"Adelaide". Nowoczesne okręty trafią do Grecji?

HMAS "Adelaide" (na pierwszym planie) w 2007 roku, tuż przed gruntowną modernizacją /US NAVY /domena publiczna
Reklama

Okręty typu „Adelaide” miały być dla Marynarki Wojennej szansą na zwiększenie zdolności operacyjnej w najbliższych 15 latach. Premier Morawiecki storpedował ten zakup. Tymczasem okrętami zainteresowali się Grecy.

12 marca 2017 roku podczas uroczystości nadania gdyńskiej Bibliotece Głównej Akademii Marynarki Wojennej imienia Lecha Kaczyńskiego, ówczesny szef MON, zapowiedział modernizację Marynarki Wojennej. Powiedział wówczas:

- Wróci także modernizacja polskiej marynarki, i wrócą także niezbędne, nowoczesne skuteczne zmiany, które przyniosą chwałę polskiej marynarce i skuteczność działania - mówił wówczas.

Dotychczas nie szło to PiS-owi najlepiej - postępowanie na śmigłowce ZOP i SAR ciągnie się niemiłosiernie, ostatnio jeden z oferentów zrezygnował, a drugi z proponowanych śmigłowców jest zbyt drogi w zakupie jak i utrzymaniu. Zakup okrętów podwodnych pod kryptonimem "Orka" prawdopodobnie nie dojdzie do skutku, a jeśli jakimś cudem tak, to okręty w najlepszym przypadku będę po 2025 roku. "Ślązak" vel "Gawron" po kolejnych opóźnieniach wyruszył na próby morskie. I jedyne, z czego można było się cieszyć, to podpisanie, przygotowanej przez rząd PO-PSL umowy na budowę kolejnych niszczycieli min typu "Kormoran II" i rozpoczęcie budowy "Albatrosa". W końcu jednak pojawiło się światełko w tunelu i miał to być pierwszy znaczący sukces PiS na polu modernizacji polskiej armii.

Reklama

Niestety tak się nie stało. Premier Mateusz Morawiecki zablokował zakup niezbędnych dla Marynarki Wojennej okrętów, być może biorąc pod uwagę opór polskich lobbystów stoczniowych. Zakup okrętów typu "Adelaide", mimo że prowadzony bez uwzględnienia w Planie Modernizacji Technicznej, miał szansę realnie wzmocnić polską obecność na Bałtyku i dać szansę Marynarce Wojennej na zwiększenie zdolności obrony przeciwlotniczej, której obecnie właściwie nie posiada. Po dwóch latach cichych i głośniejszych rozmów, rząd zrezygnował z tego zakupu dzień przed planowanym podpisaniem porozumienia. Skorzystają na tym inni.

"Adelaide" dla Grecji?

Swego czasu chęć zakupu wyrażał Tajwan, jednak ze względu na ewentualne niesnaski z Chinami, taka transakcja mogłaby mieć negatywne skutki polityczne. Po rezygnacji Polski, zainteresowanie zakupem okrętów wyraziła Grecja, która pragnie zwiększyć zdolności OPL własnej marynarki wojennej we wschodniej części Morza Śródziemnego. 

Dotychczas pojawiały się informacje, że Grecy mogą chcieć kupić nowe okręty we Francji lub Włoszech. Wystawienie na sprzedaż w pełni gotowych i uzbrojonych w nowoczesne systemy okrętów, za niewielką cenę, ok. 300 mln euro, czyli 1,29 mld zł., może okazać się bardzo interesującym rozwiązaniem na szybkie wzmocnienie potencjału.

Co ciekawe zainteresowanie zakupem australijskich okrętów wyraziła także Turcja. W tym przypadku może chodzić nie tyle o wzmocnienie własnego potencjału, co o osłabienie lokalnego konkurenta. Nie jest tajemnicą, że od lat stosunki pomiędzy oboma krajami są dość napięte, a pojawienie się okrętów typu "Adelaide" może znacznie zmienić stosunek sił w regionie.

Nowoczesna siła

Australijczycy dogłębnie przeanalizowali dobre i złe strony OHP i postanowili dostosować je do współczesnych wymagań. Przede wszystkim postanowiono unowocześnić nieefektywną obronę przeciw rakietami przeciwokrętowymi, minami i torpedami. Co może się okazać niezwykle istotne na Bałtyku, który jest wymarzonym akwenem dla sił minowych i podwodnych.

Stąd wzmocnienie systemów ofensywnych jak i defensywnych. Na australijskich okrętach zamontowano nową wyrzutnię pionowego startu Mk 41 dla rakiet przeciwlotniczych RIM-162 Evolved Sea Sparrow oraz wymieniono rakiety SM-1 na nowocześniejsze SM-2. Wymieniono całkowicie systemy kierowania ogniem i radary wykrywania celów powietrznych. Wymieniono systemy obrony przeciwminowej i zamontowano nowe systemy zakłócające.

Wszystkie te zmiany spowodowały znaczne zmniejszenie czasu potrzebnego pomiędzy wykryciem zagrożenia a reakcją systemów okrętowych, a także znacznie zwiększyło świadomość operacyjną załogi.

Po co Polsce fregaty?

Marynarka Wojenna RP ma przede wszystkim ogromny problem z obroną przeciwlotniczą. Polskie fregaty, które powoli planuje się wycofać są uzbrojone w 32 rakiety przeciwlotnicze SM-1MR, które Australijczycy uznali za całkowicie nieprzydatne. Ograniczone są także, w porównaniu do "Adelaid", możliwości namierzania i prowadzenia celów. Korweta ORP "Kaszub" w osiem wyrzutni bliskiego zasięgu "Strzała-2M". Co może oznaczać, że po wycofaniu fregat Polska pozostanie bez obrony przeciwlotniczej na Bałtyku.

A bronić jest czego: ponad 70 procent polskiego handlu prowadzone jest przez morze. Nie licząc rejsów pasażerskich, obroty ładunkowe w polskich portach morskich w 2015 roku wyniosły 69,7 mln ton. Znakomita większość towarów, jakie trafiają do polskich domów przybywa drogą morską.

Okręty minowe, które potrzebują parasola przeciwlotniczego, każdego roku wydobywają do kilkuset ton materiałów wybuchowych. Bałtyk jest wymarzonym morzem do prowadzenia wojny podwodnej i minowej. Stąd nie dziwią pozostałości po kolejnych konfliktach: od pierwszej wojny światowej, przez wojny z lat 1918-21, na drugiej wojnie światowej skończywszy. W międzyczasie wszystkie państwa bałtyckie "gubiły" tam miny, bomby, lub torpedy.

Fregaty to nie tylko osłona własnych zespołów, podejść do portów, czy gazoportów. To także ochrona przeciwpodwodna, którą zapewniają wraz ze śmigłowcami ZOP. Dziś Polska pozbawia się właściwie tych zdolności. Po wycofaniu śmigłowców Mi-14 i SH-2G i wobec braku zakupu nowych śmigłowców, każda flota podwodna będzie mogła swobodnie działać w polskiej strefie wyłączności.

Szwedzi i Finowie dość często wykrywają i śledzą rosyjskie okręty podwodne na swoich wodach. Polska tych zdolności może wkrótce nie mieć. Co ciekawe prorosyjskie portale w Polsce, jak i rosyjska prasa, krytykowały zakup fregat typu "Adelaide", sugerując, że Marynarka Wojenna RP otrzyma nic nie warty złom. Podobne zdanie miał Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, Marek Gróbarczyk, powiedział w rozmowie z Portalem Stoczniowym: 

- Nie zgadzamy się z tym, aby pozyskiwać stare jednostki australijskie i w ten sposób hamować proces budowy w polskich stoczniach nowych okrętów obronnych typu korweta w ramach programów Czapla i Miecznik. 

- My stoimy na niezmiennym i jednoznacznym stanowisku, że okręty wojenne powinny być budowane w Polsce. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby polskie stocznie budowały okręty dla polskiej marynarki wojennej - dodał. Przypomnijmy, że znacznie mniej skomplikowany okręt, jakim jest patrolowiec "Ślązak" buduje się w Polsce od 2001 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: militaria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy