Poszukiwacze zardzewiałych skarbów

Policji starają się nie rzucać w oczy. Nie wszystko, co robią, jest zgodne z prawem. Zwłaszcza to, co robią w swoich piwnicach.

Z Markiem spotykam się pod krakowską Halą Targową na Grzegórzkach. Wysoki, krótko ostrzyżony, ubrany w amerykański mundur polowy mężczyzna wygląda jakby przyjechał prosto z koszar. Od dziecka interesuje się militariami. Bardzo wcześnie zaczął kolekcjonować starocie.

- Wszystko przez ojca, który jeszcze w latach 60. wygrzebywał na polu łuski i resztki sprzętu z drugiej wojny światowej. Zaraził mnie tym hobby - mówi Marek.

Przeciskamy się przez tłum kupujących i sprzedających. W niedzielny poranek można tutaj kupić właściwie wszystko: od jednego buta narciarskiego, poprzez rzadkie płyty, aż po jeszcze rzadszy niemiecki hełm spadochronowy. Właściwie każdy znajdzie coś dla siebie. Dziś Marek szuka prezentu dla syna, również poszukiwacza staroci.

Reklama

- W Polsce nie da się wszystkiego wykopać czy znaleźć u emeryta na strychu. Niektóre militaria można kupić tutaj. Handlarzy jest wielu - wyjaśnia.

Poszukiwacze zardzewiałych skarbów

- Dlaczego to robicie? - pytam.

- Niektórzy po to, żeby ocalić od zapomnienia. Inni chcą zarobić i sprzedają - czy to pod halą, czy na serwisach aukcyjnych. A jeszcze inni trzymają w piwnicy dla własnej przyjemności. Chodź, pokażę ci, co mam w domu.

Jedziemy do jednej z podkrakowskich wsi, gdzie obok okazałego domu stoi dość sporych rozmiarów garaż. Wewnątrz, oprócz kolejnego samochodu i pustych opakowań po olejach, stoją metalowe i drewniane skrzynki amunicyjne, a także stara, drewniana szafa. To w niej kryją się największe skarby.

- To jest jedno z moich najcenniejszych znalezisk - mówi Marek wyciągając około półmetrowej długości oczyszczoną i naoliwioną rurę. - Lufa MG-42. Pojechaliśmy po samolot, a znaleźliśmy to.

Lufę i fragment zamka tego bardzo udanego niemieckiego karabinu maszynowego znalazła ekipa, która ponad 10 lat temu wybrała się w okolice Przełęczy Dukielskiej na poszukiwanie zestrzelonego tam radzieckiego myśliwca Ła-5FN.

- Znajomy spod Wrocławia dostał cynk od Rusinów mieszkających przy granicy, że na jednym ze wzgórz rozbił się w czasie wojny samolot. Postanowiliśmy poszukać. Niestety, mogliśmy się oprzeć tylko na opowieściach ludzi, którzy mieli w zimie 1945 roku po 10-12 lat.

Wyprawy sprzed lat

Na przełomie wieków organizacja wyprawy poszukiwawczej była dużo trudniejsza niż obecnie. Ograniczony dostęp do archiwów wojskowych, brak skatalogowanych informacji w internecie, a do tego jeszcze w czasie przekraczania granicy można było stracić znalezisko, a samemu znaleźć się w więzieniu.

- Pod tym względem Unia Europejska okazała się dobrym wyborem - mówi Grzegorz, kolekcjoner z Wrocławia. - Niedawno trafił do mnie Luger z Austrii. Kiedyś było to wręcz niemożliwe, a dziś proszę bardzo: przywieziony w bagażniku.

Siadamy we trzech, z Markiem i Grzegorzem przy stole, na którym leżą bagnety, hełmy i fragmenty karabinów.

- Wyjazd na Słowację stał się o tyle ciekawy, że był to pierwszy wyjazd za granicę, gdzie opieraliśmy się tylko na pamięci świadków. Jedni mówili, że to samolot szturmowy. Inni, że myśliwiec. Jedyne, czego byliśmy pewni, to miejsce, gdzie rozbił się samolot - wspomina Grzegorz.

Po dłuższych poszukiwaniach w książkach okazało się, że na wzgórze spadł prawdopodobnie myśliwiec Ławoczkina. Niestety, nie udało się go odnaleźć. Ziemia kryła za to fragmenty niemieckiego karabinu maszynowego.

- Dobre i to - kwituje Marek.

Złota obrączka

Poszukiwacze wspominają, że kiedyś nie każdą wyprawę planowali w szczegółach i nie zawsze wiedzieli, czego dokładnie poszukują. Pakowali wykrywacze metalu do bagażników, zabierali przenośnego grilla, piwo i wyjeżdżali na weekendowy wypad.

- Kiedyś dostaliśmy informację, że niedaleko Wrocławia znajdują się ruiny poniemieckiego młyna, a że wokół tego miejsca przed laty toczyły się dość zaciekłe walki, to liczyliśmy na jakieś znaleziska - wspomina Grzegorz. - Niestety, ktoś nas uprzedził. Cały teren był zryty. Wyglądał jak pobojowisko!

Widać, jak obaj się denerwują. Mają swój kodeks, który ktoś wówczas złamał. Nie niszczą terenu, który przeszukują, nie wyburzają ruin. Po "wykopkach" przywracają terenowi pierwotny wygląd oraz dokumentują znaleziska. To dlatego, że zdarza im się współpracować z muzeami.

W 2004 roku wybrali się w okolice wojennego lotniska Luftwaffe. W 1939 roku startowały stąd bombowce He-111 bombardujące Polskę, później stacjonowały tu samoloty szkolne, a w ostatnich dniach wojny radziecki pułk myśliwski latający na amerykańskich P-40. Nie było takiej możliwości, żeby w miejscu o tak ciekawej historii nie znaleźć prawdziwych skarbów.

- Tuż obok istniał poligon lotniczy, na nim w 1945 roku Niemcy zorganizowali obronę lotniska i miasta - opowiada Marek. - Znaleźliśmy tam podstawę czołgowego reflektora, metalowe skrzynki amunicyjne i to - wyciąga z plastikowej torebki złotą obrączkę.

- Leżała płytko na resztkach paliczków ręki. Nie trudno się domyślić, co znaleźliśmy niżej. Spójrz tu, na grawer.

Patrzę. Wewnątrz okręgu są dwie daty: zaręczyn i ślubu. Obie z lata 1938 roku. Obrączka należała do nieznanego z nazwiska SS-mana, ale to okazało się dopiero później.

- Zabezpieczyliśmy teren i powiadomiliśmy policję oraz PCK. Do muzeum trafiły nieśmiertelniki, które znaleźliśmy, rzadkie skrzynki amunicyjne, a obrączka została tutaj.

Prywatne muzeum

Panowie sami odnawiają znalezione artefakty. Przez lata opracowali metody odnawiania staroci na podstawie podręczników akademickich. W piwnicy i garażu Marka znajdują się wszystkie potrzebne chemikalia, dzięki którym pozbywa się rdzy, śniedzi i wszelkich innych zanieczyszczeń.

Niektóre z oczyszczonych przedmiotów trafiają do muzeów, pozostałe w prywatne ręce. Jedno z pomieszczeń piwnicy wygląda niczym magazyn muzealny - wzdłuż trzech ścian stoją metalowe szafki, na których leżą hełmy, bagnety, szable i elementy wojskowego oporządzenia.

- Czasem wypożyczam coś z moich zbiorów nieodpłatnie na wystawy. Kilka sztuk jest na stałe w zbiorach muzealnych. Przy nich znajduje się jedynie kartka, że należą do mnie, a muzeum zbiory wypożycza. Oczywiście, też darmowo - tłumaczy Marek. - Sam to robię hobbystycznie. Nie handluję. Prędzej coś dokupię.

Hieny i handlarze

Michał nie zbiera, on handluje. Szuka, wymienia, kupuje, żeby sprzedać z zyskiem. Często można go spotkać pod Halą Targową na Grzegórzkach, jednak głównie dobija targu na portalach aukcyjnych.

- Kilka lat temu było lepiej. Teraz jest dużo podróbek - narzeka. - Ale Niemiec nadal zapłaci krocie za oryginalny płaszcz czy talerz z "wroną"...

Na zagranicznych portalach można znaleźć całą masę staroci polskiego pochodzenia. Niemcy handlują zdjęciami polskich miast z kampanii wrześniowej, orzełkami, amerykańskim i brytyjskim sprzętem. W drugą stronę jest wysyłane to, co w Niemczech jest nielegalne - kordziki Hitlerjugend, wpinki NSDAP, hełmy i broń.

Michała nie interesuje do kogo to wszystko trafia. - Ważne, że płacą - mówi. Chociaż głównie handluje, to również zdarza mu się chodzić po lasach z wykrywaczem. Jednak uważa, że to nie dla niego.

- Coś znalazłem, ale nie wiedziałem, co to. Zacząłem pocierać o drzewo, żeby pozbyć się gliny, a to nagle zaczyna się dymić i płonąć. Okazało się, że to był pocisk fosforowy. Wówczas nie było śmiesznie, ale teraz... - macha ręką i się śmieje: - Wolę pohandlować. Mniej nerwów.

Czego to ludzie nie mają?

- Większość z tego, co kiedyś sprzedawałem, kupiłem wcześniej od różnych dziadków po wsiach na wschodzie Polski albo na Ukrainie - tłumaczy Michał. - Teraz to praktycznie niemożliwe. Staroci praktycznie nie ma, a zza wschodniej granicy nie jest już tak łatwo cokolwiek przywieźć.

W latach 90. kupił wózek boczny do niemieckiego motocykla BMW R-75, który natychmiast po odnowieniu trafił do Austrii.

Słowa Michała potwierdza Marek, który na początku lat 80. na strychu remontowanego domu znalazł szablę oficera artylerii austro-węgierskiej z połowy XIX wieku. Kilka lat temu po południowej stronie Karpat dostał hełm powstańca słowackiego z 1944 roku. Jednak jego zdaniem nic nie pobije pewnej staruszki, która ze skorupy miny przeciwpancernej zrobiła korytko dla kaczek.

- Leżała sobie pod jabłonią cała w błocie - śmieje się. - Ostatnio dowiedziałem się o karabinach zakopanych w stodole niedaleko Sochaczewa. Leżą tam spokojnie od czasów Powstania Warszawskiego. Jednak to wyjątek.

Nielegalne kolekcje

Wielu poszukiwaczy staroci ma spore kolekcje, których na próżno szukać w zwykłych domach. Niestety, nie wszystkim mogą się pochwalić. Szable można powiesić na ścianie, medale czy hełmy wstawić do gablotki, ale co zrobić z bronią?

W Polsce legalne jest posiadanie bez zezwolenia broni wyprodukowanej przed 1885 rokiem, pod warunkiem, ze będzie to bron rozdzielnego ładowania - czyli z zamkiem lontowym, kołowym, skałkowym, kapiszonowym. Każda broń strzelająca nabojem scalonym wymaga posiadania zezwolenia.

- Staramy się nie afiszować - mówi jeden z moich rozmówców. - Nasi sąsiedzi nie wiedzą, co robimy i co mamy w piwnicy. Policji się nie narzucamy, więc sami nas nie zaczepiają. Kiedyś wielu mundurowych również kolekcjonowało militaria i przymykano na to oko. Teraz jest inaczej.

Niektórzy kolekcjonerzy swoje wyprawy poszukiwawcze organizują w ramach działalności muzeów czy stowarzyszeń historycznych. Oni działają zgodnie z prawem. Znalezione w czasie takich wypraw artefakty trafiają najczęściej do muzeów, rzadziej do prywatnych kolekcji. Jednak takich osób jest niewiele.

Większość poszukiwaczy grzebie w ziemi, by sprzedać swoje znaleziska albo uzupełnić własne zbiory. Mimo że jest to nielegalne. Artykuł 111 ustawy o zabytkach z 2003 roku mówi: "kto bez pozwolenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków poszukuje ukrytych albo porzuconych zabytków i używa do tego urządzeń elektronicznych, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny". Prawo to jest martwe, bo jak można przyłapać pasjonata chodzącego po lesie?

Wojewódzki konserwator zabytków rocznie wydaje jedynie kilka p­ozwoleń na poszukiwania z użyciem georadaru czy detektora metalu. Większość z nich jest wydawana na badania placówek naukowych. Hobbyści proszą o zgodę sporadycznie, a policja nie ściga nielegalnych poszukiwaczy. Państwa na to nie stać.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wykrywacz metalu | historia | II wojna światowa | Archeologia | IPN
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama