Syndrom sztokholmski: Jak uwolnić się z relacji z oprawcą?

Dlaczego ofiary potrafią nawiązać silną, emocjonalną więź ze swoimi oprawcami? /YouTube
Reklama

W sierpniu 1973 roku doszło do głośnego napadu na bank przy placu Norrmalmstorg w Sztokholmie. Napastnicy wzięli zakładników i zabarykadowali się w sejfie. Szturm policji powiódł się dopiero po sześciu dniach. Postawa uwolnionych zakładników zaskoczyła stróżów prawa. O tym, dlaczego ofiary broniły swoich oprawców, jak rozpoznać u siebie lub bliskiej osoby syndrom sztokholmski i jak uwolnić się z patologicznej relacji rozmawiamy z psycholożką Iwoną Byśkiniewicz, specjalistką w leczeniu pacjentów, którzy doświadczyli traumy oraz w leczeniu zaburzeń lękowych, afektywnych, dysocjacyjnych czy PTSD.

Czytaj także: Groźba detonacji. Na Kraków padł blady strach

Do napadu doszło w czwartek 23 sierpnia 1973 roku. Jan-Erik Olsson, człowiek znany doskonale policji ze swojego przestępczego CV, wtargnął do banku z bronią ukrytą pod płaszczem, a następnie otworzył ogień, sterroryzował obsługę, biorąc czworo zakładników. Napastnik zażądał wypuszczenia z aresztu swojego kompana, Clarka Olofssona, a także wypłaty trzech milionów szwedzkich koron.

Reklama

Władze przystały na żądanie Jana-Erika Olssona i niebawem kolega dołączył do niego w banku. Panowie zabarykadowali się z zakładnikami w sejfie. Policja przez kilka dni próbowała odbić zakładników. Szturm powiódł się dopiero 28 sierpnia, kiedy udało się rozpylić gaz wewnątrz pomieszczenia. Napastnik, jego towarzysz i czworo zakładników wyszło z banku bez uszczerbku na zdrowiu. Jan-Erik został później skazany na dziesięć lat pozbawienia wolności, co... nie spodobało się zakładnikom.

Dariusz Jaroń, Interia: Jak zareagowali zakładnicy na widok policjantów?

Iwona Byśkiniewicz*: - Kiedy służby dotarły do zakładników, żeby ich wydostać, okazało się, że osoby te bronią i idealizują sprawców napadu. Doszło do tego, że jedna z ofiar założyła fundację, która wspierała działania prawników na rzecz uwolnienia przestępców, a jedna z przetrzymywanych kobiet zaręczyła się z oprawcą. Zakładnicy nie chcieli również składać zeznań obciążających napastników.

Tak zrodził się termin znany w psychologii jako syndrom sztokholmski. Co on właściwie oznacza? 

- To inaczej "przywiązanie z pojmania", czyli stan psychiczny, będący reakcją na silny stres, powstały w wyniku np. porwania, uwięzienia czy mobbingu. W literaturze nazywany jest również zamrożonym strachem albo histerycznym rozszczepieniem. Syndrom sztokholmski zachodzi wtedy, kiedy mamy wyraźny podział ról na kata i ofiarę. Jeżeli ofiara orientuje się, że jedynym sposobem na przetrwanie jest zawarcie sojuszu z katem, dochodzi do jego idealizacji. Gdy oprawca przejawia pozytywne zachowania wobec ofiary, na przykład karmiąc ją, ta zaczyna identyfikować go jako swego wybawcę. Szansa przeżycia, zatrzymania przemocy, otrzymania pożywienia budzi w ofierze pozytywne emocje wobec oprawcy. Osoby z zewnątrz, które niosą pomoc ofierze, mogą stać się jej wrogami, kiedy ta identyfikuje się z oprawcą. U zakładników ze Sztokholmu obudziły się bardzo pozytywne emocje w stosunku do porywaczy, nie potrafili wyjść poza ten schemat nawet wtedy, kiedy doszło do uwolnienia.

Są osoby bardziej podatne na taką relację?

- Tak, oczywiście.

Czym się charakteryzują?

- Powiedziałabym, że istnieją pewne czynniki, które będą bardziej predysponować ofiarę do tego, by tkwić w patologicznej relacji i rozwijać u siebie syndrom sztokholmski. Rozwój syndromu to proces, nie natychmiastowa reakcja. Bardziej podatne od innych będą zatem osoby, które w transmisji pokoleniowej, czyli w przekazie wartości w rodzinie, mają transmisję przemocy. Nie rozpoznają pewnych zachowań i schematów postępowania jako zachowania przemocowe, a co za tym idzie, nie dopuszczą do siebie myśli, że rozwinął się u nich syndrom sztokholmski, że tkwią w relacji z katem, a same są jego ofiarą. Doświadczenia wyniesione z rodzinnego domu sprawiają, że nie potrafią negatywnie ocenić zjawisk psychopatologicznych.

Jakie objawy mogą świadczyć o syndromie sztokholmskim?

- Wyróżniamy następujące symptomy syndromu sztokholmskiego: pozytywne uczucia ofiary wobec oprawcy, zrozumienie przez ofiarę motywów i zachowań oprawców i podzielanie jego poglądów, pomocne zachowania ofiary wobec oprawcy, pozytywne uczucia oprawcy wobec ofiary, niezdolność zaangażowania się ofiary w zachowania, które mogłyby doprowadzić do uwolnienia od oprawcy czy negatywne uczucia ofiary wobec rodziny, przyjaciół lub autorytetów próbujących ją ratować.

Kto jest szczególnie narażony na syndrom sztokholmski?

- Mogą być to osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne bądź na zaburzenia osobowości, stosujące wyuczoną bezradność, z niewielką siecią wsparcia, mające obniżone poczucie własnej wartości, przekonane o braku możliwości ucieczki oraz otrzymania przemocy. Syndrom sztokholmski, jak wspomniałam, rozwija się z czasem, im ktoś jest silniejszy, bardziej sprawczy, tym mniej jest narażony na to, że będzie pozostawać bierny w patologicznej relacji. Istotnym czynnikiem są również cechy związane z osobowością. W przypadku osobowości lękowej lub zależnej prawdopodobieństwo rozwinięcia syndromu sztokholmskiego jest większe. Często także warunki życiowe sprzyjają temu, że łatwiej wchodzimy w rolę ofiary: gorsza sytuacja materialna, kryzys związany z utratą bliskiej osoby lub brak pracy. Kruchość sprawia, że stajemy się idealnymi kandydatkami lub kandydatami na ofiary, łatwiej nas wtedy podporządkować.

Lockdown spowodowany pandemią koronawirusa zamknął w domach ofiary z ich katami. Czy w takich przypadkach możemy mówić o dobrym gruncie do rozwoju syndromu sztokholmskiego?

- Pozostawanie w domu z katem w trakcie lockdownu bez wątpienia wzmacnia przemoc i zachowania przemocowe, co może przyczyniać się do rozwoju syndromu sztokholmskiego, o ile dla ofiary jest to sytuacja bez wyjścia. Na przykład ofiara nie jest świadoma możliwości dokonania innego wyboru albo nie ma takiego wyboru i będzie pozostawać w czterech ścianach z oprawcą. 

Wspomniała pani o tym, jak dom rodzinny kształtuje w nas akceptację dla postaw patologicznych. Chodzi o przemoc wobec dziecka, czy to, jak obserwujemy ją u rodziców i następnie przenosimy do własnego związku?

- Chodzi o przemoc jako taką. Przemoc, która występuje w rodzinie i jest na nią przyzwolenie. Dość zawoalowaną jej postacią jest przemoc psychologiczna. Ojciec zwracając się do matki zawsze mówi w trzeciej osobie albo stosuje wobec niej komunikaty przemocowe, nakazujące, pozbawione szacunku. My nie wiemy wówczas, że istnieje inny wzorzec postępowania. Wchodząc w dorosłe życie, późniejsze relacje, łatwiej nam jest trwać w przemocy, bo nie dostrzegamy, że to niebezpieczne i nie powinno mieć miejsca. Przemoc staje się normą. Nie wiemy, że powinno być inaczej, a pierwsze jej oznaki należy zatrzymać, bo każda przemoc, która nie zostanie powstrzymana, eskaluje, przybierając coraz bardziej wyrafinowane formy.

Poda pani przykład?

- Chociażby przemoc ekonomiczna. Dzieci nie otrzymują w domu pieniędzy, pieniądze stają się narzędziem ich kontroli. Zamiast kieszonkowego dzieci słyszą komunikaty: "nie zarabiasz na siebie, nie masz nic do gadania" albo "zacznij się dokładać do domu to porozmawiamy" albo "jak będziesz się uczyć na piątkach i szóstkach to my będziemy cię nagradzać, za co ci mamy dawać pieniądze na lody?". To są komunikaty, z którymi wyrastamy jak z normami. Nie mamy innego wzorca, nie wiemy, że może być inaczej. Nie rozumiemy także, że zasługujemy na szacunek przez sam fakt istnienia.

Z przemocą psychologiczną mamy do czynienia również w miejscu pracy. Czy szef-oprawca może rozwinąć u nas syndrom sztokholmski?

- W takiej sytuacji mówimy o mobbingu, czyli działaniach bądź zachowaniach dotykających pracownika stosowanych w miejscu pracy przez pracodawcę czy przełożonego, które mają charakter długotrwały i uporczywy. Mam tu na myśli takie działania jak: nękanie, zastraszanie, poniżanie, wyeliminowanie z zespołu pracowników czy izolowanie. Jeśli nasz przełożony korzysta z bogatego wachlarza możliwości, które mogą przyczynić się do zmiany pracownika w ofiarę, wówczas w pracowniku może rozwinąć się syndrom sztokholmski. 

Skoro relacja ofiary z katem jest tak silna, czy można samodzielnie wyjść z patologicznej relacji czy konieczna jest pomoc z zewnątrz?

- Nie ma reguły. Sprawca może być bardzo długo idealizowany, ale przychodzi nagle moment, w którym ofiara orientuje się, że ponosi coraz więcej strat w tej relacji. Jeśli odniesiemy się do miejsca pracy, to takim punktem zwrotnym może być zrozumienie, że od kilku lat tkwię w tym samym miejscu, podczas gdy moi koledzy i koleżanki dostają podwyżki i wyższe stanowiska. Ale może dojść do takiego uwikłania w relacji między katem a ofiarą, że ofiara nie będzie w stanie zauważyć swojego położenia, nawet jeśli straty wynikające ze skutecznego działania kata będą wysokie.

Wtedy konieczna jest pomoc z zewnątrz?

- Tak. Pomoc w podzieleniu się obserwacją. Np. w wyjaśnieniu ofierze: "popatrz, ja awansowałam, jestem teraz w tym miejscu w firmie, ty nie, a zaczynaliśmy razem". To może zapoczątkować zmianę sposobu myślenia ofiary. Pamiętajmy, że mówimy o obszarach życia związanych z przemocą, a jeśli w przemocy się tkwi, bardzo ciężko jest ją dostrzec, zatrzymać i przeciwdziałać jej. Działania oprawcy często są bardzo wyrafinowane i skuteczne. Będąc ofiarą, zapominamy o tym, że mamy wokół siebie ludzi. Powtarzam moim pacjentom, że kiedy jesteśmy świadkami lub uczestniczymy w pośredni sposób w różnych sytuacjach przemocowych, powinniśmy reagować, by pomóc tym osobom. Tym bardziej, że nie musimy robić tego sami, organizacji pozarządowych i instytucji pomocowych w Polsce jest dziś niemało, zatrudniają coraz bardziej wyspecjalizowane osoby.

Załóżmy, że dostrzegam u siebie lub bliskiej mi osoby symptomy syndromu sztokholmskiego. Od czego zacząć interwencję?

- Od tego, by na moment się zatrzymać i przyjrzeć się temu, co się dzieje. Dlaczego mam pewne objawy? Co zmieniło się w mojej relacji? To jest absolutnie podstawowy, pierwszy krok. Drugim, jeśli już widzę co się dzieje, jest wyciągnięcie wniosków, zgłoszenie zaufanej osobie zjawiska, w którym uczestniczę. Dzielę się problemem z kimś z zewnątrz. Nie bójmy się prosić o pomoc bliskich, znajomych, opiekę społeczną, organizacje pozarządowe, a nawet policję, jeśli mamy do czynienia z sytuacją przemocową. Zdarza się, że ofierze nie wystarcza energii na kolejne kroki. Dochodzi do zgłoszenia, a potem, kiedy sprawie nadawany jest bieg, wycofuje się. Jeśli mamy wokół siebie zbudowaną sieć wsparcia, mamy osoby, którym ufamy, możemy powierzyć im tajemnice związane z przemocową relacją, to jest to pierwszy krok do tego, żeby zacząć działać.

Mówi pani, że ofiary przemocy często nie mają sił na doprowadzenie sprawy do końca. Jak im w tym pomóc?

- To bardzo istotna kwestia. Ofiary decydują się ujawnić swoją sytuację, ale potem nie mają siły, by zeznawać - czyli opisywać urazowe doświadczenia, chodzić do sądów, podpisywać protokoły przesłuchań w komisariacie, opiece społecznej. Kluczowe jest delikatne i uważne traktowanie ofiary. Podążanie za nią, niewywieranie na niej presji, zapewnienie bezpieczeństwa oraz akceptacji. Pracowałam z Centrum Praw Kobiet, fundacją zajmującą się ofiarami przemocy. Bywały przypadki kobiet, które musiały zgłosić przemoc, bo nie dało się jej już dłużej ukryć, na przykład gdy miały złamaną rękę, ale później brakowało im środków i energii do tego, by doprowadzić sprawę do końca, nie wycofywać się z zeznań. Ofiara przemocy wymaga odzyskania swojej podmiotowości.

Dlatego tak ważne jest wsparcie bliskich?

- Zgadza się. Najważniejsza jest obecność drugiej osoby. Pomoc w zmianie miejsca zamieszkania, opiece nad dziećmi, które z domu przemocowego odchodzą razem z matką to drugi krok, pierwszym, najistotniejszym, gdy ofiara zdecyduje się mówić jest to, by przy niej być. Nie można jej odrzucić, trzeba wysłuchać, przyjąć, co ma do powiedzenia. Zdarza się, że ofiara opowiada o swojej sytuacji rodzinie kata - bratu, siostrze, rodzicom - spotkałam się z tym, że te osoby zaprzeczają, nie przyjmują komunikatów. To poważny problem, gdy zamiast wsparcia dostajemy zaprzeczenie albo odpowiedź w stylu: "gdybyś nie prowokowała albo lepiej zajmowała się domem, to tak by nie było".

Wracamy do patologii wyniesionej z domu.

- Niestety te przekazy są bardzo silne. Są rodziny, które obchodzą pięćdziesiątą rocznicę ślubu, na zewnątrz wszystko wygląda bardzo dobrze, idealne pary, a to, że za zamkniętymi drzwiami dochodzi do rękoczynów, nie ma znaczenia... Znam z własnej praktyki historie kobiet, które nie dostają od mężów pieniędzy na środki higieny intymnej.

Czy to się zmienia?

-  Obserwuję, że to się zmienia. Współcześnie młodzi ludzie coraz bardziej stanowią o sobie, są coraz bardziej świadomi tego, co się z nimi dzieje, potrafią identyfikować przemoc. Jeśli mamy pewny dorobek zawodowy, pozycję społeczną, wykształcenie, dobrą pracę, nasza pozycja jest mocniejsza, potrafimy częściej stawiać granice, szacunek wobec nas samych jest na innym poziomie. Pewne zachowania przemocowe są też coraz odważniej nazywane po imieniu, nie ma na nie przyzwolenia społecznego, nie ma również zgody na to, żeby w relacjach przemocowych tkwić. Jednakże współcześnie, obok powszechnie znanych form, przemoc może także przybierać inne postaci, np. cyberprzemocy czy gaslightingu. 

Czym jest gaslighting?

- To rodzaj przemocy psychicznej, polegającej na takim manipulowaniu drugą osobą, by stopniowo przejmować kontrolę nad jej sposobem postrzegania rzeczywistości. Ofiara gaslightingu pozostaje ze świadomością, że wszystko co dzieje się w osądzie ofiary wywołuje jej wątpliwości wobec własnej pamięci czy percepcji, często wywołując u niej wyraźny rozdźwięk. Oprawca dąży do pełnego uzyskania kontroli nad ofiarą, poprzez pogarszanie się jej kondycji psychicznej, obniżanie poczucia własnej wartości oraz poczucia osamotnienia i niemożności poproszenia o pomoc. Kat doprowadza ofiarę do stanu, gdy przestaje ona ufać swoim wyobrażeniom, postrzeganiu rzeczywistości, pamięci. Wówczas słyszy od oprawcy komunikaty: "jesteś psychicznie chora i pora się leczyć, "źle pamiętasz", "coś ci się pomyliło", "nic takiego nie mówiłam".

- Trudno uchwycić takie zachowanie u sprawnego oprawcy. Z drugiej strony mamy środki przekazu, internet pełen informacji, są infolinie - już dla nastolatków, są instytucje pomocowe. Można do nich zadzwonić. Tych narzędzi dla ofiar wcale nie jest mało, tylko trzeba zrobić pierwszy krok i z nich skorzystać.

Zobacz również:

Yungas Road: Najbardziej niebezpieczna droga świata

Krwawy śnieg: Na czym polega to zjawisko?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dariusz Jaroń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy