Jaką drogą trafić do wojska?

Szukający jedynie pewnej pracy i dobrych zarobków nie mają szansy na karierę w pododdziałach powietrznodesantowych czy w kawalerii powietrznej.

Po zawieszeniu obowiązkowej wojskowej służby zasadniczej u bram koszar mieli się ustawiać jedynie ochotnicy i pasjonaci. Co z tego po paru latach wyszło? Jak to się mówi, "szału nie ma". Urodzeni wojownicy zbyt często błądzą po omacku w poszukiwaniu drogi do szczęścia, a siły zbrojne narzekają na nadmiar kandydatów chcących znaleźć jedynie "stabilną robotę".

Kapitan Zbigniew Gierczak, rzecznik prasowy 1 Warszawskiej Brygady Pancernej, jest ostrożny w kreśleniu sylwetki idealnego kandydata:

- Wielu fascynatów szybko się wypala. Najważniejsze jest więc odpowiednie nastawienie. Zmotywowany żołnierz uzupełni wykształcenie czy poprawi się z WF-u, bo będzie mu zależało. A kogoś, kto już na starcie nie widzi siebie na misji w Afganistanie czy nie chce słyszeć o ponad ośmiogodzinnym dniu pracy, nie mówiąc o miesięcznym wyjeździe na poligon, trudno podejrzewać o pasję do żołnierskiego zawodu.

Reklama

Również podpułkownik Piotr Kaczmarek, szef wydziału personalnego 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, w której nie brakuje chętnych do służby, zwraca uwagę na zróżnicowanie ochotników, których weryfikuje dopiero czas:

- Egzaminy wstępne i badania zdrowia nie dają pełnego obrazu. Dobry kandydat nie zawsze okazuje się również dobrym żołnierzem. Czasami słabszy stara się bardziej i w konsekwencji jest lepszy. Pierwsze kontrakty podpisywane na 18 miesięcy pozwalają dowódcom zweryfikować przydatność danej osoby do służby wojskowej.

Kolejka do castingu

W renomowanych jednostkach Wojsk Lądowych - powietrznodesantowej, kawalerii powietrznej, strzelców podhalańskich, 1 i 17 Brygadzie Zmechanizowanej - pozyskiwanie nowych żołnierzy wygląda podobnie jak w 7 Batalionie Kawalerii Powietrznej. Przed bramą kłębi się tłum młodych ludzi. Jedni wiedzą tyle, ile znaleźli w internecie, inni - podchodzący kolejny raz - nieco więcej, jeszcze inni zupełnie nic. Wśród kandydatów pojawiają się również byli żołnierze służby zasadniczej, ci sami, którzy przed paru laty, kiedy odchodzili do cywila, demonstrowali swoją niechęć do MON.

Starszy chorąży Andrzej Klepacz, pomocnik dowódcy batalionu do spraw podoficerów, a tym samym do spraw szeregowych, omawia zasady testu sprawności fizycznej i natychmiast kilku ochotników podejmuje decyzję o "dezercji". Wśród topniejącej gromadki zaczyna się poruszenie. Słychać głosy: "Wojsko najpierw ogłasza, że potrzebuje ludzi, a teraz kaprysi?". Okazuje się ponadto, że jeśli kandydat na kawalerzystę powietrznego zaliczy sprawdzian fizyczny i dobrze wypadnie podczas psychologicznego "castingu", znajdzie się na "liście nadziei", bez gwarancji na przyjęcie do służby.

Trzeba cierpliwie czekać i mieć sporo szczęścia, ponieważ skończyły się już czasy, kiedy to odchodzący rocznik zwalniał następnemu miejsce. Nie tworzy się też nowych zawodowych pododdziałów. Rotacja na stanowiskach szeregowych jest w jednostkach umiarkowana. Po zaliczeniu szkoły garstka przechodzi do korpusu podoficerskiego, nieliczni zwalniają się z różnych powodów, poszczególni zmieniają miejsce służby.

Nie znaczy to, że miejsc zupełnie nie ma! Należy pilnie śledzić informacje o naborze na stronie internetowej jednostki, by nie przegapić weryfikacji. Nie tylko tam, gdzie przydział mają żołnierze NSR. Ochotnicy mogą startować wszędzie, jak Polska długa i szeroka.


Pozorny paradoks

I startują. Czasem wręcz zaskakują wojskowych. Przykład masowego najazdu przytacza kapitan Adam Szewerniak, szef sekcji personalnej 1 Batalionu Strzelców Podhalańskich:

- Potrzebowaliśmy tuzina żołnierzy i wysłaliśmy informację o naborze do podkarpackich komend uzupełnień. W wyznaczonym terminie przed jednostką stawiło się ponad dwustu chętnych. Nie byliśmy w stanie przeprowadzić kwalifikacji w jeden dzień.

Czasem jednak zamiast na ilość, trzeba postawić na jakość... W ostatnim czasie armia uzupełnia stany o najbardziej deficytowych specjalistów, przede wszystkim kierowców z kategorią C i C+E, doświadczonych mechaników i elektromechaników. Tu jednak jest pewna pułapka, na którą zwraca uwagę starszy chorąży Andrzej Woltmann, pomocnik do spraw podoficerów dowódcy 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej:

- Kłopoty pojawiają się, jeśli poszukujemy kierowców z wyższymi kategoriami prawa jazdy, bo z reguły ich zarobki na rynku cywilnym są na takim poziomie, jak u naszych podoficerów, a nawet oficerów. Jednostki coraz częściej wysyłają więc na kursy własnych żołnierzy.

Starszy chorąży sztabowy Jacek Nikodemski, pomocnik dowódcy 25 Brygady Kawalerii Powietrznej do spraw podoficerów, zwraca uwagę na pozorny paradoks: czemu, mimo tak wielu chętnych, często nie można zapełnić wolnych miejsc?

- Na przełomie września i października 2012 roku Dowództwo Wojsk Lądowych przydzieliło brygadzie 67 stanowisk dla szeregowych zawodowych, którymi mogliśmy zastąpić stanowiska przeznaczone dotąd dla NSR. Mieliśmy więc możliwość przerzucić po weryfikacji tylu właśnie rezerwistów, oczywiście o ile byli chętni, do służby zawodowej. Akurat kompania Narodowych Sił Rezerwowych naszej brygady odbywała swoje miesięczne ćwiczenia rotacyjne w bazie 7 Dywizjonu Lotniczego. Pojechaliśmy z chorążym Andrzejem Klepaczem do nich z dobrą wiadomością, że w 7 Batalionie będzie przeprowadzona weryfikacja. Przedstawiliśmy wymogi do służby zawodowej i czternastu chętnych zgłosiło się od razu. Inni mieli rozważyć propozycję. W sumie tych chętnych nie było zbyt wielu, bo nasi eneserowcy doskonale wiedzą, że służba w Siódmym wiąże się z twardym, wyczerpującym szkoleniem, z działaniami ze śmigłowca, skokami spadochronowymi, a w nieodległej perspektywie z udziałem żołnierza w misjach poza granicami kraju.

A mogłoby się wydawać, że właśnie na takiej służbie, trudnej, ryzykownej, ale pełnej przygód i wyzwań, młodym ludziom najbardziej zależy. Otóż, zdaniem najstarszego podoficera brygady, niekoniecznie:

- W rzeczywistości służba w 1 i 7 Batalionie Kawalerii Powietrznej oraz w batalionie dowodzenia, gdzie w kompanii rozpoznania wcale nie jest lżej ani łatwiej, budzi wśród ochotników poważne obawy. Owszem, szukają oni pracy, chcą służyć w wojsku, ale raczej w zabezpieczeniu, w służbach pomocniczych. Cenią stabilność. Trudno mieć o to do nich pretensję. Nie każdy urodził się szturmanem.

Pierwszeństwo mieli żołnierze NSR, których stanowisko "uzawodowiono". Zgodnie z przewidywaniami część z tych, którzy się zgłosili, nie spełniała kryteriów! Od profesjonalisty wymaga się znacznie więcej niż od eneserowca. Nawet na tym samym etacie. Aby dostać się do NSR, wystarczy rozmowa w pracowni psychologicznej, służba zawodowa wymaga orzeczenia wojskowej komisji lekarskiej, i to wydanego według dość rygorystycznych zasad, jakie obowiązują w wojskach powietrznodesantowych. Na przykład w 1 Batalionie Kawalerii Powietrznej w Leźnicy Wielkiej na 26 zweryfikowanych jedynie dziesięciu wyszło od lekarzy z pozytywną opinią. W efekcie weryfikację ogłaszano tam przez kolejne tygodnie, bo brakowało doborowego materiału na szturmanów. Wiadomo, ciężka służba, oddalony garnizon...

Nie ograniczono się wówczas do eneserowców. Jednostki brygadowe wysłały do ościennych wojskowych komend uzupełnień i wojewódzkich sztabów wojskowych powiadomienie o weryfikacji. Umieszczono również informację na ten temat na stronie internetowej brygady. Kto śledził, ten nie przegapił.

Chorąży Andrzej Klepacz, uczestniczący w każdym naborze do swojego 7 Batalionu, nie ma wątpliwości co do przyczyn takiego stanu rzeczy:

- Po prostu kandydaci do służby mają słabe zdrowie i nie najlepszą kondycję fizyczną. I to, ku zaskoczeniu, im młodsi, tym gorzej. Nie jest to odosobniona opinia. Podobnego zdania jest starszy chorąży Andrzej Woltmann:

- Niestety wielu z kandydatów, mniej więcej połowa, nie przechodzi kwalifikacji ze względu na predyspozycje fizyczne, stan zdrowia i motywacje do służby, chociaż sprawność fizyczna oceniana jest według niższych norm niż te, które obowiązują żołnierzy będących w służbie. Musimy jednak stawiać na jakość, a nie na ilość.

Poszukiwani zapaleńcy

Chorąży Klepacz zwraca uwagę na to, że kandydaci nie są "jednolitą masą ludzką", lecz zbiorem indywidualności:

- Przychodzą najrozmaitsze osoby, od absolwentów gimnazjum po tych, którzy ukończyli wyższe uczelnie, łącznie z politechniką, uniwersytetem i wysoko cenionym w wojsku AWF-em. Czy ma to znaczenie przy kwalifikacji? Szczerze mówiąc, średnie. Jeżeli ktoś nie zaliczył, to nie mamy o czym rozmawiać. Przede wszystkim szukamy kandydata na dobrego żołnierza, a dopiero potem bierzemy pod uwagę dodatkowe atuty. Oczywiście ludzie wykształceni podnoszą ogólnie poziom i nie można tego lekceważyć. Zaczyna to mieć również znaczenie później, przy awansach.

Chorąży Ireneusz Skamrot, specjalista S-1 z 1 Warszawskiej Brygady Pancernej, dostrzega, że w czasie rekrutacji można zauważyć cały przekrój społeczeństwa; czasem przychodzą ludzie niezwykli:

- Ostatnio przyjęliśmy panią po studiach podyplomowych. Ale nie ze względu na wykształcenie, po prostu bardzo dobrze przeszła rekrutację. Mamy również wielu ochotników z naprawdę imponującymi umiejętnościami, którzy wiedzą, co chcą w życiu osiągnąć. Zdarzają się też tacy, którzy wybrali wojsko, bo nie mieli pomysłu na życie.

Podobne obserwacje ma kadra 1 Batalionu Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa. Dowódca jednostki podpułkownik Tomasz Gdak przyznaje, że na kwalifikacje zgłaszają się różni kandydaci:

- Mamy ludzi z wykształceniem gimnazjalnym, licencjackim i w trakcie studiów wyższych. Najczęściej magistrowie i inżynierowie przychodzą, bo nie dostali się do szkół oficerskich.

Nikodemski i Klepacz co do jednego są zgodni. Otóż kandydatów można by podzielić na dwie kategorie: pierwsza i dominująca - ci "za chlebem", druga - ci z powołania, realizujący swoją pasję. Na tych ostatnich zależy między innymi 16 Batalionowi Powietrznodesantowemu.

- Staramy się wyszukiwać zapaleńców z pasją do służby, a nie tylko sentymentem do pieniędzy, mówi młodszy chorąży sztabowy Paweł Laszczak, pomocnik do spraw podoficerów dowódcy Szesnastego. - Prawda jest taka, że jeśli przychodzi do nas osoba, dla której to nie jest pasja, zazwyczaj po pierwszym kontrakcie rezygnuje albo my jej dziękujemy.

Entuzjastów nie brakuje też na Podkarpaciu. Sporo jest takich, którzy idą do służby, ponieważ w regionie nie ma lepszej pracy, a często żadnej.

- Pośród tych, którzy się do nas zgłaszają, jest grupa pasjonatów i entuzjastów zawodu. I to właśnie tych szukamy - mówi podpułkownik Tomasz Gdak. - Wojsko cieszy się u nas dużym zaufaniem społecznym i jest cenione. Młodzież od lat szkolnych garnie się do organizacji takich jak Strzelec, daje to nadzieję na dobry materiał na żołnierza.

Własny narybek

Kandydaci do szturmu to zupełnie inny gatunek ludzi. Są zmotywowani i na zasadnicze pytania mają gotowe odpowiedzi: "chcę skakać ze spadochronem, chcę przejść rzetelne wojskowe szkolenie, chcę wyjeżdżać na misje. To jest moja pasja". Telefonują i mailują ochotnicy z całej Polski, interesują ich jedynie szwadrony szturmowe.

Nikodemski wysoko ceni ludzi od majora rezerwy Arkadiusza Kupsa - tych, którzy skończyli Selekcję:

- Przeszli szkolenie w grudniu i już w styczniu brali udział w weryfikacji szeregowych zawodowych. Jest to gwarantowany materiał pod względem sprawności fizycznej i motywacji.

25 Brygada Kawalerii Powietrznej na różne sposoby wspomaga "hodowlę narybku". Współpracuje miedzy innymi z zespołami szkół w Cycowie, Bełchatowie, Kielcach, Sosnowcu, z Hufcem ZHP w Tomaszowie, ze Związkiem Polskich Spadochroniarzy. Gdy jednak rozpoczynają tam weryfikację, nie pytają, skąd ktoś przychodzi.

Odrębną kategorią są żołnierze zawodowi z innych jednostek zainteresowani służbą w kawalerii powietrznej. Dlaczego chcą się przenieść? Z różnych powodów: służba jak najbliżej domu, względy rodzinne, poszukiwanie prawdziwej żołnierki, przygody. I misje! Bo tu uczestniczy się w misjach - w Iraku, Czadzie, Afganistanie. Czasem bywa z tym kłopot, gdyż nie wszystkie jednostki są skłonne wypuszczać swych ludzi. Żołnierz składa prośbę o przeniesienie drogą służbową, ale decyduje dowódca Wojsk Lądowych.

Wszyscy rozmówcy zgodnie twierdzą, że ochotników nie brakuje, gdyż służba wojskowa na trudnym rynku pracy jest atrakcyjną ofertą. Gorzej jest z ich jakością. Uzupełnianie szeregów awangardowych jednostek Wojsk Lądowych wymaga więc starannej selekcji na wszystkich etapach. Chodzi o to, żeby nie przegapić najcenniejszych ludzi - urodzonych wojowników, którzy decydują potem o wartości bojowej swoich drużyn, plutonów i w efekcie całych sił zbrojnych.

ZOBACZ DALEJ

Psychiczna i fizyczna zdolność do pełnienia zawodowej służby wojskowej, niekaralność, polskie obywatelstwo i ukończone 18 lat to minimum, by zostać żołnierzem. Wykształcenie i kwalifikacje zależą od korpusu, w którym chętny chce służyć.

SZEREGOWI ZAWODOWI

Nabór do korpusu szeregowych trwa. Kandydatom armia oferuje specjalności kierowców, nurków, operatorów sprzętu inżynieryjnego i łączności. Żeby trafić do tego grona, poza wymogami ogólnymi trzeba mieć ukończone przynajmniej gimnazjum. Cywil musi też przejść czteromiesięczną służbę przygotowawczą.

- Najbardziej zależy nam na kandydatach znających już realia służby. Dlatego nabór prowadzony jest głównie wśród tych, którzy odbyli służbę przygotowawczą i mają przydziały kryzysowe w ramach Narodowych Sił Rezerwowych - wyjaśnia pułkownik Roman Siciński, szef Oddziału Uzupełnień Pokojowych i Służby Wojskowej w Zarządzie Organizacji i Uzupełnień - P1 Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

W pierwszej kolejności chętni powinni zgłosić się do wojskowej komendy uzupełnień - tu dowiedzą się między innymi, gdzie są wolne etaty. Gdy się już taki znajdzie, rekrutujący skieruje zainteresowanego do konkretnej jednostki wojskowej. Tam odbywa się rozmowa kwalifikacyjna, podczas której sprawdzane są motywacja kandydata do służby zawodowej, jego kwalifikacje, uprawnienia oraz predyspozycje.

- Żołnierze naszego rodzaju sił zbrojnych stanowią gros wszystkich służących w kontyngentach wojskowych, więc liczą się dla nas również dyspozycyjność i gotowość do udziału w misjach zagranicznych - podkreśla major Piotr Walasek, zastępca szefa Wydziału Prasowego Dowództwa Wojska Lądowych.

Równie ważna jest sprawność kandydata. Na egzaminie z wychowania fizycznego przyszły szeregowy musi wykazać się szybkością, wytrzymałością i siłą w czterech konkurencjach. Ochotnik (w zależności od wieku i płci) musi zaliczyć marszobieg na 1000 lub 3000 metrów, pływanie, podciąganie na drążku, bieg wahadłowy. Kandydata czeka również rozmowa z psychologiem oraz testy, które pozwolą określić jego zdolność do pełnienia zawodowej służby wojskowej.

Po pomyślnym przejściu kwalifikacji kandydat musi złożyć do WKU wniosek o powołanie do zawodowej służby wojskowej wraz z załącznikami (między innymi życiorys, odpis aktu urodzenia, odpis lub kopię uwierzytelnioną dokumentu stwierdzającego uzyskanie wymaganego wykształcenia, informację z Krajowego Rejestru Karnego, dokument potwierdzający posiadany stopień wojskowy, inne dokumenty poświadczające kwalifikacje zawodowe na przyszłym stanowisku). Do dokumentów komendant uzupełnień dołącza opinię o kandydacie.

Po przejściu wszystkich etapów, na podstawie rozkazu personalnego dowódcy jednostki wojskowej kandydat zostaje powołany do służby w korpusie szeregowych zawodowych oraz podpisuje kontrakt. Żołnierzy powołuje się wyłącznie do służby kontraktowej na określony czas - jednorazowo od 18 miesięcy do 6 lat. Pierwszy kontrakt zawiera się na 18 miesięcy. Służbę kontraktową może pełnić przez okres nieprzekraczający łącznie 12 lat. Najlepsi mogą starać się o przejście do korpusu podoficerskiego.

Dziś w korpusie szeregowych służy 38 tysięcy żołnierzy. Docelowo ma ich być aż 42 tysiące (do 2018 roku).

PODOFICEROWIE

Na udział w kursach podoficerskich szansę mają najlepsi. Wymagane są średnie wykształcenie i nienaganna opinia służbowa. Niezbędne jest też odbycie co najmniej pięcioletniej służby w korpusie szeregowych zawodowych.

- To taki czas, po którym dowódca jest w stanie realnie ocenić, czy dany żołnierz ma predyspozycje dowódcze - wyjaśnia starszy chorąży sztabowy Marek Kajko, komendant poznańskiej szkoły podoficerskiej. - Jeśli zdaniem przełożonego żołnierz spełnił kryteria, jest kierowany na kurs.

Kurs podoficerski trwa sześć miesięcy. Przez pierwsze trzy miesiące kandydaci uczestniczą w szkoleniu ogólnowojskowym. Uczą się między innymi taktyki, szkolenia ogniowego, terenoznawstwa i zasad udzielania pierwszej pomocy na polu walki. Na kolejne trzy miesiące kierowani są do centrów szkolenia specjalistycznego (między innymi kierunki dowódcze, logistyka, artyleria, łączność) w całej Polsce. Półroczne szkolenie kończy się dwutygodniowymi praktykami, a także egzaminem między innymi z wychowania fizycznego oraz testami teoretycznym i praktycznym.

- Podczas tego drugiego trzeba na przykład przygotować i przeprowadzić zajęcia z taktyki czy szkolenia ogniowego - mówi chorąży Marcin Szubert, rzecznik poznańskiej szkoły podoficerskiej. Po zdaniu egzaminu żołnierze zostają dowódcami drużyn i załóg w swoich jednostkach. Zainteresowanie awansem wśród żołnierzy najmłodszego korpusu jest bardzo duże.

W 2012 roku kursy podoficerskie ukończyło ponad 900 szeregowych.

- W 2013 roku planujemy dla starszych szeregowych trzy kursy na pierwszy stopień podoficerski - wyjaśnia chorąży Kajko. -Weźmie w nich udział 700 żołnierz.

Od nowego roku zasady udziału w kursach nieco się zmieniły. Choć wciąż do szkoły podoficerskiej żołnierze są kierowani przez swoich dowódców, to muszą też zdać obowiązkowy egzamin wstępny, między innymi z taktyki, regulaminów i wuefu. 

Według informacji Sztabu Generalnego na koniec 2012 roku w całym wojsku zgodnie z założonym stanem ewidencyjnym miało być ponad 36,5 tysiąca podoficerów (na 100 tysiącach żołnierzy zawodowych). Do obsadzenia wciąż pozostawało ponad dwa tysiące etatów.

OFICEROWIE

Dla maturzystów planujących włożenie munduru wojskowe uczelnie w 2013 roku przygotowały 480 miejsc. Zazwyczaj chętnych jest więcej. Zgodnie z danymi Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON do rekrutacji w 2012 roku zgłosiło się 8,9 kandydata na jedno miejsce. Uczelnie wojskowe mogą przyjąć 540 osób, uwzględniając na studia medyczne.

Na brak zainteresowania ofertą edukacyjną od wielu już lat nie może narzekać Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych w Dęblinie.

- Pomimo niżu demograficznego, na który uskarżają się inne uczelnie cywilne, nie mamy problemów z rekrutacją na studia wojskowe. Spora część kandydatów to absolwenci ogólnokształcącego liceum lotniczego w Dęblinie - wyjaśnia podpułkownik Janusz Chojecki, rzecznik prasowy WSOSP w Dęblinie.

Chętny na studia wojskowe musi się najpierw zarejestrować elektronicznie, a następnie złożyć do rektora wybranej uczelni pisemny wniosek. Konieczne jest załączenie życiorysu, skróconego aktu urodzenia oraz wniesienie opłaty rekrutacyjnej. Kandydaci mają czas na dokonanie tych formalności do 31 marca 2013 roku. Przed rozpoczęciem rekrutacji trzeba dostarczyć także świadectwo dojrzałości (oryginał lub odpis wydany przez szkołę), dokumenty potwierdzające osiągnięcia w szkole ponadgimnazjalnej (np. dyplomy z olimpiad), zaświadczenie o niekaralności z Krajowego Rejestru Karnego, trzy fotografie, w tym jedną w formie cyfrowej, ksero dowodu osobistego lub innego dokumentu potwierdzającego tożsamość.

Przyszły żołnierz zawodowy musi odznaczać się dobrym zdrowiem psychicznym i fizycznym. Weryfikują to wojskowe komisje lekarskie i pracownie psychologiczne.

Kandydaci na studia w dęblińskiej "Szkole Orląt" muszą się stawić nie tylko przed komisją lekarską, lecz także przechodzą trzydniowe badania przed wojskową komisją lotniczo-lekarską. Osoby uznane za zdolne do służby wojskowej w powietrzu kierowane są na dodatkową, specjalistyczną kontrolę zdrowia do Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej.

- Badania lekarskie są czynnikiem w znacznym stopniu weryfikującym kandydatów. W naszej szkole są one bardzo szczegółowe, wynikające ze specyfiki zawodu - mówi podpułkownik Chojecki. - Podczas ubiegłorocznego naboru co piąty kandydat został uznany za niezdolnego do służby wojskowej.

Rekrutacja studentów na poszczególnych uczelniach wygląda podobnie. 

- Na rezultat składają się między innymi wyniki egzaminu dojrzałości lub oceny ze świadectwa ukończenia szkoły ponadgimnazjalnej oraz test z angielskiego, zdawany przez tych kandydatów, dla których język ten nie był przedmiotem egzaminu maturalnego - informuje Departament Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON. Przyszli żołnierze muszą też zaliczyć egzamin ze sprawności fizycznej, obejmujący testy: siły (na przykład podciąganie na drążku), szybkości (bieg na 50 metrów) i wytrzymałości (na przykład bieg na 1000 metrów). Na poszczególnych uczelniach niektóre testy się różnią, inne są też normy dla kobiet. W Wojskowej Akademii Technicznej nie ma na przykład pływania, które może pojawić się na egzaminach na trzech pozostałych uczelniach.

Postępowanie rekrutacyjne obejmuje też rozmowę kwalifikacyjną z kandydatem. Oceniane są jego predyspozycje oraz motywacja do pełnienia zawodowej służby wojskowej. Ważne są także zainteresowania oraz udokumentowane dodatkowe kwalifikacje i umiejętności przydatne w wojsku. W wypadku kandydatów na pilota postępowanie rekrutacyjne obejmuje także analizę doświadczenia lotniczego. Dodatkowo punktowane są chociażby licencje pilotów czy skoki ze spadochronem.

Z osobą, która pomyślnie przejdzie wszystkie etapy naboru i zostanie przyjęta na studia, rektor podpisuje umowę dotyczącą warunków zwrotu kosztów poniesionych na nią przez resort obrony narodowej z tytułu odbywania służby kandydackiej, na wypadek gdyby osoba ta przerwała studia lub została z niej zwolniona. Po podpisaniu umowy zostaje wydany rozkaz personalny o powołaniu do służby kandydackiej. Wtedy właśnie zostaje się żołnierzem w czynnej służbie wojskowej i otrzymuje tytuł podchorążego. Po odbyciu podstawowego szkolenia wojskowego, składa się przysięgę wojskową.

O służbę w korpusie oficerskim mają prawo starać się podoficerowie i cywile z wyższym wykształceniem. Mogą oni ubiegać się o przyjęcie do studium oficerskiego (w zależności od przyszłych stanowisk kursy trwają trzy, sześć, osiem i pół oraz dwanaście miesięcy).

Przed rozpoczęciem nauki kursanci muszą przejść badania lekarskie i testy psychologiczne. Potem odbywają się egzaminy wstępne z wychowania fizycznego, języka angielskiego oraz rozmowa kwalifikacyjna.

- Po ukończeniu szkolenia i zdaniu egzaminu końcowego kandydat otrzymuje stopień podporucznika. Etat ma zagwarantowany, ponieważ liczba miejsc na kursie zawsze pokrywa się z potrzebami kadrowymi armii - mówi major Piotr Szczepański, rzecznik prasowy Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu.

W 2012 roku wojskowe uczelnie przygotowały na kursach odpowiednio 156 miejsc dla podoficerów i 43 dla absolwentów uczelni cywilnych. Dęblińska szkoła przyjmowała wyłącznie podoficerów.

- W Siłach Powietrznych mamy niewiele wakatów podporucznikowskich, dlatego nie rekrutujemy absolwentów wyższych uczelni cywilnych, a stawiamy na sprawdzonych, doświadczonych i kompetentnych podoficerów - tłumaczy podpułkownik Artur Goławski, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych. - Ponadto z cywila trudno pozyskać dobrych kandydatów do tak wyspecjalizowanych grup, jak piloci, nawigatorzy czy radiotechnicy.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Wojsko Polskie | Rosomak | Afganistan | Irak | snajperzy | praca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy