Ultrabiografia: Piotr Hercog i Rzeźnik na Pasterce

Najgłębsze jaskinie, najdłuższe rajdy i ekstremalne biegi w najwyższych górach świata - oto domena Piotra Hercoga /Piotr Dymus /materiały prasowe
Reklama

Piotr Hercog to rener sportowy, prezes Fundacji Maratony Górskie i organizator m.in. Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich i Supermaratonu Gór Stołowych. 30-krotny medalista mistrzostw i pucharu Polski w marszach na orientację, uczestnik 50 ekstremalnych rajdów przygodowych, wypraw speleologicznych do jaskiń w Alpach i Chinach. 

Jego życie i kariera to nieustająca seria przygód, szalonych pomysłów, wyzwań i niesamowitych wyczynów podczas wypraw, rajdów czy górskich biegów. Dramatyczne, ale często zabawne przygody rozgrywają się na zmianę w scenerii jaskiń, skałek i szlaków Jury Krakowsko-Częstochowskiej, ziemi kłodzkiej, Tatr, Gór Stołowych i na najodleglejszych krańcach świata - w Himalajach i Alpach, w jaskiniach Chin i brazylijskich czy kolumbijskich dżunglach, na wulkanach Chile i pustyniach Emiratów Arabskich. Jedną z takich przygód był niewątpliwie udział w Bieszczadzkim biegu Rzeźnika...

Reklama

Przeczytaj fragmenty autobiografii Piotra Hercoga stworzonej we współpracy z Jackiem Antczakiem "Ultrabiografia", która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN:

Piotr o biegach górskich wiedział niewiele, a o ultra kompletnie nic. Był skupiony na rajdach, a poza tym nie bardzo miał "o czym" wiedzieć. W 2009 roku nawet spotkany na ulicy dużego miasta człowiek uprawiający jogging był jeszcze obśmiewany przez przechodniów.

Liczba maratończyków amatorów w Polsce (czyli takich, którzy już przebiegli pełny, 42-kilometrowy maraton) sięgała trzech tysięcy osób. Dziś rocznie maraton przebiega około 18 tysięcy Polaków. Niewielu więcej biegaczy spotykało się na nielicznych jeszcze biegach ulicznych. Dziś co weekend organizuje się ich kilkadziesiąt.

Na koniec pierwszej dekady XXI wieku tych górskich było dosłownie kilkanaście w roku, ale słowo trail jeszcze rzadko komu cokolwiek mówiło, a "ultra" pozostawało określeniem nieznanym. Ale zaczynało się dziać, rozpoczynał się wielki boom na bieganie. Tyle że jeszcze nie w górach, które biegacze odkryli dopiero kilka lat później, i to jeszcze nie od razu w wersji "ultra".

Chlubnymi wyjątkami były Sudecka Setka i Bieg Rzeźnika, organizowany od 2005 roku. Historię kultowego biegu, dziś już festiwalu biegowego, w którym rokrocznie uczestniczy kilka tysięcy osób (jeszcze w 2008 roku na starcie stanęło zaledwie 163 śmiałków), opisali w książce pt. Rzeźnik Anna Dąbrowska i Piotr Skrzypczak: W biegach ultra nie wygrywa się samochodów ani wielkich pieniędzy, ani drogich wycieczek. Trudno też mówić o sławie.

Mimo znacznego wzrostu zainteresowania bieganiem w ogóle, gwałtownego przyrostu biegów, w tym także tych ultra, środowisko biegaczy i biegaczek w Polsce niewiele wie o "tych z gór". Reszta świata w zdecydowanej większości nie wie nic.

W czerwcu 2009 roku, na piątą edycję najtrudniejszego wówczas biegu ultra w Polsce, przyjechało aż 397 biegaczy. W tym duet Artur Kurek & Piotr Hercog, czyli połowa rajdowego teamu Speleo.

(...)


Artur Kurek: O świcie, o godz. 3:24 na starcie najtrudniejszego i najbardziej nieprzewidywalnego górskiego biegu w naszym kraju stanęło 376 zawodników w 188 zespołach. Trasa Biegu Rzeźnika wiodła czerwonym szlakiem z Komańczy do Ustrzyk Górnych, po drodze zawodnicy mieli możliwość zaopatrzenia się w wodę, zmienić ubranie i buty w punktach kontrolnych na przełęczy Żebrak, w Cisnej, w Smreku i w Berehach Górnych, gdzie umiejscowione były przepaki.

Piotr Hercog: Doświadczenie z rajdów mówiło nam, żeby nie przeszarżować, bo to wielogodzinny wyścig, i obserwować rywali, żeby nam za bardzo nie uciekli. Na początku  kilka teamów biegło przed nami, ale trzymaliśmy się ich na odległość wzroku. Po kilkunastu kilometrach stawka się rozciągnęła, okazało się, że nasze tempo jest zbliżone do tych faworytów i jacyś dobrzy biegacze asfaltowi oraz triathloniści, którzy rok wcześniej byli w trójce, biegli koło nas.

I znów Artur Kurek: Na pierwszym z punktów pięć zespołów biegło razem: Habys Jsc Jasło, Chłopcy z Desantu, AZS AWF Gorzów i Hotel Perła Południa Rytro Team. Prowadziliśmy do połowy drugiego odcinka z Cisnej do Smreka, jednak po wyjściu na prowadzenie Chłopców z Desantu, na grani bez wielkich przewyższeń, nie potrafiliśmy utrzymać ich mocnego tempa. Szczęście nam tego dnia sprzyjało - na jednym ze szczytów trzy czołowe zespoły pomyliły nieco drogę.

Piotr Hercog: Było takie miejsce, gdzie mieliśmy dylemat, czy biec ścieżką na wprost, czy w prawo. Trzy teamy się zatrzymały i wahały. My przebiegliśmy sto metrów, ale nie było żadnych oznaczeń, cofnęliśmy się. To chyba w prawo? Pobiegliśmy, a reszta się jeszcze zastanawiała. To był ten moment. Skoncentrowaliśmy się i mówimy: "Dobra, jesteśmy na dobrej drodze, już się nie oglądamy za siebie i biegniemy ile sił". To nas zmotywowało i zaczęliśmy współpracować jak na zawodach aerowych. W tym czasie zawodnicy z biegu Rzeźnika nie byli przygotowani do rozwiązań, jakie my znaliśmy z rajdów przygodowych.

Mieliśmy z Arturem takie sznurki-gumki, które podpina się pod plecak, i jeżeli partner zaczyna słabnąć, to zaczepia się ją pod jego pas piersiowy i ta rozciągliwa linka sprawia, że na podejściu delikatnie się pomaga. I wtedy z jednej strony nie ma problemu, że się od siebie oddalamy, bo jeden ma więcej siły, a drugi mniej, a z drugiej fajnie się współpracuje. Na tych stromych podejściach to nam bardzo pomogło.

Piotr Hercog: Korzystaliśmy z bufetów organizatora, ale na jedno miejsce, w Cisnej, można było dać depozyt z własnymi rzeczami. Dobiegamy z dwoma zespołami, podajemy numer, a organizatorzy ze trzy minuty szukają naszego worka. To nas wkurzyło, bo wiedzieliśmy, że w tym czasie, gdy czekaliśmy na rzeczy, można przebiec prawie kilometr. Potem już zawsze wiedziałem, że jeśli wolno, to trzeba mieć własnego człowieka z depozytem, żeby nie marnować czasu, gdy się walczy o wysokie miejsca.

Artur Kurek: Na szczycie nasza strata się nie zwiększyła, ale za to doganiały nas następne zespoły. To nas zdopingowało do wysiłku. W Berehach Górnych byliśmy już tylko 4 minuty za pierwszym zespołem. Niestety na podejściu na Połoninę Caryńską zupełnie opadłem z sił i ledwo udawało mi się wyprzedzać obładowanych dobrem w plecakach turystów. 

Na szczycie Herci niemal dopadł naszych rywali. Na Połoninie przyspieszyliśmy i przewaga w oczach topniała. Na szczycie, tuż przed ostatnim zbiegiem do mety w Ustrzykach Górnych mieliśmy tylko dwie minuty straty. Szaleńczy zbieg w dół pozwolił nam minąć Chłopców z Desantu, którzy mieli wielką ochotę i predyspozycje, żeby wygrać ten bieg. Ale po doświadczeniach rajdowych wiedzieliśmy już, że nie oddamy prowadzenia. Cóż, taki jest sport - zawody wygrywa się dopiero na mecie. A tam okazało się, że pobiliśmy rekord trasy.

(...)

Rok 2009, gdy Piotr osiągnął wiek chrystusowy, okazał się przełomowym, ale wcale nie dlatego, że... zaczął biegać. Zresztą tak naprawdę nie zaczął - wygrał tylko Bieg Rzeźnika, a dwa miesiące później, 30 sierpnia 2009 roku, wystartował w przełaju, w Blachowni, na osiem kilometrów. - I zadyszałem się niemożebnie, bo nigdy w życiu w takim tempie nie biegłem.

Ale biegacze byli bardzo zdziwieni, że jakiś człowiek z rajdów był jedenasty - śmieje się Piotr. I tyle, Hercog "zawiesił" nierozpoczętą jeszcze karierę biegową i wrócił do rajdów. Przygody przygodami, ale najważniejsza w życiu Piotra zawsze była rodzina i dom.

W sierpniu 2008 roku urodziła się Marysia, a osiem miesięcy później Hercogowie trafili do schroniska w Pasterce. Jako "kierownicy". - W Sopocie na kursie instruktorów orientacji sportowej Maciek Sokołowski opowiadał, że będzie prowadził dwa schroniska w Górach Stołowych. Powiedział, że on weźmie to Na Szczelińcu, i zapytał, czy mógłbym zająć się tym w Pasterce - wspomina Piotr. - Zapytałem Gosię, zgodziła się i dokładnie dwa dni później, w kwietniu 2009 roku się tam przeprowadziliśmy. 

Wylądowaliśmy w Pasterce z malutkim dzieckiem, a tam rozpierducha, środek remontu, dym idzie z podłogi, nie ma gdzie spać i jeszcze jakaś wycieczka ma przyjechać. Taki Adventure Race w Pasterce, a na dodatek dwa dni później wyjeżdżałem na rajd. To była dla mnie nowość, uczyliśmy się, jak prowadzić schronisko. I byłem nie tylko kierownikiem, ale też klozetowym, księgowym, no i  taksówkarzem dla dzieci, które codziennie zawoziliśmy do żłobka i przedszkola. 

W Pasterce, schronisku położonym 700 metrów n.p.m., w wiosce u podnóży Szczelińca (najwyższy szczyt Gór Stołowych), na przecięciu szlaków, Hercogowie mieli zostać rok. A potem wrócić do Częstochowy, a właściwie na Jurę, do Olsztyna, gdzie - w wymarzonym od zawsze miejscu - kupili dom do remontu.

Tak się nie stało. Najpierw, w maju 2010 roku, urodził się Maksymilian, a potem zajęć było tyle, że nigdy nie mieli do tego głowy. Dom czekał, a Hercogowie spędzili w Pasterce siedem lat. A potem podjęli decyzję, że... zbudują dom w Kudowie. - Zawsze się śmieję, że Brad Pitt miał swoje siedem lat w Tybecie, a my, Hercogowie, spędziliśmy siedem lat na naszym Dachu Świata, w Pasterce - opowiada Małgosia Hercog, która przyznaje, że życie z Piotrem jest jak życie z marynarzem. Może też powiedzieć, że "jak" z himalaistą, bo w momencie gdy rozmawiamy, Piotr akurat jest w Himalajach. Z zespołem Polskiego Himalaizmu Zimowego pojechał wspinać się na Lhotse, czwarty co do wysokości szczyt świata. 

Fragmenty pochodzą z autobiografii Piotra Hercoga stworzonej we współpracy z Jackiem Antczakiem "Ultrabiografia", która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy