Technik zwłok. W prosektorium żywy jest tylko on

O swojej pracy z Łukaszem Piątkiem rozmawia Adam Ragiel - technik sekcji zwłok i balsamita.

***

Miewa pan koszmary senne?

Adam Ragiel: - Zdarzają się lepsze i gorsze sny. Ale wiem, o co chce pan zapytać. Nie, nie śnią mi się moi "klienci".

Codziennie ogląda pan ludzkie zwłoki i dobrze pan sypia?

- Dzieje się tak, bo ja pomagam, a nie szkodzę, więc sumienie mnie nie gryzie. Wszystko to, co robię, jest zgodne z etyką i zasadami, które obowiązują w moim fachu. Zatem jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby któryś z moich klientów odwiedził mnie we śnie.

Reklama

Pan się w ogóle czegoś boi?

- Jedyne, czego można się w życiu bać, to ludzi żywych. Przecież na dobrą sprawę tylko oni mogą zrobić nam krzywdę. Zmarłych się nie boję.

Śmierci też się pan nie boi?

- Moim zdaniem ludzie nie boją się śmierci, ale samego umierania. Drżymy na myśl, że przyjdzie nam żegnać się z tym światem w bólach i mękach. Boimy się chorób nowotworowych, które kojarzą nam się z prawdziwą gehenną. Moja wymarzona śmierć? Po prostu położyć się spać i nigdy się już nie obudzić. Ale póki co nie mam zamiaru zapadać w tak długi i głęboki sen.

Dlaczego wybrał pan tak niecodzienną profesję?

- To wszystko potoczyło się trochę inaczej niż na początku zakładałem. Chciałem ratować ludzi. Marzyłem o pracy w pogotowiu jako ratownik medyczny.  Zdobyłem odpowiednie kwalifikacje, ale był problem ze znalezieniem pracy. Pomyślałem sobie - do trzech razy sztuka. Za każdym razem okazywało się, że miejsca są już pozajmowane, bo ktoś właśnie się przyjął, ktoś wrócił z urlopu macierzyńskiego itp. Dałem sobie spokój. Marzenia odłożyłem na bok i przyjąłem się do firmy, która zajmowała się obsługą pogrzebów.

- Zaczynałem od najprostszych rzeczy - wniesienie i wyniesienie trumny, wpuszczenie jej do grobu i tym podobne czynności. Z czasem zacząłem zdobywać wiedzę na temat przygotowywania zwłok do pochówku i tak już zostało.

Ale nie jest pan zwykłym, typowym pracownikiem zakładu pogrzebowego...

- Często firmy pogrzebowe odradzają rodzinie otwierania trumny, bo nie potrafią profesjonalnie zająć się ciałem. Ja jestem po to, by bliscy nieboszczyka mogli tę trumnę otworzyć i pożegnać się ze zmarłym - niezależnie od tego, w jakim stanie trafia do mnie ciało. Nie ma takich zwłok, których nie dałoby się doprowadzić do odpowiedniego stanu wizualnego.

Czym konkretnie pan się zajmuje?

- Kompleksowym przygotowaniem ciała do pochówku. Składa się na to kilka czynników - pośmiertna toaleta i kosmetyka, makijaż, powypadkowa rekonstrukcja zwłok. Następnie balsamacja, czyli bardzo profesjonalne zajęcie się zwłokami. Balsamacja ma na celu zatrzymanie procesów rozkładu ciała. Mówiąc wprost: przywracam zmarłemu naturalny wygląd.

Na czym polega balsamacja?

- Jest to poważny zabieg, który musi zostać przeprowadzony w odpowiednich warunkach. Polega na podaniu do układu krwionośnego płynów konserwująco-odkażająco-kosmetycznych. Wówczas ciało jest zakonserwowane i nie gnije, przechodzi w stan mineralizacji - wysycha i po kilku latach rozpada się w proch. Można rzec, że to taka opóźniona kremacja.

Powiedział pan wcześniej, że nie ma zwłok, których nie dałoby się doprowadzić do dobrego stanu. Zdarzają się jakieś ekstremalne przypadki?

- Najwięcej pracy mam przy ciałach zmasakrowanych przez przejeżdżający pociąg. Wypadki komunikacyjne mają to do siebie, że bardzo często brakuje wielu fragmentów ciała, więc praca przy rekonstrukcji jest dosyć czasochłonna i trudna. Natomiast to nie oznacza, że w tych ekstremalnych przypadkach nic nie da się zrobić. Nawet zwłoki poćwiartowane przez koła pociągu można złożyć w ten sposób, by później bez problemu móc otworzyć trumnę podczas ostatniego pożegnania.

A ciało, które uległo spaleniu?

- Nie ma najmniejszego problemu, by przywrócić je mniej więcej do stanu przed spaleniem. Dysponujemy takimi technikami, roztworami i specjalistycznymi kosmetykami, że nie będzie nawet czuć tego przerażającego zapachu spalenizny.

Co się dzieje, kiedy trafia do pana ciało w początkowej fazie rozkładu? Da się zatrzymać ten proces?

- Balsamacja zatrzymuje proces rozkładu, ale nie cofa tego procesu do stanu tuż po zgonie. Można przywrócić odpowiedni wygląd i pozbyć się nieprzyjemnego zapachu gnicia. Nieco mniejsze pole manewru mam w momencie, kiedy ciało jest naprawdę w fatalnym stanie, bo np. nieboszczyka znaleziono kilkanaście dni od momentu zgonu.

Fatalnym, czyli jakim?

- Internauci o słabych nerwach nie powinni tego czytać. Zdarzają się ciała, z których wychodzą robaki - zwłaszcza w okresie letnim. Bywa tak przy topielcach, kiedy zwłoki długo nie zostają znalezione. Podobnie jest z samotnymi, starszymi ludźmi. Kiedy ten proces gnicia postępuje, to nie brakuje chociażby much, które swoje potrafią zrobić. 

Jak pan reaguje na widok rozkładającego się ciała oraz na zapach? Przecież niektóre odruchy ludzkie są bezwarunkowe...

- Zazwyczaj nie mam z tym problemu. Nie jest to znieczulica, ale obycie się z tym widokiem i zapachem. Te nasze wszystkie obronne odruchy organizmu zaczynają się w głowie, w psychice. Zatem trzeba mieć odpowiednie podejście do tej pracy i czynności, które się w niej wykonuje.

- Jestem w tym zawodzie kilkanaście lat, więc nie mam odruchów wymiotnych i nie czuję obrzydzenia. Nawet kiedy wchodzi się do pomieszczenia, z którego ulatnia się niesamowity fetor, to po minucie człowiek się przyzwyczaja. Nie jest to nic przyjemnego, ale można się z tym oswoić. A nawet trzeba...

Czy przygotowanie ciała do pochówku to czasochłonne zajęcie?

- Samo podstawowe przygotowanie nie zabiera dużo czasu, bo trwa około 40 minut. W tym czasie można umyć zwłoki, zdezynfekować, ubrać i zrobić kosmetykę - obciąć paznokcie, uczesać włosy. Natomiast na zabieg balsamacji potrzeba od 2 do 3 godzin.

- Należy obserwować cały proces, bo chociaż płyny podawane są dotętniczo, to jednak zdarzają się zatory i wtedy pojawia się problem. Nie można jednak zostawić ciała, w którym zrobił się taki zator i płyn dajmy na to nie dostaje się do nogi. Dlatego tak ważne jest ciągłe podnoszenie umiejętności, by nabyć odpowiednią wiedzę i sprawnie operować technikami balsamacji nawet w nadzwyczajnych okolicznościach.

- Ja mam takie wrażenie, że podczas pracy przy zmarłym czas się zatrzymuje. Często tracę rachubę czasu. Zaczynam o 8 rano i za chwilę okazuje się, że jest 21,  a mnie się wydaje jakby nie minęła nawet godzina.

Czy ta praca niesie jakieś ryzyko? Może się pan czymś zarazić?

- Więcej ryzykują pielęgniarki na szpitalnym oddziale. Wszystko sprowadza się do zasad bezpieczeństwa i higieny. Jeśli będziemy ich przestrzegać, to możemy zminimalizować ryzyko zakażenia się. Te warunki pracy są wyjątkowe, bo przecież obok siebie mamy ciała, które nierzadko są już w postępującym procesie rozkładu, więc bakterii nie brakuje.

Przez kilkanaście lat kariery zawodowej natknął się pan na jakiś przypadek, który szczególnie utkwił panu w głowie?

- Większego szoku na widok jakiegoś ciała chyba nigdy nie doświadczyłem. Nigdy też nie było sytuacji, gdzie odmówiłem przyjęcia zwłok. Do pracy podchodzę uczciwie. Jeśli na pierwszy rzut oka stwierdzam, że efekt mojej pracy nie będzie taki, jakiego spodziewa się rodzina zmarłego, bo ciało jest na tyle okaleczone, to mówię o tym na samym początku.

Domyślam się, że rozmowa z rodzinami zmarłych na taki temat nie należy do łatwych...

- Przeważnie nie mówię o szczegółach. Trzeba znać granice, bo najbliżsi zmarłego i tak są w zupełnie innym świecie. Oni na tym etapie nie do końca zdają sobie sprawę z tego, co się stało. Nawet jeśli wiedzą, że zmarły uległ poważnemu wypadkowi, to jednak nie dopuszczają do siebie myśli, że to jego ciało niekoniecznie jest całe. Zatem delikatnie dzielę się z nimi swoimi spostrzeżeniami i mówię, co mogę zrobić i co warto zrobić w danym przypadku. Ostateczna decyzja zawsze należy do rodziny.

Może to dziwnie zabrzmi, ale co najbardziej w swojej pracy lubi pan robić, a czego pan nie lubi?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Dostaję zlecenie i staram się wykonać swoją pracę najlepiej jak tylko potrafię. Każde ciało, które do mnie trafia, różni się od drugiego, i do każdego podchodzę indywidualnie. Nie mogę popaść w rutynę, bo wówczas efekt mojej pracy nie będzie zadowalający. W tym zawodzie nie ma miejsca na wybrzydzanie. Nie mogę przecież komuś powiedzieć, że nie przyjmę zwłok starszej osoby, bo dajmy na to wolę zajmować się młodszymi. Każdemu należy się taki sam szacunek.

Co ta praca panu daje?

- Dla mnie zwieńczeniem pracy i największą nagrodą jest to, że rodzina może pożegnać się ze zmarłym przy otwartej trumnie i z tego tytułu nie musi przeżywać kolejnego dramatu. To widać po tych ludziach, kiedy na ich twarzach pojawia się spokój. Być może dziwnie to brzmi, ale proszę mi wierzyć, że ten błogi spokój widoczny jest gołym okiem. Mnie jest wówczas lżej na duszy i im chyba również. Ciężko się o tym opowiada. Trzeba to zobaczyć na własne oczy.

Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale opowiada pan o swojej pracy jak o życiowej pasji...

- Być może coś w tym jest. Do pracy podchodzę profesjonalnie i może stąd to pana wrażenie. Jest to bardziej fascynacja nauką o ciele człowieka i zmianami, jakie w nim zachodzą. Poświęciłem się temu zawodowi i staram się być najlepszy w tym, co robię.

- Prowadzę szkolenia funeralne, więc jestem pewnego rodzaju autorytetem dla osób, które zgłębiają wiedzę na ten temat. Mówię o tym, bo chciałbym, żeby Polacy byli bardziej świadomi tego, co można zrobić z ciałem po śmierci. U nas wciąż jest to temat tabu. Ludzie boją się o tym głośno mówić.

Wiedza przeciętnego Kowalskiego o możliwościach pośmiertnej kosmetyki, balsamacji itp. jest niewystarczająca?

- Nadal jest niewielka, bo niby skąd ludzie mają wiedzieć, co można zrobić ze zwłokami? Przecież nie przeczytają o tym w kolorowej gazecie. Polacy chcą coraz ładniejszych karawanów i trumien, ale niezbyt interesują się samym ciałem zmarłego. Ja to poniekąd rozumiem. Ludzie nie chcą rozmawiać na temat śmierci, bo już samo to słowo ich przeraża.

A pana nie?

- Śmierć jest nieodzownym etapem naszego życia. Każdego to czeka. To tylko kwestia czasu.  Dlatego uważam, że każdy powinien się z nią oswajać, bo od niej się nie ucieknie. Oswajać - nie oznacza bać się. Oswajać - oznacza doceniać swoje życie.

Wróćmy jeszcze do balsamacji. Może Polacy nie chcą korzystać z tych usług, bo są za drogie?

- Sama balsamacja to koszt około 350 zł. Kosmetyka pośmiertna to wydatek rzędu 300 zł. Zatem to nie są jakieś wielkie pieniądze w porównaniu do kosztów samego pogrzebu. To nie jest kwestia finansów, ale świadomości.

Na ruch w interesie jednak pan nie narzeka...

- To prawda. Zgłaszają się ludzie z całej Polski i zagranicy. Jeśli tylko mogę, to każdemu służę radą. Dostaję dużo maili z pytaniami. Niestety często zdarza się tak, że jakiś zakład pogrzebowy nie wywiązuje się z umowy i na pogrzebie zmarły nie wygląda odpowiednio dobrze - wówczas ludzie chcą się ode mnie dowiedzieć, czy można było temu zapobiec. Przysyłają mi dokumentacje tego, co miało zostać zrobione a nie zostało.

- Nie oszukujmy się - jeśli w otwartej trumnie leży nieboszczyk z otwartymi ustami i oczami, a na ciele ma plamy, to faktycznie nie może być mowy o profesjonalnym podejściu zakładu pogrzebowego. Bywa i tak, że ludzie przysyłają mi zdjęcie zmarłego w trumnie i proszą o opinię na temat jakości wykonanych zabiegów.

Są okresy, kiedy "klientów" ma pan najwięcej?

- Przede wszystkim przesilenia. Z lata na jesień i z zimy na wiosnę. Wówczas występuje wiele zgonów związanych z wahaniem ciśnienia - zawały i wylewy. Zaś jesienią nie brakuje samobójców.

Jak na pana pracę reaguje rodzina i przyjaciele?

- Nigdy nie spotkałem się ze sprzeciwem ze strony rodziny i znajomych. Nikt z obcych nie wytyka mnie palcami. Nie spotkałem się z sytuacją, żeby ktoś nie chciał usiąść ze mną do stołu czy nie podał mi ręki. Ludzie nie odbierają mnie jak dziwaka, bo przecież nim nie jestem. Zdaję sobie sprawę, że niewiele osób zajmuje się tym co ja, ale przecież ktoś musi to robić. Ja mam w dodatku to szczęście, że realizuję się w swojej pracy i jest ona dla mnie wyzwaniem.

Naprawdę nigdy nie spotkał się pan ze złośliwościami? Nikt nie powiedział panu - tutaj przepraszam za wyrażenie - "śmierdzisz trupem"?

- Nie zdarzyło się to, bo w pracy przestrzegam zasad higieny. Wiąże się to m.in. ze zmianą odzieży po przyjściu do pracy i po jej skończeniu. Kiedy zwłoki są w rozkładzie, to nie ma możliwości nie przesiąknąć tym zapachem. Jeśli ja po skończonej pracy nie wziąłbym od razu prysznicu, to w autobusie miałbym zagwarantowane wolne miejsce...

Ostatnie pytanie: pan już zadecydował, co należy zrobić z pana ciałem po śmierci?

- Mojej żonie przypominam od czasu do czasu, że najpierw życzę sobie balsamacji. Jeśli ktoś będzie chciał na mnie popatrzeć, to nie mam nic przeciwko i zapraszam do kostnicy. Natomiast finalnie chciałbym zostać skremowany. Zanim dojdzie do mojego odejścia, to być może urny z prochami będzie można trzymać w domach, więc liczę na to, że żona postawi mnie gdzieś na półce.

Rozmawiał: Łukasz Piątek

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prosektorium | zwłoki | pogrzeb | zgon | praca | narzędzia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy