Cu Chi - Zabójcza atrakcja turystyczna

Sieć podziemnych tuneli Cu Chi to najbardziej znana „pamiątka” po wojnie wietnamskiej, która stała się atrakcją turystyczną.

Czterdzieści lat temu w miejscach, przez które przejeżdżamy, były tylko zgliszcza. Dziś bujna roślinność dawno już pokryła leje po bombach. Jedziemy przez pola ryżowe. 70 kilometrów na północ od Sajgonu, dawnej stolicy południowego Wietnamu (dziś Ho Chi Minh), rozciąga się sieć podziemnych tuneli. Wycieczkę do nich oferuje niemal każde biuro podróży. Można dotrzeć busem lub łodzią.

Baza na minie

To był zapewne przypadek, że 25 Dywizja Piechoty Amerykańskiej założyła bazę w dystrykcie Cu Chi, na byłej plantacji orzeszków arachidowych. Pod ziemią kłębił się labirynt tuneli, w których kryli się partyzanci. Amerykanie o tym nie wiedzieli. Nie mogli zrozumieć, jak to się dzieje, że ścigani w dżungli żołnierze Wietkongu nagle znikają. A oni zapadali się pod ziemię - w dosłownym znaczeniu tego słowa.

Reklama

Tunele w dystrykcie Cu Chi zostały wykopane w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, gdy partyzanci wietnamscy walczyli z Francuzami. W latach sześćdziesiątych, podczas wojny z Amerykanami, je rozbudowano. Jak podają w książce "Wietnam - podziemna wojna" Tom Mangold i John Pencat, dziennikarze BBC, liczyły 320 kilometrów. Ciągnęły się od przedmieść Sajgonu do granicy z Kambodżą. Łączyły wioski, miasta i dystrykty. Pod ziemią znajdowało się wszystko, co było potrzebne do życia, nawet studnie.

W niektórych miejscach tunele biegły na trzech poziomach - jedne służyły partyzantom do wędrówek, inne prowadziły do komór, w których znajdowały się magazyny broni i żywności, szpitale, stanowiska dowodzenia, a nawet kuchnie (dym odprowadzano przez kilka komór filtrujących i wypuszczano na powierzchnię z oddalonych od siebie kominów).

W kuźniach produkowano broń. Z metalowych puszek i zniszczonych opon powstawały granaty, a długopisy Parker 57 zamieniały się w małe miny pułapki. 38-letni sierżant Ariel Gutierrez, dowodzący kompanią A z 4 Batalionu 25 Dywizji Zmechanizowanej, wspominał: "Nasze straty były tak wielkie między innymi dlatego, że nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, skąd Charlie bierze swoją broń, te wyrzutnie rakietowe i cholerne wielkie działa, strzela z nich, potem chowa i znów strzela".

Tom Mangold i John Pencat opisują, jak w komorach o wysokości pięciu metrów Wietnamczycy przechowywali amunicję artyleryjską do działek bezodrzutowych kalibru 57 milimetrów, montowali armaty i wielkie moździerze. Demontowali je na zewnątrz tuneli, przenosili do środka, montowali i konserwowali, potem znów rozbierali, aby ponownie złożyć je na zewnątrz.

W 1966 roku Wietkong ukradł jednostce Armii Republiki Wietnamu czołg M-48. Trzy lata później Amerykanie odnaleźli go... pod ziemią. Był zakopany na głębokości około dwóch metrów, a wokół wykopano tunele.

Czołg wykorzystywano jako centrum dowodzenia - działały światła, akumulatory i radio.

Pułapka na tygrysa

Wejścia do tego podziemnego miasta znali tylko wtajemniczeni, bo maskowała je bujna roślinność. Na nieproszonych gości czekały miny, a w dżungli - "pułapki na tygrysa", czyli zamaskowane doły z zaostrzonymi dzidami, bambusowymi zabójczymi kolcami i zatrutymi strzałami. Podobno 17 procent amerykańskich żołnierzy odniosło w wojnie z Wietnamczykami rany nie w walce, lecz przez takie pułapki.

Dla kapitana Nguyena Thanh Linh z Wietnamskiej Armii Ludowej tunele były domem przez pięć lat. Z 300 ludzi pod jego dowództwem w czasie operacji "Crimp" w styczniu 1966 roku wojnę przeżyło czterech. Jego 7 Batalion Wietkongu wiele razy był likwidowany i odtwarzany. Jak obliczył kapitan, podczas całej wojny w Cu Chi stracił 12 tysięcy ludzi - partyzantów i cywilów. Zabitych Wietnamczycy grzebali w płytkich jamach w tunelach. Dzięki temu Amerykanie nie wiedzieli, jakie straty zadali wrogowi.

Szczury kontra krety

W tunelach wykopanych dla drobnej budowy Wietnamczyków Amerykanie z trudem mogli opanować klaustrofobię. Generał William Westmoreland, który dowodził amerykańskimi wojskami w Wietnamie w latach 1964-1966, napisał w pamiętnikach: "Nikt dotąd nie zademonstrował jeszcze większej umiejętności ukrywania swoich obiektów niż Wietkong. Byli ludźmi kretami".

Z kretami walkę podjęły szczury. W czerwcu 1967 roku Amerykanie powołali zespół "szczurów tunelowych", który wchodził w skład sekcji wywiadu i rozpoznania 1 Batalionu Inżynieryjnego.

Z instrukcji, jak budować tunele, która wpadła Amerykanom w ręce, wynikało, że tunele nie miały być ani proste, ani wijące się jak wąż, lecz tworzyć zygzaki, miały być nie szersze niż 1,2 metra ani węższe niż 80 centymetrów, nie wyższe niż 1,8 metra i nie niższe niż 80 centymetrów.

Dlatego "szczurami" mogli zostać drobni i niscy mężczyźni, tacy jak sierżant Ariel Gutierrez, który miał 165 centymetrów wzrostu i ważył 56 kilogramów. Jak piszą Tom Mangold i John Pencat, "«szczur tunelowy» należał do elity amerykańskiej armii w Wietnamie. Wyposażony w nóż, krótką broń palną i latarkę, wyglądał i zachowywał się jak prawdziwy wojownik. Przypominał bardziej samuraja niż typowego żołnierza amerykańskiego lat sześćdziesiątych".

"Byłem szczurem mordercą. Wyszkolono mnie, żebym zabijał. Czułem wówczas większy strach niż kiedykolwiek później" - wspominał Harold Roper z 25 Dywizji Piechoty.

Cedrowa operacja

Największe szkody w tunelach pozostawiały bomby B-52 o opóźnionym działaniu - eksploatowały po zagłębieniu się na metr w ziemię. Wybuch wywoływał miejscowe trzęsienie ziemi, które niszczyło nawet najtrwalsze ściany tuneli. Leje po nich miały głębokość do dziesięciu metrów. Gdy podwodne przejścia zostały zablokowane w kilku miejscach, powietrze nie mogło krążyć i uwiezieni pod ziemią ludzie się dusili. "Dywanowe bombardowania B-52 odniosły skutek tam, gdzie zawiódł gaz CS i ładunki niszczące (...), doprowadziły do tego, że Wietkong nie mógł korzystać z tuneli", opowiadał dziennikarzom BBC major Nguyen Quot z północnowietnamskiej armii, który w tunelach spędził pięć lat.

Największą operacją Amerykanów przeciw ukrywającym się w tunelach partyzantom Wietkongu była prowadzona w styczniu 1967 roku "Cedar Falls". Zaangażowanych zostało 30 tysięcy żołnierzy. Rezultatem akcji było zdobycie setek sztuk broni i min, ponad siedmiu tysięcy mundurów i czterech tysięcy ton ryżu (ilość wystarczająca do wyżywienia przez rok 13 tysięcy partyzantów). Przejęto pół miliona stron dokumentów. 750 zabitych Wietnamczyków zgłoszono jako "potwierdzonych nieprzyjaciół" i wzięto do niewoli 280 podejrzanych o przynależność do Wietkongu. Zginęło także 72 Amerykanów, a 337 zostało rannych.

Armia USA oficjalnie podała, że zostało zniszczonych 525 tuneli. Major Nguyen Quot, wyznaczony przez dowódcę 4 Okręgu Wojskowego Wietkongu do oceny zniszczeń, stwierdził jednak, że Amerykanie nigdzie nie odnaleźli ani nie zniszczyli odcinka o długości przekraczającej 50 metrów. Materiałami wybuchowymi zlikwidowali zaledwie około stu tuneli oraz wiele cywilnych schronów przeciwlotniczych.

Mimo że dystrykt Cu Chi był najsilniej bombardowanym i zagazowywanym regionem w czasie całej wojny (został zniszczony w 70 procentach), tunele do końca pozostały punktem wypadowym operacji Wietkongu. Generał brygady Ellis W. Williamson, dowódca 173 Brygady Powietrznodesantowej, ocenił: "Pracowałeś, wysadzałeś, wywalałeś w powietrze i znowu pracowałeś, a systemy tuneli wciąż istniały. Były tak rozległe i głębokie, i w tak wielkiej ilości, że zniszczenie ich było fizyczną niemożliwością".

Tapioka na wycieczce

Wycieczkę do tuneli Cu Chi za dziewięć dolarów (plus 90 tysięcy wongów za wstęp) oferuje każde biuro podróży w Ho Chi Minh. Po dwóch godzinach jazdy busem (lub trzech transportu łodzią) jesteśmy na miejscu. Dzisiaj nie ma już śladu po dawnych plantacjach drzew kauczukowych, teren porastają krzaki i bambusowe drzewa.

Po drodze mijamy wrak oryginalnego amerykańskiego czołgu zniszczonego przez Wietkong i warsztat, w którym partyzanci przygotowywali materiały wybuchowe i miny.

W kinie pod chmurką oglądamy dokumentalny film o walce wietnamskich partyzantów. Zwiedzić można tylko niewielki fragment tunelu, który dostosowano do potrzeb turystów, czyli został podwyższony i oświetlony.

Przewodnik pokazuje pułapki, jakie wietnamscy partyzanci zastawiali na "szczury tunelowe". Wyglądają podobnie, jak pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy Tom Mangold i John Pencat pracowali w Wietnamie jako korespondenci wojenni. Tak je wówczas opisywali: "Wszędzie wokół tuneli znajdowały się osławione pułapki z zaostrzonymi bambusowymi palikami. Były wykonywane tak, aby łatwo je można było zamaskować gałęziami i liśćmi, ale ich głębokość była na tyle duża, że stopa ofiary opadała na paliki z siłą wystarczającą do przebicia wzmocnionej podeszwy buta.

W bardziej wyrafinowanej wersji paliki wkopywano w ścianki jamy, ale ostrzami skierowanymi w dół, co sprawiało, że wydobycie stopy było jeszcze bardziej bolesne. Niekiedy paliki smarowano odchodami, aby powodować zakażenie, czasem zaś trucizną, którą partyzanci nazywali «trąba słonia». Podobno powodowała śmierć w ciągu dwudziestu minut od momentu przedostania się do krwi".

Przewodnik opowiada wiele wojennych historii, mówi o obdarzonych świetnym węchem owczarkach niemieckich (było ich trzy tysiące, zginęło 300), wykorzystywanych przez Amerykanów do wykrywania partyzantów. "Wietnamczycy poradzili sobie i z tym", mówi przewodnik. "Używali startego pieprzu z chili. Taka mieszanka zaburzała psi węch".

Przeznaczony dla turystów tunel o długości kilkudziesięciu metrów został dwukrotnie poszerzony w stosunku do oryginału i znacznie podwyższony. Mimo to trzeba iść

w nim niemal na czworakach. Jest duszno, wilgotno i gorąco. Drogę oświetlają lampy elektryczne. Większość uczestników wycieczki rezygnuje, niektórzy wycofują się po kilku metrach, a ci, których odwaga opuściła już pod ziemią, wychodzą pierwszym wyjściem ewakuacyjnym.

Wycieczka kończy się na strzelnicy, gdzie można sobie postrzelać z M-16 oraz z AK-47. Cena naboju to jeden dolar. Gdy milkną odgłosy wystrzałów, idziemy do pobliskiej restauracji na gotowaną tapiokę, typową potrawę z partyzanckiej kuchni.

Małgorzata Schwarzgruber

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy