Szymon Hołownia - co tak naprawdę go kręci?

Przez niektórych nazywany jest "dyżurnym katolem" Polski. Nie wyobraża sobie życia bez związku z... Marcinem Prokopem, ale jak sam przyznaje - na tę chwilę nie wie, czy widzowie zobaczą go w kolejnej edycji programu "Mam talent". Szymon Hołownia w rozmowie z INTERIA.PL opowiada m.in. o głośnym konflikcie z Wojciechem Cejrowskim i zdradza, co tak naprawdę najbardziej go w życiu kręci.

Czym się pan zajmuje w momencie, kiedy trwa przerwa między edycjami programu "Mam talent"?

Szymon Hołownia: - Dawno już nie miałem tak dużo roboty. Mnóstwo czasu poświęcam mojemu portalowi Stacja7.pl. Po uszy siedzę w projektach książkowych. Najnowsza pozycja, "Last minute", wymaga ciągłego wprowadzania jej w krwiobieg - jeżdżenia po Polsce na liczne wieczory autorskie i spotykania się z ludźmi, co zresztą bardzo lubię. Pracuję też nad kilkoma publikacjami, które ukażą się w niedalekiej przyszłości.

Reklama

Nadal zamierza pan pisać książki o tematyce religijnej? Nie kusi pana, by nowe publikacje były o czymś zupełnie innym?

- Realizujemy właśnie pewien projekt książkowy z Marcinem Prokopem i już teraz mogę zdradzić, że nie będzie to tematyka religijna. Mam w planach również solowe przedsięwzięcia, których motywem przewodnim będzie jednak wiara w Boga.

Czy wystąpi pan w kolejnej edycji "Mam talent"?

- Zobaczymy. Czasem wydaje mi się, że ja już wszystko temu programowi dałem i nie jestem w stanie nic więcej mu zaoferować. Rozmawiamy o tym z czynnikami decyzyjnymi TVN-u, zastanawiamy się. Teraz nie będę się więc deklarował. Jedno jest pewne: ciężko by mi było wyobrazić sobie życie bez Marcina Prokopa. Jesteśmy stałym i wypróbowanym związkiem, a ja lubię stałe związki. Niewykluczone, że będziemy dalej razem iść przez zawodowe życie, ale każdy z nas będzie miał te swoje profesjonalne skoki w bok i wróci do partnera bogatszy.

Wkurza pana ta przyszyta łatka zagorzałego katolika? Marcin Prokop lubi czasami - pewnie po przyjacielsku,  ale jednak - wbić panu szpilkę i trochę pożartować z pańskiej "świętości"...

- Absolutnie mi to nie przeszkadza. Jeśli chodzi o łatkę "dyżurnego katola", to jest tak, że ja się tym po prostu zajmuję zawodowo. To jest moja działka, mój świat, i nie widzę powodu, dla którego miałbym się gniewać na ludzi, którzy identyfikują mnie z religią.

- Lubię mierzyć się z zadaniem: jak opowiadać w ciekawy sposób o sprawach związanych z duchowością i wartościami? Nie mam problemu, kiedy ktoś przychodzi i mówi: "To ten katolik z telewizora!". Kłopot pojawia się wtedy, gdy ktoś atakuje człowieka, nie poglądy, kiedy zwyczajnie nie ma szacunku. To plaga, która w dzisiejszej Polsce jest groźniejsza od grypy.

Czy publiczne mówienie o Bogu i zachęcanie ludzi do bliższego poznania go jest w dzisiejszych czasach trudne? Musi się pan bardzo nagimnastykować, by zaciekawić kogoś Bogiem? Podczas przeciętnego kościelnego kazania wieje nudą...

- Różnie z tym bywa. Kazanie kazaniu nierówne. Są takie, które porywają tłumy, ale bywają również fascynujące niczym flaki z olejem. Bywa też tak, że my tych ciekawych po prostu nie chcemy szukać. Nie rozumiem dlaczego. Przecież jeśli - proszę wybaczyć porównanie - w lokalnym spożywczym obsługa jest kiepska, nie umrzemy z głodu na złość niefajnym sklepikarzom, a poszukamy miejsca, gdzie wszystko będzie jak trzeba.

- Kościół daje nam rzeczy ważniejsze niż chleb i mleko, powinniśmy więc naprawdę przyłożyć się do szukania, tak by przez niedostatki w formie nie umknęła nam korzyść, jaką daje treść. Zawsze powtarzam tym, którzy narzekają na swojego proboszcza, że Polska to nie Mongolia - tu w promieniu dwudziestu kilometrów jest zwykle co najmniej kilka kościołów, naprawdę można znaleźć wspólnotę, która odpowiadać będzie mojej wrażliwości.

- Jeśli  zaś chodzi o wspomniane przez pana budzenie ciekawości - uważam, że to naprawdę ważne zagadnienie, bo dziś w mówieniu o wierze zatraciliśmy właśnie tę ciekawość, poznawczy głód. Ja w swoich książkach próbuję pokazać, że "tam", w głębi, naprawdę coś jest, że to żywy organizm. Analizuję wątki teologiczno-historyczne i dochodzę do wniosku, że "ten" świat jest fascynujący.

- Nie wymagam, by ktoś od razu określił się, czy chce poznawać "ten" świat, czy raczej woli być na zewnątrz. Jeśli ktoś ma podjąć decyzję, to niech ona będzie oparta na argumentach i konstruktywnej dyskusji. Rozminowywanie pola - to najbardziej mnie kręci.

Popiera pan pomysły księdza Jacka Stryczka, który wystawia konfesjonał pod galerią handlową, by w taki sposób dotrzeć do ludzi?

- Takie metody wydają mi się dobre na początek, mogą skutecznie obudzić kogoś, kogo wiara jest w stanie drzemki. Ten metaforyczny budzik nie "załatwi" ci życia. Może cię jednak "kopnąć", na swój sposób duchowo zdefibrylować, żebyś znów zaczął żyć, a to bardzo ważne. Ksiądz Jacek Stryczek ma tego świadomość. Uruchamia kreatywność w myśleniu o wierze. Warto podążać takim tropem.

Co skłoniło pana do stworzenia portalu Stacja 7?

- Od dawna z Wydawnictwem Znak czuliśmy, że musimy zrobić coś w internecie, użyć tego narzędzia do celu, do jakiego używam swoich książek - prób pokazywania, jak fascynujący jest świat wiary. Zawsze chciałem mieć taką platformę, na której będę mógł się "wyżyć" i skupić swoją działalność z różnych miejsc i kręgów.

- Pomysłów na rozwój Stacji 7 mamy mnóstwo, zatem w miarę możliwości organizacyjnych i finansowych, będziemy się rozkręcać. Ja dopiero się uczę internetu. Dotychczas myślałem, że cokolwiek zamieści się w sieci, to i tak się to obroni. Okazało się, że pisanie w internecie jest czasami trudniejsze niż pisanie do gazety. Ta wirtualna rzeczywistość bardzo mi się podoba, bo tutaj wszystko dzieje się szybciej, prościej i bardziej bezpośrednio, czyli tak, jak lubię.

Dla kogo zamierzacie robić ten portal? Kto ma być jego odbiorcą?

- Nie profilujemy tego socjodemograficznie. Chcemy zachęcić internautów, żeby nie tylko nas czytali, ale również współtworzyli ten portal. Moim marzeniem jest, by stacja7.pl była miejscem spotkań i debat. Chciałbym, by był to codzienny portal drugiego wyboru. W tym sensie, że kiedy użytkownik odpala komputer i wchodzi najpierw na duży, informacyjny , np. na Interię, później przychodzi do nas i przez kwadrans "dociąża" umysł jakąś refleksją z innej półki. Stacja7.pl ma za zadanie pomóc w regularnej, krótkiej, codziennej gimnastyce mózgu i duszy. Chciałbym by był to mix religijnego Centrum Nauki Kopernik ze swoistym centrum duchowego fitnessu.

Nie obawia się pan, że ten pomysł nie wypali i trzeba będzie zwijać manatki?

- Gdybym myślał, że to się nie uda, po co miałbym w to wchodzić? Liczymy, że zainteresowanie portalem będzie spore.  Obecnie spełnia ono nasze oczekiwania, a nawet lekko je przerasta. Potrzeba czasu, by stacja7.pl zapuściła korzenie... Mamy swój plan rozwoju i spokojnie go realizujemy.

- Nie jest sztuką z wielkim hukiem otworzyć rozdęty serwis internetowy i zamknąć go po trzech miesiącach z powodu niedoinwestowania i małej klikalności. Jestem dobrej myśli, bo widzę, że zainteresowanie naszym serwisem rośnie.

Kanał telewizyjny Religia TV nie przetrwał próby czasu...

- To dwie różne bajki, bo robienie kanału telewizyjnego kosztuje koszmarne pieniądze. Nawet nie sama produkcja, ale utrzymanie technologii telewizyjnej - koszty nadawania, łączy itp. Natomiast internet rządzi się zupełnie innymi prawami, więc jestem spokojniejszy o los projektu w sieci.  On daje więcej możliwości szybkiej reakcji.

Chciałem pana zapytać o świetny według mnie program "Gotowi na śmierć". Dlaczego tego typu audycji jest w stacjach telewizyjnych tak mało?

- Bo zbyt mało osób chce to oglądać, a ludziom, którzy kreują telewizje, czasem brakuje odwagi, by podpowiedzieć telewidzom, że takie właśnie programy mogliby oglądać. Poza tym w tak zwanych dużych mediach panuje przekonanie, że ludzie nie chcą słuchać o śmierci. A ja uważam, że warto o niej mówić. Choćby po to by odebrać ten temat tym, którzy go sprostytuowali przez tabloidyzację.

- "Gotowi na śmierć?" to była rozmowa dwóch wierzących - laika i eksperta - o tym, co nas czeka, gdy na dobre zamkniemy oczy, i jakie wnioski możemy z tego wprowadzić w życie już dzisiaj. Lubiłem robić ten program, może uda nam się go teraz przenieść na karty książki.

Fragment programu "Gotowi na śmierć":

Po tych długich rozmowach z księdzem Grzegorzem Strzelczykiem wie pan o śmierci więcej czy mniej? Z ust teologa bardzo często padała odpowiedź "nie wiem", a pan wydawał się być poirytowany tym faktem.

-Cieszę się z tego "nie wiem", bo bardzo mocno ono wybrzmiało. Docierało do mnie, że ile bym o tym nie gadał i pisał, w końcu i tak zderzę się z tajemnicą. Odpowiedzi Grześka doprowadziły mnie więc do momentu niemal mistycznego. Pozwalały stanąć wobec Boga, który jest inny, większy ode mnie, choć jednocześnie tak bliski. Teolog, który sądzi, że wie wszystko, żyje złudzeniami. Rozpoznawanie miejsc, gdy trzeba powiedzieć "nie wiem", to ważna część tej nauki.

Wiele osób oburzy się i powie: "Zaraz, zaraz, człowiek, który jest doktorem teologii, nie posiada szczegółowych informacji o tym, co stanie się z nami po śmierci?"!

- Ale on nie wykłada matematyki i fizyki kwantowej. Powtarzam: "nie wiem" jest dla mnie świadectwem kompetencji teologa.

Porozmawiajmy o pana głośnym wywiadzie z Wojciechem Cejrowskim. Jak to jest, że dwóch katolików wierzących w tego samego Boga, chodzących do tego samego Kościoła, ma zupełnie odmienne poglądy na sprawy związane z religią? Zupełnie tego nie rozumiem...

- Ja też nie. No i tyle... Nie wiem.

Tyle...? A gdzie leży prawda?

- Tu nie chodzi o prawdę. To był spór, który emocjonalnie wymknął nam się spod kontroli. Źle zareagowałem na moment, kiedy Wojciech Cejrowski zaczął odmawiać mi prawa do nazywania się katolikiem. I pojechaliśmy po całości. Dziś żałuję tego, co się wtedy stało. W gruncie rzeczy, my z panem Cejrowskim wierzymy w tego samego Boga, kochamy ten sam Kościół i te same rzeczy są nam bliskie. Jedyne co nas bardzo wyraźnie różni, to styl. Różni nas podejście do ludzi, to, czy ich lubimy, sposób zakorzeniania się w tym świecie i dialogu z nim.

- Mając świadomość, że tak właśnie jest, ostrożnie podchodziłbym do pomysłu, by kolejny raz usiąść do publicznego dialogu. Czasami bywa tak, że są ludzie, którym po prostu źle się ze sobą rozmawia. Natomiast jeśli pan Cejrowski chciałby się ze mną spotkać i pogadać prywatnie, to nie mam z tym najmniejszego problemu.

Punktem zapalnym tamtej rozmowy była aborcja...

- Pan Cejrowski powiedział bardzo dużo o aborcji i moim do niej stosunku, ale nie miał racji. Jestem radykalnym przeciwnikiem aborcji, w mojej ocenie zawsze jest ona po prostu zabójstwem. Pytam jednak, jak żyć w tym samym społeczeństwie z milionami osób, które mają w tej sprawie inne zdanie. Jak ocalić jak największą liczbę nieurodzonych jeszcze ludzi? Iść na bagnety? Dokonać samospalenia? Czy negocjować, cierpliwie ale konsekwentnie wyrywając śmierci jednego małego człowieka po drugim?

