Ekstremalne wakacje

Niezwykłych wyczynów dokonują często bardzo zwykli ludzie, wyróżniający się jedynie siłą charakterów i wiarą w swoje możliwości.

W pierwszej połowie lipca 2011 roku nadbałtyckie plaże świeciły pustkami, w Tatrach oblężony był jedynie szlak zakopiańskich Krupówek, wszędzie zimno i deszcz. Jedynie miłośnicy zdarzeń ekstremalnych w pełni przeżywali wakacyjną przygodę, bo u nich im gorzej, tym lepiej, a przeszkodą nie są ani zła pogoda, ani dystans, ani stromość skał, ani wiek.

Pod górę

Starszy chorąży Zbigniew Rosiński, prezes Wojskowego Klubu Biegacza "Meta" i organizator bagiennej przeprawy znanej jako Bieg Katorżnika, wybrał się z klubowymi kolegami - majorem rezerwy Tadeuszem Rutą, kapralem Andrzejem Marczukiem i starszym szeregowym Jarosławem Jagusiakiem - w Jurę Krakowsko-Częstochowską.

Trasa biegu Trans-Jura 2011, w którym uczestniczyli wraz z innymi 47 śmiałkami, wiodła Szlakiem Orlich Gniazd, zamków wybudowanych w XIV wieku, za czasów króla Kazimierza Wielkiego. Liczyła ona 162 kilometry, w tym, jak podali skrupulatni statystycy, było 2266 metrów podejść na skałki i 2302 metry zejść z nich.

Reklama

Mimo że droga prowadziła szlakiem turystycznym, po wieczornym starcie nawigacja w ciemnościach była bardzo trudna, a konieczność ciągłego sięgania po mapę zakłócała rytm biegu. Przy Złotym Potoku zwalone drzewa i błyskające wokół światełka spowodowały, że trzymający się początkowo razem wojskowi zatoczyli kółko w lesie i przez chwilę szli w przeciwną stronę. Gdzieś na kolejnym etapie zapytanie przygodnego fotografa o drogę kosztowało ich być może miejsce na podium, bo wskazał im drogę znów w odwrotnym kierunku.

Wspomagające piwo karmelowe

Na tak długiej trasie, pokonywanej non stop, oprócz nawigacji o sukcesie decydowało gospodarowanie siłami oraz nawadnianie i zasilanie organizmu. Podstawowym pożywieniem zawodników były batony energetyczne, drożdżówki i banany. - Nadto, na jurajskim szlaku rarytasem wspomagającym siły było dla nas piwo karmelowe - opowiadał chorąży Rosiński. Pełen sukces odniosła jedynie połowa ekipy.

Jarosław Jagusiak wycofał się w Ogrodzieńcu, ponieważ kolano nie wytrzymało obciążenia. Andrzej Marczuk wypił parę łyków wody ze strumyka, zatruł się i zakończył marsz pod Olkuszem. Znacznie starsi, ale i bardziej doświadczeni Zbigniew Rosiński i Tadeusz Ruta szli coraz lepiej i szybciej. Na pierwszych punktach pomiaru czasu znajdowali się w okolicach 30. pozycji, metę zaś osiągnęli w połowie limitu czasu, bo już po dobie i kwadransie. Bardzo zmęczeni, ale usatysfakcjonowani, zajęli wspólnie 4. pozycję.

Dookoła Tatr

Chętnych do pokonania 200 kilometrów górskiej trasy (w tym 2580 metrów przewyższeń) "W jeden dzień rowerem dookoła Tatr" zdziesiątkowała w tym roku pogoda. Na starcie rajdu organizowanego od dziewięciu lat przez kapitana lekarza Narcyza Sadłonia, pod patronatem "Polski Zbrojnej", zamiast spodziewanego tłumu,

stanęła jedynie garstka lekarzy, wojskowych i kościeliskich tubylców.

W ramach programu wychowawczego organizator dołączył do peletonu też córkę Hanię i jej koleżankę Dosię. Obie czternastolatki, z urodzenia i wychowania góralki, nie bacząc na pogodową masakrę, pokonały całkiem przyzwoity odcinek trasy, debiutując w ten sposób w świecie działań ekstremalnych.

Dorośli zawodnicy, w zimnie i ulewie, kiedy na mokrej nawierzchni strach było zjeżdżać, a jeszcze większy hamować, zmagali się z tatrzańskimi przełęczami. Do mety, w czasie od siedmiu do dziesięciu godzin, dotarła dziewiątka uczestników. Spośród bywalców rajdu zabrakło na starcie Tomasza Romanika i podpułkownika Szymona Koziatka. Pierwszy z nich tydzień później uczestniczył w wyścigu z cyklu maratonów MTB Mazovia i wpadł jak śliwka w... błoto. Rowery grzęzły na leśnych szlakach, spieszeni kolarze człapali rządkiem, daremnie usiłując uniknąć brei. Zlepione błotem przerzutki, łańcuchy i tryby odmawiały posłuszeństwa.

Ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych

"Masakra" w Szydłowcu, bo tam odbywał się wyścig, z pewnością przejdzie do historii terenowego kolarstwa. Tomek zapewnia, że przygoda była tyleż pasjonująca, co ekstremalna, doświadczenie zaś bezcenne.

Szymon Koziatek, wcześniej jeden z asów tatrzańskiej dwusetki, niemalże w tym samym czasie pocił się w słońcu na trasie liczącej 165 kilometrów Pętli Beskidzkiej. Tu z kolei nie deszcz i błoto, ale upał przerzedził szeregi zawodników. Tylko najtwardsi wytrzymali wspinaczkę na podjazdach o 20-procentowym pochyleniu. Nie tylko 17. miejsce w grupie wiekowej, ale samo dojechanie do mety było dla Szymona sukcesem. Po tak twardej zaprawie wojskowy kolarz wybiera się na jazdę non stop najdłuższą w Polsce trasą (ponad 1000 kilometrów) ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych.

Bieg Rzeźnika

Jeśli już mowa o Ustrzykach, to górskie wakacje hardcorowców rozpoczęły się tam 24 czerwca od Biegu Rzeźnika. Na liście wyników aż się roi od braci wojskowej i młodzieży związanej z armią. Marcin Świerc, wychowanek Mety Lubliniec, z Piotrem Hercogiem na 1. miejscu, a nieco za nimi major Mariusz Mioduszewski, starszy chorąży sztabowy Jacek Pietruszewski i starszy chorąży Andrzej Garbacz z rozbieganego 10 Pułku Samochodowego.

"Rzeźnik" to wyczerpujący, blisko osiemdziesięciokilometrowy bieg czerwonym szlakiem z Komańczy, przez Cisną, do Ustrzyk Górnych. Wyścig jest tym bardziej morderczy, jeśli ktoś chce zdążyć do mety, nie przekraczając szesnastogodzinnego limitu czasowego.

W naszym kraju moda na bieganie w górach goni światowe trendy. W polskiej serii Mountain Marathon, promowanej też na łamach "Polski Zbrojnej", w lipcu odbyły się biegi na Czantorię i Śnieżkę, gdzie młodsi stopniami żołnierze rywalizowali z generałem dywizji Romanem Polką. 13 sierpnia zaś można się wybrać na szczyt Radziejowej. To jedynie 14 kilometrów szlaku, przy tym 1790 metrów w górę.

Na czterech

By odetchnąć od hardcorowych klimatów i zobaczyć, co się dzieje w innych zakątkach Unii Europejskiej, pojechałem z synem i przyjaciółmi na tyrolski Zugspitze Extremberglauf 2011. Nie odważyłem się jednakże szturmować samego Zugspitze, góry opromienionej złą sławą, odkąd w trakcie lipcowych zawodów burza połączona ze śnieżycą spowodowały wśród zawodników istny pogrom. Przed kilku laty nieprzygotowani na taką sytuację biegacze marzli, a dwóch z nich udział w imprezie przypłaciło życiem.

Zmierzenie się z liczącym "jedynie" 2962 metrów nad poziomem morza skalistym szczytem, w gronie ponad pół tysiąca biegaczy, głównie Niemców i Austriaków, wydawało mi się zbyt wielkim wyzwaniem. Dotarłem jedynie do pięknej dolinki na granicy skał i lasu i stąd patrzyłem na biegaczy z zazdrością. Relacjonował mi potem syn Bartek: - Stromym zboczem, po wyjeżdżających spod nóg kamieniach i błocie zmielonym ze śniegiem, biegliśmy aż na przełęcz. Trudności narastały z kilometra na kilometr. Ostatnie kilkaset metrów skalna ściana staje dęba, trzeba korzystać z zabezpieczających trasę łańcuchów. Na finiszu, pełznąc chwilami na czterech, mogłem zapomnieć o biegu.

Okazało się potem, że w mojej grupie wiekowej (60 plus) startowała spora gromadka pań i panów, w tym liczący 75 lat zawodnik, który wyprzedził młodych Polaków o kilkanaście minut.

Sukcesy w zdarzeniach ekstremalnych nie są jedynie efektem wyczynowego wytrenowania, lecz także wypadkową odpowiedniej filozofii w podejściu do różnych zjawisk, odporności i młodzieży związanej z wojskiem.

Piotr Bernabiuk

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: wakacje | bieg | wojsko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy