Dlaczego niszczymy i bijemy

"Naszym pierwszym zawodem było robienie trupów" - pisał w "Na zachodzie bez zmian" Erich Maria Remarque. Niewiele literackich dzieł tak dosadnie opisuje piekło wojennej zawieruchy. I tak wiernie, z dziennikarską wręcz precyzją, ilustruje tkwiącego w nas demona agresji...

Dlaczego zabijamy, bijemy, poniżamy? Skąd w nas tyle potencjału, by lżyć, kłócić się i niszczyć? Piszę "my", mając na myśli mężczyzn, bo to oni stoją za większością aktów agresji, w tym niemal wszystkimi "najbardziej spektakularnymi", jak wojny czy etniczne rzezie.

Naukowcy nie są w stanie jednoznacznie odpowiedzieć, czy bliżej nam do "szlachetnych dzikusów" Jeana-Jacquesa Rousseau, zepsutych dopiero przez cywilizację, czy nasza skłonność do niszczenia ma raczej genetyczne podłoże. Dziś żaden antropolog nie zaryzykuje już, pod groźbą kompromitacji, twierdzenia o "łagodnych z natury" Buszmenach czy malezyjskich Semangach. Nikt też nie pokusi się o opinię o "genetycznym usposobieniu" Germanów do niszczenia innych ludów. Prawda na temat pochodzenia agresji leży zapewne po środku, za czym przemawia fakt, że wiele różnych, poświęconych temu teorii wcale się wzajemnie nie wyklucza.

Reklama

Łagodny zabójca

W superprodukcji "Patriota" główny bohater Benjamin Martin, grany przez Mela Gibsona, nie włącza się w walkę o niepodległość USA dopóki wojna nie wkracza w progi jego domu. Gdy zagrożone jest życie jego najbliższych, spokojny farmer w oka mgnieniu zmienia się w zimnego i do bólu skutecznego zabójcę. Podobną przemianę przechodzi zresztą inny bohater grany przez Gibsona - William Wallace, którego osobista krucjata w imieniu zabitej żony zmienia się w walkę o niezależność Szkocji. I w tym obrazie mamy niesamowicie realistyczną sekwencję kadrów, w których widzimy łagodnego mężczyznę jednym aktem zmuszonego do brutalnej walki. Zaś obie sytuacje potwierdzają teorię, w myśl której agresja to mechanizm z poziomu instynktów. Zabijamy mianowicie, gdy życie nasze i naszych najbliższych jest zagrożone, gdy walczymy o elementarne prawo do przetrwania. Potwierdzają to doświadczenia żołnierzy z okopów I wojny światowej, którzy wyrzynali się nawzajem, "bo jak nie ja jego, to on mnie"...

Rytualizacja przemocy

Dlaczego jednak tak ukształtowały się nasze instynkty? Skąd, wyjątkowa w świecie zwierząt, tak ogromna skala wewnątrzgatunkowej agresji? Psychologowie ewolucyjni winą za to obarczają... nasze zdolności adaptacyjne. Ludzkość bowiem dość szybko przestała być bezbronnym gatunkiem, skazanym na łaskę sił natury. I uporawszy się z zewnętrznymi zagrożeniami, jakie stwarzały inne gatunki zwierząt i nieprzychylna przyroda, sporą część niezagospodarowanej ekspresji skierowała przeciw sobie.

Na szczęście nie ma tego złego - ów proces spowalniała, i nadal spowalnia, jednocześnie rozwijająca się kultura. To jej zawdzięczamy zjawisko, określane mianem "rytualizacji agresji", czyli wszelkiego rodzaju praktyki zastępcze, eliminujące potrzebę otwartej konfrontacji. Dawnej były to turnieje rycerskie, dziś - walki bokserskie czy zmagania piłkarskie; niezmiennie zaś pozostają nimi zwyczajne, słowne utarczki.

Frustrująca kultura

Ale kultura może też mieć negatywny wpływ. Jej ciągły rozwój powoduje bowiem, że człowiek co rusz zwiększa zakres własnych potrzeb, uznawanych za elementarne. Kiedyś starczał nam czarno-biały telewizor, dziś bez 40-calowej plazmy z zestawem kina domowego i całą półką płyt nie wyobrażamy sobie "normalnego funkcjonowania". Dawniej wyjeżdżaliśmy na wakacje do Bułgarii, dziś ideałem urlopu jest 2-tygodniowy pobyt na safari w RPA, choć po drodze warto jeszcze odwiedzić wspomnianą Bułgarię. Rzecz jednak w tym, że katalog potrzeb wzrasta szybciej niż możliwość ich zaspakajania, a to powoduje frustracje. Ta zaś leży u podłoża większości zachowań agresywnych - twierdzą zwolennicy teorii frustracji.

Cokolwiek mieliby jednak do powiedzenia, pamiętajmy, że nie zwalnia nas to z odpowiedzialności za własne czyny. Bo nawet status agresji jako instynktu czy popędu nie może być usprawiedliwieniem dla bestialstwa i bandytyzmu, jeśli dopuszczają się ich tzw. istoty rozumne...

Marcin Ogdowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kultura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy