w jednostce radzieckiej? Która część zeznań Furyka jest prawdziwa? A może w całości są manipulacją? O ile stosunkowo łatwo byłoby wprowadzić w błąd redakcje gazet, o tyle złożenie fałszywych zeznań przed sądem, rodziłoby poważne konsekwencje prawne, których Furyk powinien był się obawiać. Chyba że wprowadzenie w obieg fałszywej informacji podyktowane było chęcią osiągnięcia konkretnego celu… Przejdźmy zatem do szczegółów.

Porucznik, który nie był porucznikiem

Teczka personalna dotycząca Włodzimierza Furyka, przechowywana w krakowskim oddziale IPN, liczy 45 kart archiwalnych obejmujących lata 1948-1977. Niestety, nie dotyczy bezpośrednio interesującego nas czasu.

Tu pierwsze rozczarowanie, lecz nadal istnieje spora szansa na dotarcie do interesujących informacji. Całość historii z akt IPN rozpoczyna się 10 II 1948 roku, w momencie aresztowania Furyka na jednym z posterunków MO w Krakowie. Okoliczności zatrzymania są dość kuriozalne. W mundurze kapitana Wojska Polskiego przybył on do miejscowej komendy, aby od znajomego z wojska wywiadowcy dowiedzieć się o los zatrzymanego krewnego swojej żony, niejakiego Osoby.

Pech chciał, że wcześniej, tego samego dnia, zostali aresztowani podejrzani o wywóz maszyn z Ziem Odzyskanych (szaber z Zachodu - jak ówcześnie pisano) obywatele Sternal, Kielor i Angierman. Zatrzymani zeznali, że Furyk w całość niecnego procederu nie tylko był zaangażowany, ale również wykorzystywał do tego swój uniform i dystynkcje oficera. Co gorsza, nie miał prawa go nosić co najmniej od kilku miesięcy, gdyż został zdemobilizowany we wrześniu 1947 r., w stopniu porucznika. Były oficer miał przy tym działać z wyrachowaniem i graniczącą z szaleństwem determinacją.

Podczas rutynowej kontroli dokumentów, na jednym z drogowych posterunków, na pytanie o przewożony ładunek oficer miał spoliczkować funkcjonariusza. Tak tym zresztą nieboraka wystraszył, że ten postanowił ostrzec kolegów z pozostałych posterunków, aby nie zatrzymywali krewkiego kapitana i przepuszczali go bez kontroli. Przyznać trzeba, że sytuacja przedstawiona w tym opisie była mało wiarygodna.

Wiarygodność dla aparatu represji w ówczesnych czasach nie była jednak niezbędną przesłanką. Rzucone oskarżenie było niezwykle poważne, reszta okoliczności też nie przemawiała na korzyść Furyka. W zachowanym protokole przesłuchania przedstawił on swoją wersję wydarzeń.

Spoliczkowany milicjant

W tym miejscu musimy cofnąć się do jesieni 1945 roku, kiedy Włodzimierz Furyk pracował jako z-ca Szefa Wydziału Samochodowego przy Dowództwie Okręgu Wojskowego nr 5, a więc krakowskiego. Podczas jednej z podróży służbowych do Jeleniej Góry zapoznał miejscowego milicjanta Romana Angiermana, z którym, jak sam przyznał, zaprzyjaźnił się. W kwietniu 1946 r. z owym przyjacielem i jego kompanami (m.in. wspomnianymi już Sternalem i Kiernolem) bawił w restauracji "Casanova" w Krakowie. Niestety, przy okazji posprzeczał się z nimi o wysokość rachunku jaki miał zapłacić. Tak rozeszły się ich drogi.

Wracamy do wersji obrony. Wydaje się, że Furyk przyjął dość prostą jej linię. Oczywiście, wiedział, że nowi znajomi są zaangażowani w szaber, jednak sam nie miał z tym nic wspólnego, podobnie jak ze spoliczkowaniem milicjanta. Co do bezprawnego noszenia munduru przyznał, że z powodu niewypłacenia mu zaległego żołdu, nie stać go było na kupno nowego ubrania, zaś dystynkcje kapitana nosił dla prestiżu podczas poszukiwania nowej pracy. Znając realia powojennych procesów, w których ludzie skazywani byli za błahe czyny, a wyroki, czasami, padały z pominięciem wszelkich prawnych procedur, dziwi przypadek Włodzimierza Furyka. Na kolejnych kartach próżno by szukać dalszego ciągu śledztwa. Prawdopodobnie zostało umorzone z powodu braku dowodów (choć kto wtedy ich potrzebował?), bądź z innej przyczyny.

Komu donosił Furyk?

Jakiej? 13 II 1948 Włodzimierz Furyk podpisał zobowiązanie jako informator MO z obowiązkiem regularnego kontaktu z prowadzącym go funkcjonariuszem. Po niecałym tygodniu, w dniu swych 38 urodzin został wypuszczony na wolność. Nie wiemy, niestety, jak aktywnym współpracownikiem był bohater naszego artykułu. Jednak nie ma to większego znaczenia, gdyż niedługo później o zdemobilizowanego oficera WP upomniał się Okręgowy Zarząd Informacji OW nr V.

Okryty złą sławą krakowski kontrwywiad wojskowy postanowił bowiem wykorzystać znajomości Włodzimierza Furyka, wśród swoich czynnych i zwolnionych ze służby kolegów, w celu badania nastrojów w armii i poza nią. Haków na niego nie brakowało, odmówić nie mógł, zwłaszcza, że jego przeszłość nie do końca była jasna, podobnie jak postawa polityczna, nie wspominając o prawdopodobnym szabrownictwie. Co więcej, werbujący kusili możliwością powrotu do czynnej służby. W trakcie owego procesu rekrutacji Furyk został dokładnie prześwietlony podczas kilku przesłuchań. Tym samym, możemy pokusić się o próbę zaprezentowania jego życiorysu. A ten z punktu widzenia władzy ludowej nie był najlepszy.

Wypuszczony z więzienia

Urodził się w 1910 roku w kolejarskiej rodzinie z Sambora nieopodal Lwowa. Jako 18 latek wstąpił do "sanacyjnego" wojska, gdzie zdobył wykształcenie techniczne oraz stopień podoficerski. Trafił do garnizonu w Gdyni. Tam też ożenił się. Podczas Wojny Obronnej 1939 walczył na Wybrzeżu. Po zakończeniu działań został wzięty do niewoli. Trafił do Stalagu w Stargardzie (czyżby tego samego, o którym wspominał w artykule z 1964 r.?), skąd ze względu na stan zdrowia uzyskał zwolnienie w 1941 roku. Stan jego zdrowia jednak chyba nie był taki zły, gdyż niedługo później rozpoczął nową działalność w Zakopanem.

Co ciekawe, z protokołu przesłuchania wynika, że współorganizował tam 12-osobową grupę przemytników pod przywództwem niejakiego Króla (prawdopodobnie Adam Król członek ZWZ - zginął w Oświęcimiu w 1942 r). W ocenie oficera werbunkowego, grupa ta miała charakter czysto merkantylny, gdyż nie posiadała nazwy, jej członkowie nie używali pseudonimów, ponadto Furyk twierdził, że nie podlegali żadnej organizacji podziemnej. W 1942 r. Niemcy wpadli na trop szajki i całą ekipę zdemaskowali aresztując wszystkich jej członków. W ten sposób Furyk trafił do zakopiańskiego więzienia, nieco później został przeniesiony do Krakowa. Z braku dowodów został niedługo potem wypuszczony.

Element politycznie niepewny

Aby nie kusić losu i obawiając się ponownego zatrzymania, ukrywał się kolejne 3 lata w Małopolsce. W 1943 roku ponownie się ożenił. Taką w każdym razie wersje wydarzeń przedstawił wojskowym śledczym. Co ciekawe, w konfrontacji do powyższej wersji wydarzeń warto przytoczyć w tym miejscu biogram znaleziony w wydanej w 1976 roku pozycji ">Palace< katownia Podhala: tajemnice lochów gestapowskiej placówki w Zakopanem" autorstwa Alfonsa Filara i Michała Leyko. Na stronie 405 czytamy: "Włodzimierz Furyk - jeden z członków ruchu oporu w Zakopanem. Więziony w >Palace<, skąd udaje się mu zbiec. Do końca wojny bierze udział w walkach z okupantem w oddziałach partyzanckich. Po wyzwoleniu jest oficerem Ludowego Wojska Polskiego".

Wydaje się, że Furyk świadomy swojej niekorzystnej przeszłości, starał się roztaczać przed werbującym go oficerem wersję życiorysu, pomniejszając swój udział w zorganizowanej formie oporu przeciwko okupantowi, mogącej powiązać go np. z AK. Twierdził nawet, że kiedy ukrywał się przed Niemcami, próbował nawiązać kontakt z podziemiem, lecz bez powodzenia. Tymczasem 18 I 1945 r. Kraków został wyzwolony. Po wkroczeniu Wojsk Polskich do miasta, Włodzimierz Furyk "zgłasza się do Rejonowej Komendy Uzupełnień obsadzając przydział w II. pułku zapasowym jako porucznik. Następnie skierowany zostaje do m. Krakowa na stanowisko z-cy Szefa Służby Samochodowej ds. Zaopatrzenia. Po 4 miesiącach skierowany na stanowisko dow. Szkoły Samochodowej w Krakowie i po zlikwidowaniu szkoły, z powrotem inspektorem samochodowym DOW nr 5. Po czym przeniesiony do PW (Przeszkolenia Wojskowego) i WF (Wychowania Fizycznego) jako referent wyszkolenia specjalnego skąd 13 września 1947 roku demobilizowany". Dodajmy jako sanacyjny podoficer, a więc element politycznie niepewny.

Słuch po nim zaginął

Z punktu widzenia weryfikacji, możliwości pobytu Włodzimierza Furyka w kwietniu bądź maju 1945 r. w okolicach Zgorzelca, lub, co więcej, w Górach Sowich, są istotne w celu prześledzenie szlaku bojowego 2. zapasowego pułku piechoty. Wiemy, że jednostka została sformowana rozkazem 1. Armii Polskiej w Związku Radzieckim w V 1944 roku. Dowodzili nią kolejno kpt. Wasilij Worobiow, oraz mjr Fiodor Twierdochliebow. W trakcie działań wojennych żołnierze 2. zpp zasilali szeregi 10. DP, zaś po rozformowaniu w VIII 1945 r. 17. DP.

W międzyczasie jednostkę uzupełniono o zapasowy pułk piechoty nr 2a, w którego skład weszli ujawniający się członkowie podziemia oraz jeńcy wojenni. Pech jednak chce, że niezwykle trudno odtworzyć jest szlak bojowy tej formacji. W dostępnej literaturze zachowane są na ten temat fragmentaryczne informacje. Najpewniejszym sposobem aby ten fakt ustalić, jest dotarcie do dokumentacji pułkowej przechowywanej w CAW-ie. Dlatego też, do czasu sprawdzenia tego tropu musimy się wstrzymać z dalszą analizą życiorysu Włodzimierza Furyka.

Dodajmy tylko, że mimo zwerbowania go przez Informację Wojskową, złożył zaledwie jeden, niezbyt obszerny meldunek, po czym… słuch o nim zaginął. Mimo prób nawiązania z nim kontaktu, również przez UBP, a później również i SB pozostawał przez kilkanaście lat nieuchwytny. Taki wniosek płynie z dokumentacji aktowej przechowywanej w IPN. Wiemy jedynie, że w 1950 roku wyprowadził się z Krakowa. Pojawił się dla resortu ponownie dopiero w 1962 roku jako mieszkaniec Rybnika. W międzyczasie jednak sytuacja polityczna zmieniła się, zaś akta jego sprawy trafiły do… archiwum. Służby Bezpieczeństwa, przynajmniej w świetle zawartości akt, nie była już przeszłością Furyka zainteresowana. Zmarł w 1972 roku - 4 lata po złożeniu zeznań przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.

cdn.

Piotr Maszkowski

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: archiwum | plany | oficer | Podziemia | IPN | 1968 | sudety | tajemnica | skarb | Wojsko Polskie | II wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy