Czarne owce
Za swoje poglądy byli wyrzucani z wojska, szykanowani, a nawet więzieni. Taką cenę płacili żołnierze - przeciwnicy stanu wojennego.
Wciąż mało wiadomo o ofiarach stanu wojennego wśród żołnierzy. Nie ma na ten temat rzetelnych, opartych na zweryfikowanych źródłach badań historycznych. Wynika to w dużym stopniu z niechęci do składania relacji przez starą kadrę dowódczą oraz niedostępności dokumentów (zostały zniszczone albo ukryte).
Jednym z udokumentowanych przypadków jest historia młodszego chorążego ze Strzegomia Leszka Niepsuja. W 1981 roku chorąży był dowódcą plutonu w Lubuskiej Brygadzie Wojsk Ochrony Pogranicza. Podobnie jak większość kadry nie orientował się zbyt dobrze, co się dzieje w kraju. Na spotkaniach z oficerami politycznymi słyszał bez przerwy, że Komitet Obrony Robotników, Konfederacja Polski Niepodległej i Solidarność to ostoje rewizjonistów działających na szkodę ojczyzny.Był wówczas młodym człowiekiem. "Miałem dwadzieścia kilka lat. Kierowały mną przede wszystkim emocje. I to, co wyniosłem z domu", wspomina po 30 latach Niepsuj. W domu zawsze obowiązywały tradycje patriotyczne. Jeden dziadek był w Polskiej Organizacji Wojskowej, drugi w Legionach. Dlatego też solidaryzował się z żołnierzami, którzy zaczęli przychodzić do jednostki na początku lat osiemdziesiątych. Wielu z nich współpracowało wcześniej z Solidarnością. Myślał podobnie jak oni. Tolerował przynoszenie do jednostki ulotek, bo sam był ich pierwszym czytelnikiem. Kiedy z prześcieradła zrobili biało-czerwoną flagę, na której umieścili napis "Solidarność Żołnierska" oraz symbol Polski Walczącej, uznał, że tak ostentacyjna manifestacja może im tylko zaszkodzić. Schował więc flagę w sejfie.
Niepsuj dostał nowy przydział do Gubina. Daleko od domu w Strzegomiu. Żona była w ósmym miesiącu ciąży. Niepokoił się, bo rok wcześniej zaraz po urodzeniu umarła im córeczka. - Wybór Gubina nie był przypadkowy - opowiada chorąży. - Najpewniej byłem już wtedy od jakiegoś czasu namierzany. Chcieli mnie przenieść na inny, nieznany mi grunt i przy okazji postraszyć.
Gdy do jednostki dotarła wiadomość o pacyfikacji kopalni Wujek i ofiarach śmiertelnych wśród górników, Niepsuj nie wytrzymał. Żołnierzom w batalionie rezerwowym rozdał przechowywane w sejfie ulotki i dołączył do nich list do Wojciecha Jaruzelskiego, w którym między innymi krytykował generała za to, że wysłał wojsko przeciwko narodowi.
Doniósł na niego najbliższy kolega, też dowódca plutonu. - Wiele nas w służbie łączyło, chociażby ambitne podejście do szkolenia - wspomina były chorąży. Żołnierze Wojskowej Służby Wewnętrznej zatrzymali Niepsuja 30 grudnia 1981 roku. W jego pokoju w jednostce znaleziono około 40 egzemplarzy ulotek, których nie zdążył rozdać żołnierzom.
Zaczęła się karuzela aresztów śledczych. Najpierw w Zielonej Górze, potem we Wronkach, Sieradzu, Kaliszu, Wrocławiu i Strzelinie. Spotykał tam podobnych do siebie opozycjonistów, więźniów politycznych skazanych tak jak on za naruszenie dekretu o stanie wojennym. Pamięta, że było wśród nich również trzech żołnierzy. Szeregowy służby zasadniczej z Dąbia Lubuskiego, podchorąży z okolic Leszna i jakiś żołnierz z 6 Dywizji Powietrznodesantowej.
Zanim najbliżsi dowiedzieli się, że został aresztowany, szukali go przez kilka dni. W styczniu 1982 roku chorąży został osądzony w trybie doraźnym. Skazano go na trzy lata więzienia, zdegradowano i pozbawiono praw publicznych. Prokurator wniósł apelację i Izba Wojskowa Sądu Najwyższego podwyższyła wyrok do 4,5 roku. Wyszedł na wolność po 15 miesiącach.
Chciano go zmusić do wyjazdu za granicę, ale bezskutecznie. Przez lata był zatrudniony w kamieniołomach w rodzinnym Strzegomiu. Praktycznie pracuje tam do dziś. Ma własną firmę. Prowadzi niewielki zakład elementów surowo łupanych.W 1991 roku Prokuratura Generalna skierowała wniosek o rewizję nadzwyczajną w jego sprawie, jednak Izba Wojskowa Sądu Najwyższego odrzuciła go ze względów proceduralnych. W końcu sąd wojskowy uchylił obydwa wyroki na Niepsuja i uznał go za niewinnego. Dziś, po 30 latach od tamtych wydarzeń, nadal uważa, że postąpił wówczas słusznie. - Gdybym miał więcej doświadczenia, to nie dałbym się tak łatwo zatrzymać. Uciekłbym do podziemia i dalej prowadził działalność.
Kiedy w 1980 roku w kraju wybuchły strajki, porucznik Bogdan Klimorowski nawiązał potajemnie kontakty z Solidarnością w zakładzie, w którym pracowała jego żona. Przynosił do koszar podziemne ulotki i pisma. Skutek był piorunujący. Kilkunastu żołnierzy z porucznikiem na czele złożyło legitymacje partyjne. W jednostce zawrzało. Początkowo próbowano go "wychowywać", sprowadzić ponownie na właściwą drogę ideologiczną, którą powinien kroczyć oficer. Potem zaczęto straszyć, że zostanie przeniesiony do najbardziej zapyziałego garnizonu w Polsce, zamknięty, a może nawet wywieziony w nieznane.
Jakoś jednak przetrwał w jednostce do 1981 roku. W tym czasie wystąpił do MON o zwolnienie ze służby, a następnie taką prośbę skierował do przewodniczącego Rady Państwa PRL. Którejś nocy zastępca dowódcy do spraw politycznych w trybie alarmowym zebrał sąd oficerski, który miał wystąpić do przełożonych o ukaranie Klimorowskiego odebraniem stopnia oficerskiego. Zarzucono mu, że chce przesunąć granice Polski na wschód i że krytykuje ZSRR, co godzi w przyjaźń polsko-radziecką.
Sąd niejednomyślnie, stosunkiem głosów trzy do dwóch, wystąpił o zdegradowanie oficera do stopnia szeregowego. Klimorowski został zwolniony z wojska na kilkanaście dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Odpowiedź na pismo o przywrócenie mu stopnia oficerskiego otrzymał od generała Jaruzelskiego dopiero w 1989 roku. Decyzja była pozytywna.
Zdarzały się też historie banalne, takie jak ta w jednostce w Dziwnowie. Banalne na pozór, gdyż władza zareagowała na szczeniacki wybryk jednego z żołnierzy z całą surowością. Oto relacja Janusza Kłosowskiego, który odbywał wtedy służbę zasadniczą. Trafiłem na nią, kiedy poszukiwałem materiałów o żołnierzach karanych w stanie wojennym:"Rok 1982, trwa stan wojenny, korytarz naszej kompanii jest oblepiony propagandowymi plakatami. Któryś z żołnierzy powypisywał na nich niecenzuralne słowa. Słowa były malutkie i z daleka niedostrzegalne, a jedno, to, które powinno się pisać przez "ch", żartowniś napisał przez "h". Mój kolega, który jako pierwszy spostrzegł napisy, doszedł do wniosku, że trzeba poprawić błąd. I dopisał do każdego słowa brakujące "c". Gdy profanacja plakatów wyszła na jaw, nasz dowódca dał nam oficerskie słowo honoru, że nie wyciągnie konsekwencji wobec winowajcy. Prawdziwy winowajca pozostał w ukryciu, przyznał się zaś mój kolega, miłośnik ortografii. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Nas porozsyłano po różnych jednostkach, a on, jak się dowiedziałem po jakimś czasie, został skazany na rok więzienia".
Dotychczas historycy nie uwzględnili w swoich badaniach poszkodowanych przez stan wojenny wojskowych. Można mieć pewność, że takich przypadków, jak te opisane, było po 13 grudnia 1981 roku znacznie więcej.
W aktach IPN znajduje się pismo z 21 października 1982 roku, wystosowane przez dyrektora departamentu V Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie pułkownika Józefa Sasina do zastępców komendantów wojewódzkich MO, w którym nakazuje on między innymi: "do 23 października 1982 roku wytypować osoby rekrutujące się głównie z dużych zakładów pracy, podejrzane o inspirowanie i organizowanie strajków oraz zajść ulicznych, a nie nadające się (z braku dowodów) do internowania lub zatrzymania". Na tej podstawie departament III MSW sporządził wykaz osób wytypowanych do odbycia zasadniczej służby wojskowej lub ćwiczeń wojskowych.
Oficjalnie nie zwalniano żołnierzy zawodowych za poglądy. Czekano, aż się potkną. Armia zawsze strzegła swoich tajemnic. W czasach PRL cenzurowano każdą informację, która mogłaby wpłynąć negatywnie na obraz wojska w społeczeństwie. Skrywano wszelkie zdarzenia stwarzające wrażenie, że polski żołnierz kwestionuje sojusze, a zwłaszcza przyjaźń polsko-radziecką, a jego poglądy stoją w sprzeczności z socjalistycznymi pryncypiami.Wojsko wypracowało z jednej strony skuteczny, a z drugiej perfidny sposób postępowania w takich sytuacjach. Oficjalnie żołnierzy zawodowych za poglądy nie zwalniano. Czekano, aż oficer czy podoficer się potknie, co w przypadku osób, które nie chciały wykonywać swoich obowiązków i były zdeterminowane, by odejść z wojska za wszelką cenę, nie trwało zbyt długo. Wówczas sądy honorowe występowały z wnioskiem o odebranie żołnierzowi stopnia wojskowego i dopiero wtedy, jako szeregowego, wydalano delikwenta ze służby.
Włodzimierz Kaleta
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.