- Pan Cejrowski za tego typu refleksje mnie ekskomunikował. Na szczęście nie miał do tego prawa, więc nadal jesteśmy tam, gdzie byliśmy. A może przed końcem świata uda nam się jeszcze pogadać. To swoją drogą ciekawe, że od tego czasu napisałem trzy książki, kilkaset felietonów, zrobiłem ze sto programów, wygłosiłem paręset wykładów, a wciąż jestem pytany o te dziesięć minut z Cejrowskim spędzone przed kilku laty... Wszystkich podnieca to, że mogli podejrzeć dwóch spierających się ze sobą "katoli". Mam serdeczną prośbę, by poszerzyli zainteresowania.

Dziś "modnym" tematem stała się eutanazja...

- Ona też jest nie do zaakceptowania. Życie człowieka to świętość, od naturalnego początku do naturalnego końca, i nikt nie ma prawa ani wywoływać owego początku ani końca. Nikt nie ma prawa do "posiadania dziecka", dlatego nie jestem zwolennikiem in vitro - życie matki jest tyle samo warte co życie jej poczętego dziecka, zatem jestem przeciwnikiem aborcji. Nikt nie ma prawa skracać życia uznając, że choć nadal jest życiem, nie ma już w nim dostatecznej "jakości", dlatego jestem przeciw eutanazji, nikt nie ma też prawa zabijać drugiego z zemsty, dlatego za skrajne barbarzyństwo uważam karę śmierci

- Inna rzecz, że z całej tej wyliczanki zagadnienie eutanazji jest chyba najtrudniejsze do wewnętrznego przepracowania. Widok czyjegoś cierpienia rozdziera nas od środka. Wszystko nam mówi, a czasem również i ta osoba to mówi, że śmierć będzie tu ukojeniem. Tyle, że nikt z nas nie ma prawa do skrócenia życia, czyjegoś czy własnego.

- Lekarz, który podaje cierpiącemu człowiekowi truciznę, to zabójca wpisujący się w najbardziej prymitywny sposób rozbrajania lęku przed śmiercią i przemijaniem. Czy potępiam kogoś, kto sam z niewyobrażalnego bólu popełnił samobójstwo? Nie potępiam. Na pewno stało się zło, ale nie wiem, jak ciężka była wina, co działo się w tym człowieku, co czuł, co było jego ostatnią myślą. Niech to będzie sprawa między tą osobą a Bogiem.

Nie ma pan wrażenia, że Kościół nie nadąża za potrzebami społeczeństwa w XXI wieku?

- Nie i bardzo bawią mnie takie generalne sądy. Kościół rozwija się dziś na całym świecie, wyjątkiem jest jedynie Europa Zachodnia, która przeżywa głęboki tożsamościowy kryzys nie tylko w wymiarze duchowym - nie jest już pępkiem świata, wciąż wydaje jej się, że bez niej świat się zawali. W XX wieku wszystko się jednak poprzestawiało, serce świata bije dziś w Azji.

- Kościół od dwóch tysięcy lat ma dla człowieka znakomitą, optymalną, dającą szczęście - już tu, na Ziemi, a nie tylko w Niebie -  ofertę. Nie ma po co zmieniać nauczania, trzeba je po prostu lepiej ludziom przedstawić. I nikogo nie przekonywać, nie ciągnąć na siłę, nie dać się wkręcić w myślenie: gdybyście byli bardziej postępowi, to może bym się do was przyłączył. Kościół jest dla tych, którzy chcą być w Kościele, którzy są świadomi swoich słabości i chcą, żeby zostały wyleczone, zawsze narzekać będą nań ci, którzy chcą, żeby ich słabości uznane zostały za normę, bo wtedy będzie im wygodniej żyć.

- Fenomen chrześcijaństwa polega na tym, że jest dla każdego - bez względu na narodowość, stan społeczny i historię osobistą. Ale wejście w chrześcijaństwo wymaga konkretnej decyzji. Chrześcijaństwo to - jak mawiał słynny dominikanin, o. Joachim Badeni - whiskey on the rocks, whiskey z lodem, konkretny napój dla konkretnych ludzi, a nie jakiś mdły i bezpłciowy soczek.

Rozmawiał: Łukasz Piątek

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bóg
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy