Akcja, której nie było

Na początku lat 40. minionego wieku, na mapach wschodnich okolic sudeckiego uzdrowiska Bad Flinsberg można było znaleźć tylko masyw Haumbergu, którą po wojnie nazwano Sępią Górą. Dopiero niedawno jej część stała się Niedźwiedzią Górą. I właśnie na jej południowe stoki wiedzie ślad tajnej akcji SS. Akcji, która została wymyślona pod wpływem krążących tuż po wojnie opowieści.

Gdy w tamten poniedziałek, 10 października 1949 r., inżynier Gustaw Ostrowski z Lwówka Śląskiego wchodził do gabinetu generała brygady inżyniera Floriana Grabczyńskiego, pełniącego obowiązki szefa Oddziału VIII Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, liczył, że generał go wysłucha. Tymczasem Grabczyński poprosił gościa, by to, co ma mu do powiedzenia, przelał na papier. Ostrowskiemu nie pozostało więc nic innego, jak usiąść na wskazanym mu miejscu przy jakimś stoliku i wziąć pióro do ręki. Pisząc tę notatkę, Ostrowski najwyraźniej nie tylko się spieszył, ale był także zdenerwowany sytuacją, której nie przewidział. Takie wnioski można odnieść czytając zachowaną w Centralnym Archiwum Wojskowym notatkę, a właściwie bazgroły inżyniera. Niektóre słowa, a nawet części zdań są nie do odszyfrowania.

Reklama

Tajemnicza góra Buchholz

W swej notatce inżynier Ostrowski poruszył kilka spraw, które od miesięcy pasjonowały ówczesną elitę lwówecką, zajętą szukaniem skarbów. Tu je pominąłem, bo to inne historie. Skoncentrujemy się tylko na jednej. Jeśli dobrze zrozumiałem bazgroły inżyniera, pisał on o wywiezieniu czegoś ze Świeradowa-Zdroju i - pisownia oryginalna - "została przetransportowana samochodami do Lwówka Śląskiego i umieszczona w tunelu na Bucholcu (kilka słów nieczytelnych - przyp. L. A.).

Przy tym zostało straconych trzystu naszych jeńców, którzy przy tym pracowali. Według znalezionego planu niemieckiego w obecności Urzędu Bezpieczeństwa w Lwówku Śląskim zbadaliśmy teren na Bucholcu, gdzie odnaleziono trzy kamienie (kilka słów nieczytelnych), z którego widać, że (słowo nieczytelne - L.A.) tunel zawalony przez Niemców. Widać (słowo nieczytelne) ślady wjazdu samochodów, a wyjazdu nie ma. Na szczelinach kamiennych osad (słowo nieczytelne) koloru żółtego, jak również słychać (słowo nieczytelne) szmery, jakby była rozwinięta praca maszyn i motorów. Powyższe dane opisu stwierdzam własnoręcznym podpisem".

Jeszcze w dniu wizyty Ostrowskiego w Warszawie generał Grabczyński skierował, ozdobione gryfem "Tajne!", pismo do szefa Sztabu Generalnego WP następującej treści: "W załączeniu przedkładam notatkę, protokół oraz plan, który otrzymałem od ob. inż. Ostrowskiego Gustawa. Wyżej wymienione dokumenty dotyczą tuneli podziemnych na terenie m. Lwówka Śląskiego. Załączniki 3 tylko dla adresata". Zdaniem eksploratora Pawła Piątkiewicza, który w CAW odnalazł te dokumenty, wspomniany przez Grabczyńskiego plan nic do sprawy nie wnosi. Został znaleziony, jak w swej notatce napisał Ostrowski, wśród niemieckich papierów na strychu Zarządu Miejskiego i prawdopodobnie nie miał nic wspólnego z jakąś tajną akcją na Buchholzu.

Niewyjaśnione zdarzenie

W kwietniu 2008 roku w jednym z mieszkań w samym centrum Lwówka Śląskiego rozmawiałem ze Stanisławem Ginalskim, na którego "namiar" otrzymałem od jego mieszkającego w Poznaniu krewnego. - Po wyzwoleniu z niemieckiego obozu - wspominał Ginalski - przyjechałem do domu koło Krosna. Wkrótce otrzymałem list od kolegi. Pisał, bym przyjechał do Lwówka Śląskiego. Mieszkanie dostaniesz, pracę dostaniesz, choćby w browarze, bo Niemców wysiedlają i nie ma kto robić. Pojechałem. Lwówek był mocno zniszczony.

Zabudowa całego rynku wypalona, ratusz częściowo też. Był to rezultat krótkich walk o Löwenberg w połowie lutego 1945 roku oraz nieco późniejszego niemieckiego ataku lotniczego i ostrzału artyleryjskiego zajętego przez Rosjan miasteczka. Od eksplozji pocisków artylerii radzieckiej w lutym spłonął hotel "Weissen Ross", dworzec kolejowy, budynek gimnazjum i gmach sądu.

- Wkrótce po moim przyjeździe do Lwówka - kontynuował swe wspomnienia Ginalski - usłyszałem o pewnym zdarzeniu, które do dzisiaj nie zostało wyjaśnione. Otóż w ostatnim okresie niemieckich tu rządów pod górę zwaną Buchholzem podjeżdżały ciężarówki, które zwoziły jakieś skrzynie. Składano je w podziemnym tunelu, do którego wejście wysadzono w powietrze. Ów tunel miał znajdować się gdzieś pod lub w okolicy stojącego na Buchholzu pomnika.

Ukryte skrzynie

Podobne opowieści krążą w wielu dolnośląskich miastach i wioskach. To, o czym opowiadał Ginalski, można byłoby więc zlekceważyć, gdyby nie jeden fakt. Wspomniany pomnik przedstawiał feldmarszałka pruskiego Gebharda von Blüchera, zwycięzcę bitwy nad Kaczawą w 1813 roku, a w pobliżu znajdowała się znana w okolicy restauracja Buchholza. Całość tworzy dzisiaj tak zwaną Szwajcarię Lwówecką, a góra będąca malowniczym labiryntem przeróżnych form skalnych nazywa się Wzgórzem Kombatantów. Jeśli była tam restauracja, którą można zobaczyć na starych widokówkach Löwenbergu, to najprawdopodobniej posiadała rozległe piwnice, które od biedy można było uznać za tunel. No i w nich można było ukryć jakieś skrzynie.

Pamiętny grudzień 1970 roku zapisał się w historii Polski i Europy podpisaniem w Warszawie układu o podstawach normalizacji stosunków między PRL a RFN oraz tragicznymi w skutkach wydarzeniami na polskim Wybrzeżu, które doprowadziły do usunięcia nieudolnej ekipy Władysława Gomułki i zastąpienia go Edwardem Gierkiem. Tego samego dnia, gdy w Gdańsku protestujący stoczniowcy podpalili gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na drugim krańcu Polski doszło do oficjalnego przesłuchania pewnego świadka.

Łowcy tajemnic wojennych

Oderwany od swych codziennych obowiązków wiceprokurator Edward Chudzik z Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach nie był zbyt dociekliwy. Być może spieszył się, by wrócić do swej macierzystej instytucji, którą Komitet Wojewódzki PZPR w Katowicach informował o tym, co dzieje się na ulicach Gdańska, bo media oficjalnej propagandy tego dnia milczały jak zaklęte. A może uwierzył świadkowi tak, jak uwierzyli mu ci, którzy dotarli do zeznań Michała Skibickiego czy to wkrótce po ich spisaniu, czy dopiero po latach, gdy zostały upublicznione.

Wśród nich był i piszący te słowa. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że odtwarzając po prawie trzydziestu latach wydarzenia ze stoków jakiejś góry w bezpośrednim sąsiedztwie sudeckiego miasteczka Bad Flinsberg, Skibickiemu jakieś szczegóły wyleciały z pamięci, coś mu się pomyliło lub pokręciło, ale generalnie przedstawił prawdę. Mi przez lata nie przyszło na myśl, że ktoś może być tak bezczelny i wszystko zmyślić, wprowadzając w błąd nie tylko łowców tajemnic wojennych, ale także, a może przede wszystkim aparat sprawiedliwości państwa. Wszak reprezentował go prokurator Chudzik i instytucja, do której został delegowany - Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach.

Najtrudniej jest udowodnić niewinność. Ponoć jeszcze trudniej wykazać, że coś pozornie prawdopodobnego nigdy się nie zdarzyło. Wskazywanie na archiwalia nic nie da, bo czego właściwie szukać i według jakiego klucza... W każdym razie w archiwach polskich, niemieckich i czeskich wśród wytworzonych do końca 1945 roku dokumentów nie znaleziono ani jednego, który od biedy dałoby się połączyć z zeznaniami Michała Skibickiego.

Z tymi - dodam - złożonymi przed prokuratorem Chudzikiem, bo po latach 92-letni starzec znacznie "zmodyfikował" swą wcześniejszą relację. Może źle szukaliśmy (ja i moi znajomi) w archiwach. Jest to możliwe. W tej sytuacji pozostaje jedno - szczegółowa analiza obu zeznań Skibickiego. Jedno zostało spisane przez prokuratora Chudzika 15 grudnia 1970 roku. Drugie zaś spisał prawie czterdzieści lat później współpracownik "Odkrywcy" Janusz Skowroński i opublikował w naszym miesięczniku w numerze z maja 2009 roku pod tytułem "Powrót z zaświatów" oraz w wydanej w 2010 roku książce "Tajemnice Gór Izerskich". W "Odkrywcy" ponad dwa lata temu przypomnieliśmy też fragmenty zeznania Skibickiego przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach.

W ręce żandarmerii

Dla jasności wywodu przypomnę w dużym skrócie to, co czego dotyczyło zeznanie Skibickiego z 1970 roku. Jako jeniec wojenny brał on udział w trwającej kilka dni akcji wciągania ciężkich skrzyń na szczyt jakiejś góry z wagonów towarowych stojących na torach u jej podnóża. Skibicki słysząc strzały dochodzące z okolic szczytu obawiał się, że Niemcy w celu zachowania tajemnicy tej akcji rozstrzeliwują jeńców i korzystając z okazji - silnej burzy - zbiegł z tego miejsca. Po ucieczce z góry dotarł on do Rybnika, skąd udało mu się przedostać do rodzinnej Huty Pieniackiej w przedwojennym województwie tarnopolskim. Tego samego dnia wpadł w ręce żandarmerii niemieckiej. Wywieziono go do obozu pracy koło Linzu, gdzie przeżył wojnę.

Skibicki wymienił tylko niemieckie nazwy Gór Izerskich (Isergebirge) i Świeradowa Zdroju (Bad Flinsberg). Nazwy góry, na którą wciągano skrzynie, nie znał. W 1971 roku wybrano Sępią Górę jako odpowiadającą opisowi Skibickiego, ale podczas przeprowadzonej wtedy wizji lokalnej, nazwanej eksperymentem śledczym, nie natrafiono na pewne ślady, które w swej pamięci zachował mieszkaniec Bytomia. Nikt nigdy nie złożył podobnej relacji. Może świadczyć to, że rzeczywiście wszystkich jeńców, uczestniczących w tej akcji, Niemcy wymordowali. Albo, że Skibicki wszystko zmyślił. "Trudno w to uwierzyć" - pisałem w "Głosie Wielkopolskim" jeszcze 24 października 2006 roku w kolejnej publikacji poświęconej tej sprawie. I dodałem, że przedwojenny żołnierz Wojska Polskiego został wszak uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań.

Ciąg niekonsekwencji

Nikt nigdy nie znalazł odpowiedzi na najważniejsze w tej sprawie pytanie, chociaż zwrócił na to uwagę już J. Robert Kudelski w publikacji "Tajemnica Sępiej Góry" zamieszczonej w "Innych Obliczach Historii" (nr 2/2005). Dlaczego jeńców z obozu koło Brünn (Brna) na terenie Protektoratu Czech i Moraw delegowano do jakiejś tajnej akcji na teren Dolnego Śląska? Niedaleko Bad Flinsberg działał wszak wielki "kombinat jeniecki" - Stalag VIIIA Görlitz. Gdzie są zatem dokumenty poświadczające delegowanie tylu i tylu jeńców na obszar VIII Okręgu Wojskowego i ich wykreślenie z ewidencji obozowej? Obozami jenieckimi zarządzał wówczas Wehrmacht i przekazanie internowanych żołnierzy formacji SS do zamordowania po zakończeniu jakiejś tajnej akcji nie wchodziło w rachubę. SS dysponowały przecież własnymi więźniami.

Tym stwierdzeniem mógłbym zakończyć artykuł, ale pójdę dalej, by pokazać, jaki był mechanizm kłamstwa, w którym Skibicki się w końcu pogubił. Co innego opowiadał bowiem prokuratorowi Chudzikowi, a co innego Januszowi Skowrońskiemu. Iloma więc samochodami ciężarowymi wieziono jeńców z Brna do Bad Flinsberg? Kilkoma - według wersji z 1970 roku, czy jednym - według wersji z 2009 roku. Ile skrzyń wciągano na górę? "Przez cały okres mojej pracy przy wciąganiu skrzyń oceniam, że mogło być tych skrzyń 150" - mówił Skibicki Chudzikowi, a Skowrońskiemu powiedział: "Nie było tam żadnych 150 skrzyń. Ja pchałem jedną, obok mnie inni po prawej i po lewej - też po jednej. Trzy to nie sto pięćdziesiąt!".

Notatka dla generała Grabczyńskiego

Kim był Władysław Lintmajer? Jednym z jeńców, "który umiał trochę po polsku" - według wersji z 1970 roku, czy Władkiem, znajomym Skibickiego z Huty Pieniackiej - według wersji z 2009 roku. I tak dalej. Darujmy sobie cytowanie kolejnych niekonsekwencji, bo nawet czasu tajnej akcji nie daje się łatwo ustalić. Kudelski datował ją na początek zimy 1941 roku, mi wyszło, że powinna odbyć się kilka miesięcy później, ale - na Boga - nie da się ustalić czasu odbycia czegoś, czego nigdy nie było. Lepiej spróbujmy dojść do źródła. Do narodzin mitu.

Uprzedzając ewentualne pytanie Chudzika o przyczynę tak późnego poinformowania wymiaru sprawiedliwości o zbrodni hitlerowskiej, Skibicki powiedział, że w 1969 roku przypadkowo oglądał niemiecką mapę Gór Izerskich i zauważył, że miejscowość Bad Flinsberg, której nazwę zauważył z ciężarówki na drogowskazie, leży w Polsce i nazywa się Świeradów-Zdrój. I wtedy zdecydował się mówić. Co innego usłyszał Skowroński, który własnymi słowami streścił ten wątek z opowiadania Skibickiego:

"W 1948 roku znalazł się w Szklarskiej Porębie na wczasach. Zorganizowano wycieczkę Drogą Sudecką, przez Zakręt Śmierci, do Wieńca-Zdroju, bo tak wówczas nazywał się Świeradów (nieprawda, bo zmianę nazwy Wieniec-Zdrój na Świeradów-Zdrój zatwierdzono już w 1946, a wprowadzono w roku następnym - przyp. L. A.). Dojeżdżając do uzdrowiska nad Kwisą, Skibicki rozpoznał miejsce skąd niedawno uciekał. Niewiele się zmieniło. Minęło ledwie pięć lat. Zapamiętał, że obok był tartak. Po balach drewna z tego tartaku ciągnięto skrzynie w górę. Obok dochodziły tory kolejowe. Tam się kończyły". I jesteśmy w domu. Przebywając w 1948 roku w okolicach Szklarskiej Poręby i Świeradowa-Zdroju, Michał Skibicki musiał usłyszeć to, co w tym samym roku inżynier Gustaw Ostrowski spisał w notatce dla generała Floriana Grabczyńskiego.

Tajne transporty

Tego typu opowieści krążyły wtedy wśród miejscowych, wczasowiczów i kuracjuszy. Z tej Skibicki zapamiętał słowa: "Świeradów-Zdrój", "transport", "góra" oraz "zamordowani jeńcy" i cofnął akcję z 1945 roku o kilka lat, zmyślając fabułę, której nijak nie da się przypasować do jakiejś rzeczywistej akcji. Umiejscowił ją zaś w samym Świeradowie, bo Lwówka Śląskiego - na co wszystko wskazuje - nie znał. Albo też w wersji, którą w 1948 roku usłyszał Skibicki, o Lwówku w ogóle nie było mowy. Po co to zrobił? Wydaje mi się, że powodem była chęć zaistnienia, stania się kimś, który przeżył jakąś wojenną przygodę. Zapewne bliski byłem prawdy, gdy w wydanej w 2009 roku książce "Pierwszy błysk. Tajemnica hitlerowskiej broni jądrowej" pisałem: "Był koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. Generał Mieczysław Moczar, szara eminencja ówczesnych władz PRL, tworząc w PZPR frakcję tak zwanych "partyzantów", postawił na kombatantów ze wszystkich frontów drugiej wojny światowej.

Jako prezes Zarządu Głównego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację Moczar lekceważył ciche protesty partyjnych dogmatyków, którym nie podobało się, że pomoc materialna, awanse i odznaczenia przyznawano również "reakcjonistom", czyli byłym żołnierzom Armii Krajowej i formacji Wojska Polskiego walczących na froncie zachodnim. Prasa, radio i telewizja zamieszczała wywiady z kombatantami ze Wschodu i Zachodu, którzy chwalili się prawdziwymi i nierzadko także wyimaginowanymi czynami. Tymczasem Michał Skibicki, który całą wojnę spędził w obozach jenieckich, nie miał czym się chwalić. Miał jednak dobrą pamięć. Z wyjazdów wakacyjnych do Szklarskiej Poręby i Świeradowa-Zdroju (po raz pierwszy miejscowości te odwiedził w 1948 roku) zapamiętał opowieści o ukrywanych przez Niemców w tej okolicy skarbach.

Zapamiętał też otoczenie Sępiej Góry, a być może jeszcze ktoś coś powiedział o jakichś tajnych transportach, które podczas wojny pojawiały się w Bad Flinsberg. W roku 1970 (25 lat po wojnie!) Skibicki zgłosił się do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach i złożył zeznanie o tajemniczej akcji jeńców wojennych w Bad Flinsberg. Nie przewidział jednak, że jego opowieść władze utajnią, a liczył on przecież na medialny rozgłos".

Skrzynie z... uranem

Zawartość skrzyń, które składano w tunelu wewnątrz góry Buchholz w Lwówku Śląskim, była nieznana. W każdym razie w notatce inżyniera Ostrowskiego nie ma o tym słowa. Także Skibicki powiedział prokuratorowi Chudzikowi, że nie wiedział, co było w skrzyniach taszczonych pod górę. To, że była w nich ruda uranowa, wymyślił Stanisław Siorek, oficer wrocławskiej Służby Bezpieczeństwa, który przez lata szukał w Sudetach skarbów pohitlerowskich i był obecny podczas wspomnianego eksperymentu śledczego w 1971 roku. Bo nawet on zrozumiał, że opowieści Skibickiego nie da się podciągnąć pod przykład ukrywania skarbów w Sudetach, ponieważ w latach 1941-1942 nikt w Niemczech skarbów jeszcze nie chował.

Trzeba więc było wymyślić coś innego. I wymyślił. Ja - pisząc o tej sprawie po raz pierwszy w 1995 roku - poszedłem tokiem myślenia Siorka, do czego dzisiaj wstyd się przyznać, chociaż "twórczo" rozwinąłem jego myśl. A może - napisałem - były to radioaktywne odpady z jakiegoś laboratorium pracującego nad bombą atomową Hitlera? Wkrótce jednak sam siebie zapytałem - a kto takie odpady zakopuje pod samym bokiem popularnego w Rzeszy uzdrowiska? A i na odpady radioaktywne było jeszcze trochę za wcześnie.

W tej sprawie nic się "kupy nie trzyma". Spokojnie można więc ją włożyć między bajki o skarbach znalezionych w podziemiach Twierdzy Kłodzkiej przez polskich robotników przymusowych czy o "złotym pociągu", do dzisiaj tkwiącym w zawalonym tunelu w masywie góry Sobiesz koło podjeleniogórskich Piechowic. A to tylko wierzchołek mitycznej sudeckiej góry lodowej...

Leszek Adamczewski

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Zdjęcie na stronie głównej portalu pochodzi z Getty Images/Flash Press Media.

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: sudety | tajemnica | skarb | Śląsk | II wojna światowa | Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy