Te i inne przyjemności Radwańskiej

Beata Steć: - Mimo przeziębienia wystartowała Pani w zawodach Suzuki Warsaw Masters?

Agnieszka Radwańska: - Zachorowałam tydzień temu i myślałam, że przez ten czas zdążę się wykurować. Niestety było coraz gorzej, wdał się stan zapalny. W poniedziałek gram w Berlinie. Mam nadzieję, że do tego czasu poczuję się lepiej.

- Pochodzi Pani z rodziny o sportowych korzeniach: dziadek hokeista, tata, Robert Radwański - były łyżwiarz figurowy, grający w tenisa, a obecnie Pani trener. Siostra Urszula, najlepsza juniorka świata w tenisie w 2007 roku. Co zadecydowało, że tenis zdominował Waszą rodzinę? Czy brała Pani pod uwagę jakiś inny sport?

Reklama

- Raczej byłam na niego skazana. Mając 5 lat nie mogłam zadecydować, czym będę się zajmowała w dorosłym życiu. Nawet nie pamiętam pierwszego treningu. Decyzję mogłam podjąć parę lat temu lub teraz. Nie było jednak potrzeby, aby coś zmieniać.

- Kiedy rozpoczęła się Pani kariera w 2004 roku, gdy wygrała Pani warszawski turniej Tomaszewski Cup by Microsoft; Bohdan Tomaszewski, publicysta sportowy, dostrzegł w Pani "sportowy i charakterologiczny potencjał", powiedział: "Radwańska bardzo dużo myśli na korcie; jest dojrzała. Gra inteligentny tenis, to przynosi jej korzyści". Co jest istotą inteligentnego tenisa?

- Odpowiednia taktyka stosowana wobec każdego z przeciwników. Ważna jest technika i trochę sprytu. Nieważne, jak się gra, ważne, aby wygrać mecz.

- Czy analizuje Pani technikę gry każdej przeciwniczki?

- Na początku było trudniej, bo nikogo nie znałam. Teraz wychodzę na korty i rozpoznaję znajome twarze. Każda zawodniczka gra inaczej, ale te z czołówki reprezentują wysoką klasę i trudno tu mówić o określonej taktyce. Niektóre tenisistki mają wszystko doprowadzone do perfekcji, więc trzeba jak najlepiej zagrać, aby z nimi wygrać.

- To taka dyscyplina sportu, w której z uwagą śledzi się ruchy przeciwnika. Która z Pani rywalek najbardziej potrafi zaskoczyć w czasie gry? Wydaje się, że z całej siły uderzy piłkę, a robi to delikatnie... Jak często zdarzają się takie niespodzianki?

- Justin Henin reprezentuje najlepszy tenis; przez pewien czas była nie do pokonania, ale ostatnio zaczęła przegrywać. Nie jest tak, jak w tenisie męskim, że jeden Roger przez cały czas prowadzi. W tenisie kobiecym kilka faworytek gra na podobnym poziomie i wszystko może się zdarzyć.

- Czy odczuwa Pani różnicę podczas gry z mężczyzną?

- Na pewno jest to różnica siły. Bo tenis to spory wysiłek fizyczny. Ale dobrze jest potrenować z chłopakiem i poznać męską piłkę. Ona jest inna, ponieważ kobiety grają bardziej płasko, a mężczyźni topspina.

- Spotkałam się z opinią, że obecnie tenis jest postrzegany jako sport siłowy, mniej finezyjny i techniczny. Jak scharakteryzowałaby Pani swoją technikę gry?

- Niektóre zawodniczki to typowe atletki. Ale każda ma swój zasób ćwiczeń. Ważne są i siła, i technika.

- A jak często Pani trenuje?

- Tenis trenuję 2 razy dziennie, ok. 3,5 godziny. Godzinę poświęcam na sporty ogólnorozwojowe, czyli siłownię, basen, aerobik i bieganie w terenie.

- Czy każdy może zostać dobrym tenisistą? Jakie cechy predestynują do osiągnięć w tym sporcie?

- Przede wszystkim talent i ciężka praca. Gram w tenisa 14 lat, sukcesy nie przyszły od razu. Trzeba długo ćwiczyć, żeby osiągnąć sukces.

- Chyba łatwiej o sukcesy, jak ma się u swojego boku tak utalentowaną siostrę - również tenisistkę. Jak Wam się razem gra?

- Trenujemy ze sobą już 14 lat. Nawet jak grałyśmy na turniejach juniorskich finały czy rundy, to nigdy nie było odczucia, że gra się mecz jak z inną przeciwniczką. Bo nie dość, że Ula jest moją siostrą, to jeszcze się przyjaźnimy. Grałyśmy na zupełnym luzie i nie odczuwałam tych zawodów tak, jak przeważnie to bywa.

- Czy Pani tata jest bardzo wymagającym trenerem?

- Na pewno dobrym, bo ja zajmuję 14. pozycję na świecie, a Ula była pierwsza w juniorkach.

- Czy w Waszym domu życie koncentruje się wyłącznie wokół tenisa? Czy czasami znajdujecie jakąś odskocznię od tego sportu?

- Z nas czworga troje związanych jest z tenisem. Tematem wiodącym jest właśnie ta dziedzina; ale wiadomo, jak w każdej rodzinie, rozmawiamy o różnych rzeczach. Rzadko mamy czas dla siebie, zazwyczaj przebywamy poza granicami kraju. Jak wracam po 2 miesiącach do domu, to mam sporo spraw do załatwienia. I jest to zazwyczaj parę dni. A potem wyjazd i następny turniej. Od stycznia do października siedzę na walizkach.

- Czy w świecie tego sportu łatwo o przyjaźnie?

A.R.: Funkcjonuję w nim od 2 lat, a niektóre moje koleżanki aż od 10. Gra się zazwyczaj do 30. roku życia, ale zdarzają się i starsze koleżanki. Każdy myśli, że rywalizujemy ze sobą również poza kortem, ale jest inaczej. Wszystkie się znamy i trzymamy ze sobą. Zdarzają się wyjątki, że któraś odstaje od grupy.

- Co Pani robi w wolnym czasie?

- Bardzo lubię zakupy, często robię je zagranicą, np. w Ameryce po turnieju.

- Co Pani najczęściej kupuje?

- Ciuszki. Poza kortem preferuję styl elegancko-sportowy. Po całym dniu treningu nie mogę założyć wysokich szpilek, bo nie wytrzymałyby tego moje nogi, więc raczej jest to obuwie sportowe.

- Aby wystartować w tej dyscyplinie, trzeba chyba sporo zainwestować w siebie. Podobno Pani dopomógł dziadek, sprzedając rodzinne obrazy Kossaka...

- Oczywiście ten sport bardzo dużo kosztuje. Sporo płci się trenerowi; w grę wchodzą setki tysięcy zł. Ja i siostra zaczynałyśmy trenować we dwie, trudno było wcześniej o sponsora. Tenis plasuje się w czołówce, jeśli chodzi o finanse.

- Dokonała Pani jednego z największych wyczynów w polskim sporcie. Na centralnym korcie w Nowym Jorku pokonała Pani Marię Szarapową, 2. tenisistkę świata, w 3. rundzie US OPEN. Jakim przeciwnikiem jest Szarapowa? Czy to była trudna walka?

- Tak naprawdę, to Szarapowa jest zawodniczką jak każda inna. Faktycznie był to sukces, ponieważ ona broniła tytułu i występowała pod numerem 2. Podobnie było ostatnio w Australii, gdzie udało mi się pokonać Svietłanę Kuznietzową. Ale tamten mecz w USA był bardzo medialny; odbywał się na największym korcie, gdzie mieści się 23 tysiące osób. Szarapowa nie pozwala przejmować inicjatywy innym zawodniczkom, atakuje, ale starałam się tak grać, aby zwyciężyć.

- A jednak potrafiła Pani znaleźć słaby punkt Szarapowej?

- Wiele czynników złożyło się na to zwycięstwo. Panowały ciężkie warunki - strasznie wiało. Szarapowa popełniła parę błędów w serwisach, ja zresztą też, ale ona miała ich więcej.

- Czy to jest sport dla osób odpornych psychicznie?

- Na pewno, bo gramy z dużą częstotliwością w trudnych meczach, gdzie wszystko jest na styk. Ale to kwestia wytrenowania; im dłużej człowiek gra, tym nabiera większej odporności.

- Ma Pani wiele sukcesów na swoim koncie, który z nich dodał Pani wystarczającej pewności i utwierdził pozycję w sporcie?

- Po raz pierwszy wygrałam pojedynki WTA 2 lata temu w Warszawie. Potem z roku na rok było coraz lepiej. Teraz utrzymuję się w czołówce i pilnuję, aby z niej nie wypaść.

- Czy zdążyła się Pani przyzwyczaić do szumu medialnego wokół swojej osoby?

- Nie było w Polsce zbyt wielu dobrych tenisistów i nadal nie ma. Jak jestem w Polsce, to nie ma dnia bez kamery, aparatu czy mikrofonu. W miarę możliwości staram się pozostawać do dyspozycji mediów.

- Czy ma Pani jakieś ulubione korty? Czy sprawia Pani różnicę nawierzchnia, na której Pani gra?

- Moją ulubioną nawierzchnią jest murawa, ponieważ tam odnosiłam największe sukcesy. Trzykrotnie grałam na kortach Wimbledonu i trzykrotnie bardzo dobrze mi tam poszło.

- Podczas turnieju w Charleston (USA) na Family Circle Cup, w 1. rundzie rozegrała Pani niezwykle zacięty mecz z drugą tenisistką Polski - Martą Domachowską. Jakie to uczucie jechać na drugi koniec świata po to, aby walczyć z Polką?

- Faktycznie był to duży pech, gdyż szansa, abyśmy walczyły przeciwko sobie, była niewielka. Wcześniej grałyśmy razem w turniejach, wypożyczyłyśmy razem auto. Razem pojechałyśmy do Charleston i tam trenowałyśmy. Nawet razem robiłyśmy zakupy. I nagle przychodzi wieść, że musimy rozegrać mecz między sobą. To losowanie nie było najlepsze. Nieważne, które miejsce się zajmuje. Jeżeli się jedzie z Polski do Ameryki, to nie po to, aby walczyć między sobą.

- Ale walka była zacięta?

- Tak. Zagrałyśmy bardzo dobry mecz, na pewno lepszy niż ten, który ja rozegrałam z Martą w Sztokholmie.

- Czego się życzy tenisiście?

- Połamania rakiet.

- Zatem proszę połamać ich jak najwięcej.

RozmawiałaŁ Beata Steć

Essence
Dowiedz się więcej na temat: sportowy | sport | mecz | tenis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy