Rodzinny interes Peszków

- Bardzo dużo dało mi to, że przez dwa tygodnie byłem z synem. Mieliśmy długie męskie "rozmowy istotne". Kontekst, a także oddalenie od kraju sprawiły, że były to dyskusje bardzo osobiste - opowiada Jan Peszek, który przed premierą sztuki "Wejście smoka. Trailer" wraz z synem Błażejem wyjechał do Chin, by tam spróbować zrozumieć fenomen mitu Bruce'a Lee.

67-letni aktor teatralny i filmowy (m.in. "Ferdydurke" Jerzego Skolimowskiego, "Śmierć jak kromka chleba" Kazimierza Kutza), wykładowca PWST w Krakowie, i jego 41-letni syn, również aktor i pedagog. Razem na scenie krakowskiego teatru Łaźnia Nowa występują w sztuce"Wejście smoka. Trailer" w reżyserii Bartosza Szydłowskiego.

Przestronne, jasne wnętrze bardziej przypomina sterylną szatnię niemieckiego klubu piłkarskiego niż zagraconą bibelotami garderobę gwiazd. Ale w teatrze Łaźnia Nowa nieopodal kombinatu w N owej Hucie wciąż jeszcze wieje industrialnym chłodem socrealizmu. Jan i Błażej Peszkowie właśnie skończyli próbę i rozgrzani dyskusją o roli siadają za wielkim stołem.

Reklama

Najnowszy projekt (premiera 22 września) to sztuka dramaturga młodego pokolenia Mateusza Pakuły "Wejście smoka. Trailer". Nawiązanie w tytule do najsłynniejszego hitu kung-fu z lat 70. nie jest przypadkowe.

Choć, jak zapewnia reżyser spektaklu Bartosz Szydłowski, nie jest to przeniesiony na deski sceniczne film. Dzięki ożywieniu legendy kina akcji Bruce'a Lee i jego syna Brandona (w tych rolach zobaczymy Jana i Błażeja Peszków) możemy spojrzeć szerzej na trudne relacje sławnego ojca z kroczącym jego śladami synem.

- Sztuka była pisana z myślą o nas - mówi Jan Peszek. - Wydała mi się interesująca dlatego, że rozprawia się z mitem męskości. Przecież nie tylko kobiety widzą to, że mężczyźni nigdy nie wyrastają z krótkich spodenek. Te siłownie, treningi, kult sprawności fizycznej. To jest walka ze starzeniem się. Mnie też to dotyczy. Już nie akceptuję swojej twarzy przy goleniu, ale dopóki mam siłę, wydaje mi się, że wciąż jestem młody.

Dla 41-letniego Błażeja Peszka filmy z Bruce'em Lee były mocnym akcentem dzieciństwa. W przeciwieństwie do ojca, który pod koniec lat 70. fascynował się mrocznymi obrazami Ingmara Bergmana i smakował groteskowe poczucie humoru Luisa Bunuela, Błażej, tak jak reszta chłopaków z podwórka, miał w pokoju plakat z chińskim karateką i zapamiętale ćwiczył formę.

- Z kija od miotły zrobiłem sztangę - wspomina Błażej. - Na obu końcach powiesiłem dziesięciolitrowe baniaki na wodę. Ojciec popatrzył, pokiwał głową i zabrał mnie do sklepu sportowego. Kupił mi profesjonalne ciężarki.

- W domu zawsze mieliśmy przyjacielskie relacje - potwierdza Jan Peszek. - Ja też, jak byłem dzieciakiem, ćwiczyłem i bawiłem się na podwórku. Dlaczego miałbym zabronić tego synowi? Nie miał też nic przeciwko temu, by Błażej został aktorem. Choć szczerze mówiąc, decyzja 18-letniego syna mocno go zaskoczyła.

- Nie namawiałem go do tego, a on nie zdradzał inklinacji do mojej profesji - mówi Jan Peszek. - Błażej chodził w liceum do klasy o profilu matematycznym. Podejrzewałem, że będzie miał zawód wymagający skupienia, a nawet izolacji. Ale nigdy go nie pytałem o to, kim chce być. Za to takie pytanie zadał mu Tadeusz Łomnicki, który wpadł do nas na obiad. I Błażej bez wahania odpowiedział: "Chcę zostać aktorem".

- To był magiczny moment - uśmiecha się nieśmiało Błażej. - Wcześniej miotałem się, miałem wątpliwości, ale proste pytanie zadane przez wybitnego aktora sprawiło, że coś mnie olśniło. Oczywiście że będę aktorem! Przecież byłem od dziecka "zarażony" aktorstwem. Wiedziałem, czym jest ten zawód, znałem jego blaski i cienie...

- Cieni to chyba nie znałeś - wchodzi mu w słowo Jan Peszek. - Starałem się nie przynosić do domu stresu. Nie masz takich wspomnień. Błażej nabiera w płuca powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale dyskretnie milczy.

W krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej był studentem ojca i zapamiętał go jako surowego pedagoga. Jan Peszek nie chciał być posądzany o nepotyzm, więc od syna wymagał znacznie więcej niż od innych studentów. Również po ukończeniu studiów młody aktor musiał sam dochodzić do wszystkiego.

- Tata mi niczego nie ułatwiał - mówi, patrząc na Jana Peszka, który potwierdza jego słowa skinieniem głowy. - Zazwyczaj uważa się, że ojciec aktor powinien forować syna aktora. Zwłaszcza w telewizji jest to bardzo potrzebne. Jeśli ma takie możliwości, to kogo miałby polecić? Ale on tego nigdy nie robił. - Dzięki temu Błażej zachował swoją osobowość i charakter - ucina krótko Jan.

Na scenie spotkali się po raz pierwszy podczas przedstawienia dyplomowego. Jan Peszek był reżyserem i grał główną rolę Walpurga w dramacie Witkacego "Wariat i zakonnica". We wszystkich pozostałych rolach obsadzeni byli studenci, a wśród nich jego syn.

- To było trudne doświadczenie - mówi Błażej. - Między nami powstało jakieś ogromne napięcie. Doszło nawet do zrywania prób. - Obu nam ogromnie zależało - dopowiada Jan Peszek. - A ja w sposób naturalny martwiłem się o syna, zastanawiałem się, czy dokonał właściwego wyboru. Na szczęście ten etap mamy już za sobą. Błażej po studiach został aktorem Teatru im. Słowackiego w Krakowie, potem Nowego w Łodzi i wreszcie Starego. Przez jakiś czas towarzyszyły mu wątpliwości. Źle się czuł na scenie.

- Aż zauważyłem, że widownia z uwagą mnie słucha, i coś się we mnie odblokowało - mówi. - Występy zaczęły mi sprawiać przyjemność.

Kolejne spotkania z ojcem na scenie nie były już tak traumatyczne. - Lubię pracować z moimi dziećmi - uśmiecha się Jan Peszek. - Ale ciągle łapię się na tym, że patrzę na nie trochę inaczej. Trzeba się czasem ugryźć w język albo... w myśl!

- Ja to widzę - śmieje się Błażej. - Rejestruję tę troskę ojca. Ciekawe, że w drugą stronę to nie działa.

Przed premierą sztuki "Wejście smoka. Trailer" reżyser Bartosz Szydłowski wpadł na pomysł, by wyjechać z odtwórcami głównych ról do Chin i tam spróbować zrozumieć fenomen mitu Bruce'a Lee.

- Na początku wydawało mi się to dość infantylne - opowiada Jan Peszek. - Ale teraz uważam, że było uzasadnione. Bardzo dużo dało mi to, że przez dwa tygodnie byłem z synem. Mieliśmy długie męskie "rozmowy istotne". Kontekst, a także oddalenie od kraju sprawiły, że były to dyskusje bardzo osobiste. Od piętnastu lat nie spędziliśmy takich wakacji.

Jak na urlop program pobytu był bardzo intensywny. Aktorzy tropili ślady Bruce'a Lee w Hongkongu, a także pojechali na kurs kung-fu do klasztoru Shaolin. Błażej, który ćwiczy kick boxing, miał kilka sparingów z miejscowymi zabijakami. Jan patrzył na syna z dumą, a sam przygotowywał się do roli najsłynniejszego karateki świata filmu.

- Ojciec naprawdę mi zaimponował - komplementuje Jana Peszka Błażej. - Nie obijał się, nie unikał wysiłku. Cztery godziny dziennie trenowaliśmy sztuki walki, a dla złapania formy, jak Bruce Lee, biegaliśmy po kamiennych schodach na szczyt wzgórza. Dwa tygodnie razem to była okazja, żeby dobrze się sobie przyjrzeć.

- Błażeja postrzegam jako kogoś innego ode mnie, ale zdarza się, że widzę pewne gesty, miny podobne do moich. I wtedy się cieszę! Mam poczucie, że to sposób na przedłużenie ziemskiej egzystencji. Gdy mnie już tu zabraknie, to wciąż będzie ktoś z moimi gestami, spojrzeniem. Jednak najbardziej zachwycające w nim jest to, że stał się niezwykłym nauczycielem. Chodzę na spektakle jego studentów i ze wzruszeniem widzę, że odkrył istotę teatru. Jest dużo dojrzalszy niż ja, gdy byłem w jego wieku. Jestem z niego bardzo dumny.

Sergiusz Pinkwart

Powyższy artykułu jest jedynie fragmentem reportażu "Rodzinny Interes", opublikowanego w najnowszym numerze "PANI".

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: rodzinny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy