Caracal - najlepszy wybór dla wojska

Skończył się przetarg na śmigłowce dla Wojska Polskiego. Wygrał francuski Caracal i ta decyzja Ministerstwa Obrony Narodowej wywołała wiele kontrowersji.

Decyzja w tej sprawie była wyczekiwana od dawna, choć na razie mowa tylko o kolejnym etapie postępowania, a nie kontrakcie. W programie zakupu śmigłowców wielozadaniowych dla sił zbrojnych zrobiono jednak wielki krok naprzód. W MON-ie uznano, że spośród trzech oferentów, którzy zostali wcześniej zakwalifikowani do udziału w tym postępowaniu, tylko propozycja Airbusa Helicopters, a dokładniej konsorcjum zajmującego się programem "Caracal Polska" w składzie Airbus Helicopters i Heli Invest sp. z o.o., spełnia wymogi formalne.

A zatem tylko jeden śmigłowiec  przejdzie testy. Oczywiście o podpisaniu kontraktu będą decydować również kwestie związane z transferem technologii, zapewnieniem obsługi technicznej, szkolenia czy szeroko rozumianego offsetu, ale wraz z pomyślnym zakończeniem testów będzie zielone światło na zakup maszyn. Kontraktu należy zatem spodziewać się za kilka miesięcy, bo trudno oczekiwać, aby H225M (nowa nazwa śmigłowca EC725 Caracal, będąca efektem zmiany szyldów w grupie Airbus) nie zdał egzaminów.

Reklama

Nagonka na Caracala

Jak to zwykle bywa w biznesie, zysk jednych oznacza stratę drugich. Pozostali dwaj oferenci - PZL Świdnik (należące do AgustaWestland N.V., koncernu Finmeccanica) oraz PZL Mielec (Sikorsky Aircraft Corporation, koncern United Technologies Corporation) - przyjęli decyzję ministerstwa co najmniej z rozczarowaniem.

W mediach pojawiły się informacje, że tą decyzją MON wspierało zagraniczne firmy, a nie polskich producentów. Zarzut podwójnie chybiony. Po pierwsze, nadrzędny jest tu interes wojska, a nie przemysłu. Po drugie, zwycięski Airbus Helicopters również będzie musiał podzielić się "tortem" z polskimi podwykonawcami.

Oba te zagadnienia nie mają zresztą większego znaczenia, bo decydenci po prostu nie mieli wyboru. H225M został zakwalifikowany jako jedyny, gdyż tylko ta oferta spełniała wymagania.

- Pozostali oferenci nie zostali wykluczeni ze względu na niespełnienie warunków technicznych. Ich ofert nie przyjęto z powodu niewypełnienia wymagań formalnych - powiedział płk Adam Duda, zastępca szefa Inspektoratu Uzbrojenia.

- W naszej opinii wszyscy ubiegający się o to zamówienie mieli równe szanse i dostatecznie dużo czasu, by zaproponować najlepsze produkty. Wykluczeni z postępowania sami nie dali sobie szansy - dodał. 

Błędy konkurencji

Dlaczego tak się stało? PZL Mielec przedstawił ofertę bez kosztów wymaganych systemów walki. Świdnik zaoferował dostawy w terminach znacznie dłuższych od oczekiwanych. Przedstawiciele MON-u nie kryją, że obiekcje przegranych są dla nich mało zrozumiałe. Nieoficjalnie mówi się, że polskie firmy lotnicze należące do wielkich zagranicznych koncernów (AgustaWestland i Sikorsky) powinny były wystawić bardziej sprawdzone, szybciej dostępne lub lepiej wyposażone typy i odmiany śmigłowców ze swych stajni. Airbus Helicopters nie popełnił tego błędu, zgłaszając EC725 Caracal, właściwie największą, najsilniejszą i najbardziej naszpikowaną technologią maszynę tego koncernu.

W maju rozpoczęły się testy śmigłowca.

- Ze wszystkich wymagań, które postawiono w zaproszeniu do złożenia ofert trzem biorącym udział w postępowaniu wykonawcom, siły zbrojne określiły jako najistotniejsze z nich 32 parametry, które obejmują cztery zasadnicze sfery. Są to: wspólna platforma, konstrukcja śmigłowca, jego osiągi oraz wyposażenie pokładowe - wyjaśnia kryteria wyboru płk Adam Marciniak, rozkazem szefa Inspektoratu Uzbrojenia powołany na przewodniczącego grupy weryfikacyjnej.

Wiadomo, że ze względu na kontrowersje wokół wyboru maszyny Airbusa poczynania grupy były uważnie obserwowane.

- Przykładamy dużą wagę do przejrzystości tych działań, więc prace są nadzorowane przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, Żandarmerię Wojskową oraz resortowe Biuro ds. Procedur Antykorupcyjnych. Udział w postępowaniu oraz sprawdzeniach weryfikacyjnych w charakterze niezależnego obserwatora zapowiedziała też strona społeczna - dodaje płk Marciniak.

- To jest ostatni etap na zweryfikowanie złożonych ofert. A ideą tych sprawdzeń jest porównanie zadeklarowanych w ofercie parametrów technicznych z rzeczywistymi ich wartościami. Badania, podczas których będzie to robione, podzielono na dwie fazy: naziemną i w powietrzu - wyjaśnia płk Marciniak.

Oczywiście testy przeszedł tylko H225M w wersji transportowej, a nie wszystkie zamówione odmiany specjalistyczne, które dopiero będą zbudowane zgodnie ze specyfiką wskazaną przez zamawiającego. Sprawdzone zostały założenia wspólnej platformy bazowej: pochodzenie śmigłowców od jednego producenta, zastosowanie najwyżej dwóch typów silników oraz możliwość wymienny 50 procent części. Badania w locie mają potwierdzić zgłaszane przez producenta charakterystyki, takie jak: osiągany pułap, długotrwałość lotu, prędkość, wykonanie zawisu, możliwości transportowe oraz promień działania.

Cena ma znaczenie

Zamierzamy kupić 50 śmigłowców: 16 do taktycznego transportu wojsk, osiem dla wojsk specjalnych, osiem zwalczania okrętów podwodnych (ZOP), pięć ewakuacji medycznej oraz 13 CSAR, czyli ratownictwa i ewakuacji, także z obszarów ogarniętych wojną. Koszt programu nie został oficjalnie podany, choć mówi się o kwotach rzędu nawet 13 mld zł.

Liczba 50 maszyn jest pewnym zaskoczeniem, bo postępowanie miało dotyczyć 70 śmigłowców, w tym 48 w wersji wielozadaniowo-transportowej dla wojsk lądowych, dziesięciu w odmianie SAR dla sił powietrznych, sześciu śmigłowców w wersji poszukiwania i ratownictwa dla marynarki wojennej oraz tyluż w wersji ZOP. To były plany z jesieni 2012 roku, będące korektą oficjalnego postępowania ogłoszonego kilka miesięcy wcześniej, a dotyczącego z kolei tylko 26 śmigłowców - 16 transportowych dla jednostek wojsk lądowych, trzech SAR dla sił powietrznych oraz siedmiu dla marynarzy, w tym czterech ZOP. Jeśli komuś ta wyliczanka wydaje się nieco zagmatwana, to na koniec warto dodać, że program na 26 śmigłowców był z kolei oszczędnościową odmianą projektu pozyskania 51 śmigłowców. Ten z kolei zapowiedziano jeszcze w 2008 roku.

Nieco uszczypliwie można zatem napisać, że cała ta historia z określeniem tego, ile wiropłatów zostanie kupionych, przypomina nieco skreślanie liczb w grze hazardowej. Można to zapisać jako: 51-26-70-50. Ustawione obok siebie pokazują sinusoidę odzwierciedlającą możliwości finansowe, bo za każdą z liczb zawsze stały wielkie pieniądze lub ich brak. Program na 51 śmigłowców w perspektywie lat 2009-2018 oceniano jako kompromis wobec znacznie większych oczekiwań gestorów, którzy jednak musieli pogodzić się z finansowymi realiami. Kryzys z końca 2008 roku wpłynął na drastyczne cięcia wydatków.

Na szczęście poprawa koniunktury pozwoliła potem na odważną decyzję zamówienia aż 70 maszyn. Okazało się jednak, że ceny, jakie zaproponowali wszyscy producenci w najnowszej odsłonie postępowania, były wyższe od tych, które za wiropłaty przewidziano w ministerstwie. Ten fakt, w połączeniu z potrzebą szybszej niż oczekiwano wymiany floty śmigłowców szturmowych Mi-24, wymusił redukcję zamówienia.

Smak słodko-gorzki

Decyzja o skierowaniu jednego ze śmigłowców na testy mogące skutkować otwartą drogą do podpisania kontraktu z jego producentem bardzo cieszy. W ten sposób zostaje przełamana niemoc decyzyjna, która towarzyszyła przez ostatnich blisko dziesięć lat strategicznemu programowi wymiany śmigłowców poradzieckich. Tak naprawdę do czasu spłat za F-16, rosomaki czy spike, czyli do końca realizacji pierwszych wielkich kominów modernizacyjnych z początku wieku, nie było pieniędzy na aż tak duży program.

Realizowano zatem mniejsze, takie jak kupno śmigłowców SW-4 na potrzeby szkolnictwa oraz, nieco na raty, całej eskadry Mi-17, bardzo potrzebnej w kontekście misji zagranicznych. Teraz pieniądze już są, ale nowe priorytety oraz właśnie to, że w ostatnich latach pozyskaliśmy 12 maszyn Mila, sprawiły, że można było nieco zredukować program. Największe cięcia, bo aż o dwie trzecie, dotyczą więc śmigłowca transportu taktycznego. Zwiększono natomiast liczbę specjalnych, najdroższych wersji, w tym SAR i CSAR.

To z jednej strony cieszy, z drugiej wywołuje niejednoznaczne odczucia. Uznano bowiem, że dodatkowa eskadra Mi-17 zaspokoi nasze potrzeby mniej więcej do roku 2030, znacznie szybciej zaś zrezygnuje się z Mi-8 i Mi-14.

- Krytyczną datą w wypadku śmigłowców jest rok 2019. Wtedy to lawinowo zaczną być wycofywane maszyny, które obecnie są wykorzystywane w armii - stwierdził na konferencji poświęconej postępowaniu w sprawie śmigłowców gen. dyw. Anatol Wojtan, pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Te konstrukcje, w tym wersje specjalne SAR i ZOP, pilnie wymagają następców. Tutaj więc nie było żadnych cięć. Zadowoleni mogą również czuć się żołnierze sił specjalnych. Jeśli zostanie podpisany kontrakt w takim kształcie, w jakim dziś jest zapowiadany, efektem powinno być zachowanie obecnego potencjału, a nawet jego zwiększenie w misji CSAR.

Dlaczego zatem można mieć niejednoznaczne odczucia w kwestii zakupu? Nasz potencjał w dziedzinie śmigłowców taktycznych jest raczej niewielki. Zapowiedź kupna aż 48 takich maszyn dawała nadzieję na zmianę, na potężną projekcję siły, na rozszerzenie, a nie tylko zabezpieczanie potencjału. Śmigłowce taktyczne nie działają jednak w próżni. Potrzebują wsparcia innych maszyn, w tym szturmowych.

A siły zbrojne jako całość muszą mieć możliwość realizacji wielu różnych działań, w tym z użyciem śmigłowców ratowniczych, bojowo-ratowniczych czy zwalczania okrętów podwodnych. Lepiej mieć zatem mniejszy, ale kompleksowy system usług świadczonych przez wiropłaty. Nie wolno zapominać, że zdolności na każdym z tych pól będą i tak, z racji liczby możliwych do użycia platform, relatywnie ograniczone. Jeśli jednak, dzięki nowoczesnym maszynom, właściwemu szkoleniu i procedurom, zbudujemy skuteczny system, to będziemy mogli użyć go również w szerszym, sojuszniczym ugrupowaniu.

Tak czy inaczej nowe śmigłowce trzeba kupić jak najszybciej. Jeśli kontrakt zostanie podpisany jesienią, to pierwsze egzemplarze zamawiający odbierze po dwóch latach, czyli do końca 2017 roku. Czas jest ku temu najwyższy, bo rodzina śmigłowców Mila wymaga następców. I chociaż nie kupujemy 70, ale "tylko" 50 śmigłowców, to i tak jest to jeden z największych w Europie jednostkowych kontraktów tego rodzaju. Będzie to stanowić kolejny komin modernizacyjny. I miejmy nadzieję, że skorzysta na tym i wojsko, i polski przemysł lotniczy.

Norbert Bączyk



Komentarz Interia.pl

Pojawiają się od dłuższego czasu głosy, że MON powinien wybrać śmigłowiec NH-90 produkowany przez przedsiębiorstwo NHIndustries, założone przez firmy Agusta, Eurocopter oraz Fokker. Taki też zamiar miało MON. Niestety włoski producent stanowczo sprzeciwił się sprzedaży Polsce śmigłowców NH-90 chcąc zapewne wygrać pierwszy przetarg dla AW-149, który jeszcze jest w fazie testów i certyfikacji.

Niestety AgustaWestland i tym samym fabryka w Świdniku przegrała. Nie tylko ze względów formalnych, ale też ponieważ do tej pory jeszcze nie opracowano wersji morskiej, SAR i CSAR, a w dodatku śmigłowiec nie ma certyfikatu zezwalającego na loty nad morzem. Choć i tak kluczową przyczyną było niedotrzymanie terminu realizacji umowy, którą już z góry określono na 2019 rok, podczas gdy MON oczekiwał nowych śmigłowców w 2017 roku.

Podobnie sprawa ma się z produktem firmy Sikorsky - S-70i, który nie jest używany przez żadną armię na świecie jako maszyna bojowa, a lata jedynie jako śmigłowiec dyspozycyjny i w formacjach policyjnych. Sikorsky chciał sprzedać śmigłowiec, który mu się nie sprzedaje, choć ma w swojej ofercie maszyny które mogłyby stanowić realną konkurencję dla Caracala. Dlaczego ich nie zaproponowano? Pozostanie to tajemnicą koncernu, który właśnie będzie sprzedawany. Ponadto Sikorsky wraz z PZL Mielec wystawił do przetargu wersję bez uzbrojenia i wyposażenia, które należałoby kupić w dodatkowym przetargu, co radykalnie podniosłoby koszty zakupu.

Obaj producenci przystąpili do przetargu ze śmigłowcami, które koniecznie chcieli sprzedać, a nie z tymi, które były zgodne ze specyfikacją Wojsk Lądowych, Marynarki Wojennej i Wojsk Specjalnych, choć takie śmigłowce w swojej ofercie mają. Potraktowali przetarg niepoważnie i go przegrali. Jeśli oferuje się klientowi, to czego on nie potrzebuje, to trudno się dziwić, że klient tego nie kupił.

Najważniejsze jest to, że żołnierze testujący Caracala stwierdzili, że "jest niesamowity" i spełnia ich oczekiwania w stu procentach. Bo, proszę państwa, ani ja, ani przysłowiowy Kowalski nie będzie walczył na tych śmigłowcach.

Latać i walczyć będą polscy żołnierze i to ich bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Sławek Zagórski

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy