​Paweł Sołtys: Moi bohaterowie stanowią obraz większości Polaków

Marzec 2019, pseudosolowy koncert Pablopavo /East News
Reklama

Przyzwyczailiśmy się do tego, że bohaterowie, szczególnie popkultury, to są ludzie zamożni, posiadający fantastyczne, ciekawe życie. Tak naprawdę to jest margines świata, w którym żyjemy. Ludzie, których opisuję, to większość naszego społeczeństwa, mocno niedoreprezentowana, zwłaszcza w kulturze popularnej - podkreśla w rozmowie z Interią Paweł Sołtys.

Paweł Sołtys. Rocznik 1978. Szerszej publiczności znany pod pseudonimem Pablopavo. Wokalista, tekściarz, kompozytor, pisarz. Autor "Mikrotyków", bardzo dobrze przyjętego przez krytyków i czytelników zbioru opowiadań. Niebawem wyda drugą książkę.

Fragmenty nowych opowiadań czytał w krakowskiej księgarni Karakter w ramach cyklu spotkań "teksty przed korektą". To była dobra okazja, żeby porozmawiać o pisaniu, podglądaniu i przemijaniu.

Dariusz Jaroń: Ile w twoim pisaniu jest podglądania rzeczywistości?

Paweł Sołtys: - Często to, co się ludziom wydaje absolutnie wręcz reportażowe czy podsłuchane, w rzeczywistości takie nie jest. I na odwrót. Świat realny jest momentami tak paradoksalny i absurdalny, że gdyby opisywać go jeden do jednego, nikt by w taką fabułę nie uwierzył. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale uważam, że to nie jest ważne. Jeśli chodzi o literaturę piękną, ważny jest efekt końcowy. W przypadku realistycznych opowiadań ważne jest zatem to, żeby ludzie uwierzyli, że to się mogło wydarzyć. A to, z czego to jest zrobione, to sprawa drugorzędna.

Reklama

Są czytelnicy, którzy chcą poznać te bebechy.

- Któryś z wielkich amerykańskich pisarzy, nie pamiętam teraz nazwiska, powiedział, że to jest rodzaj czytelniczej pornografii. Żeby wiedzieć, ile tam jest autobiografii. To jest właściwie trochę obrażające dla pisarza. Dla niego najważniejsze jest to, żeby czytelnik uwierzył w te opowiadania, przejął się tymi historiami, wzruszył się. Autor chce, żeby jego pisanie coś temu czytelnikowi zrobiło. Czasem, kiedy ktoś dopytuje, ile w tym jest rzeczywistości, autobiografii, mam wrażenie, że może coś nie wyszło. Może coś źle sfastrygowałem?

Bardzo często w tych opowiadaniach pojawia się człowiek wypychany na margines. Czy to ze względu na wiek, zarobki, przeszłość. Taki bohater jest ci bliższy? Ciekawszy?

- Uważałbym ze słowem margines. To sugeruje, że to jest jakaś mniejszość. A ja mam nieodparte wrażenie, że moi bohaterowie stanowią w dużej mierze obraz większości Polaków. Przyzwyczailiśmy się do tego, że bohaterowie, szczególnie popkultury, to ludzie zamożni, posiadający fantastyczne, ciekawe życie. Tak naprawdę to jest margines świata, w którym żyjemy. Ludzie, których opisuję to większość naszego społeczeństwa, mocno niedoreprezentowana, zwłaszcza w kulturze popularnej. To też pewnie, upraszczając nieco, wynika z tego, że ja przez większość życia nie byłem zamożny. Nie chodziłem na rauty, nie jeździłem drogimi samochodami. Łatwiej mi pisać o ludziach, których znam. O moich sąsiadach, znajomych. Oczywiście przetwarzam ich, robię z nich postaci literackie, ale to jest dla mnie naturalne środowisko.

Dużą zaletą twoich opowiadań, i stąd pytanie o skalę realizmu na starcie, jest to przyglądanie się człowiekowi z bliska. Obserwujesz swoich bohaterów, zdejmujesz z nich stereotypy, łatki i uproszczenia, wypychające ich na ten wspomniany margines. Pokazujesz drugiego człowieka.

- Myślę, że to powinna być zasada dobrej literatury: odrapywanie stereotypów i próba zajrzenia głębiej. Czy to się udało? Nie mi oceniać. Można napisać rzecz groteskową, operować kliszami, ale tego w polskiej literaturze jest dużo. Może nawet za dużo. Interesuje mnie coś innego. Staram się, to zabrzmi górnolotnie - przepraszam, oddać sprawiedliwość swoim bohaterom. Ja ich w pewnym sensie lubię wszystkich, nawet jeśli mają wady i porobili w życiu straszne rzeczy. Zdarza się - takie jest do cholery - ludzkie życie, że się popełnia błędy. Na człowieka trzeba patrzeć szerzej, obejrzeć go całego, oddać mu sprawiedliwość.

Przyglądając się swoim bohaterom stawiasz też inne pytania...

- Interesuje mnie to, dlaczego ktoś popełnił błędy. Czy były ku temu jakieś uwarunkowania społeczne? Mam też wrażenie, teraz się powymądrzam, że kiedy piszę, te pytania i odpowiedzi pojawiają się intuicyjnie. Nie mam wielkich założeń filozoficznych czy społecznikowskich, kiedy siadam do pisania. Dopiero potem, czytając lub rozmawiając o tych opowiadaniach, widzę co ja właściwie w nich narobiłem. W trakcie pisania działa wspomniana intuicja i, znowu będzie banał, bagaż doświadczeń zbieranych od czterdziestu lat. Pisanie, jak to ktoś zauważył, jest niczym skondensowane myślenie. Człowiek czasem nie wie, co myśli na dany temat, dopóki tego nie zapisze. Dopiero w trakcie pisania krystalizują się jego poglądy, dostrzega je. Pewnie zawsze je miał, tylko nie widział potrzeby, żeby je zwerbalizować wcześniej.

Dryfujemy powoli do tematu "społecznej roli artysty". Czy artysta powinien być społecznikiem czy wolną duszą, podążającą tam, gdzie wena poniesie?

- Artysta to jest niebezpieczne słowo.

Mówisz o sobie czy w ogóle?

- O sobie. Boję się jego różnych konotacji. Powiedzmy: pisarz. Moim zdaniem może być społecznikiem, nawet zaangażowanym politycznie, ale ktoś, kto pisze literaturę piękną, powinien... pisać literaturę piękną. Banalne stwierdzenie, wiem, ale ja się go trzymam. Literatura jest dla mnie najważniejsza, a to czy jest zaangażowana społecznie jest dla mnie sprawą drugorzędną. Jest wielu wybitnych pisarzy zaangażowanych społecznie czy politycznie, ale jest w tym nurcie także wielu bardzo złych twórców. To żaden wyznacznik. W literaturze chodzi o coś innego. Natomiast jeśli oprócz dobrej literatury znajdzie się tam coś politycznego czy społecznego? Ok, ale ja nie mam takich ambicji. Kiedy pojawiły się pierwsze recenzje "Mikrotyków" zdziwiłem się, jak wiele osób podąża tym tropem. Nie miałem takich założeń.

Pytam też o tę warstwę społeczno-polityczną, bo mamy takie realia, że wszystko co powiemy w przestrzeni publicznej, szczególnie dotyczy to rozpoznawalnych twarzy, może być brane jako deklaracja polityczna. Zdarzało się, że twoje słowa były wyrywane z kontekstu i wykorzystywane w ten sposób?

- Tak, to bardzo powszechne zjawisko. Wystarczy powiedzieć dwa zdania za dużo chociażby o transformacji lat dziewięćdziesiątych, żeby te szalone dość plemiona pozapisywały cię do ulubionej lub, co częstsze, znienawidzonej partii. Głupie to bardzo jest, krótko mówiąc. Dużo jest w tym prostactwa, prób ułożenia sobie życia w takim banalnym czarno-białym świecie, bo akurat dana postać pasuje im do tej czy innej partii. Nigdy w żadnej partii nie chciałem być. Nigdy mnie to nie interesowało, dlatego zżymam się na takie patrzenie na mnie. To też jest częste w wywiadach. Ktoś mi obiecuje rozmowę o literaturze czy muzyce, a potem cały czas stara się sprowadzić nasze spotkanie do jakichś politycznych rzeczy, bo akurat to jest dziennikarzowi do czegoś potrzebne.

Chwytliwy tytuł, cytowania, wysoka klikalność, burza w komentarzach...

- To mi się często zdarzało. Rozmawialiśmy o literaturze czy o miłości, a potem ukazywał się wielki tytuł w którymś z portali internetowych: Pablopavo gromi albo wspiera coś politycznego. To jest deprymujące. Trzeba udzielać wywiadów, promować swoją twórczość, ale chwilami mi się odechciewa, bo wiem, że zostanę wepchnięty do jakiejś szufladki, w której jest mi niewygodnie i klaustrofobicznie. Nie chciałbym nawet do niej zaglądać.

Kończąc ten wątek zapytam o sprawę reprywatyzacji w Warszawie i tragicznej śmierci Jolanty Brzeskiej. To były i są dla ciebie tematy ważne. Piszesz o nich, śpiewasz. Miałeś propozycje, żeby się zaangażować mocniej? Nie jako polityk, tylko obywatel, któremu zależy?

- Tak, oczywiście. Nieraz z bardzo dziwnych stron. To był dobry sygnał alarmowy, znowu ktoś chciał coś ugrać... Pal sześć, że na mnie, ale na tej tragicznej historii. Nie chodziło o zajęcie się sprawą pani Jolanty czy ludzi wciąż wyrzucanych na bruk, przecież to się regularnie dzieje, tylko o dowalenie przeciwnikom politycznym. Systematycznie odmawiam. Nie mam natury trybuna ludowego. Oczywiście przyglądam się światu, czasem na niego reaguję gniewem, żeby nie powiedzieć dosadniej. Tak było w przypadku reprywatyzacji, natomiast nie czuję się w żaden sposób głosem ludu czy politykiem.

W twojej twórczości obecne jest też przemijanie. Mówiłeś o tym, że dla autora ważne jest to, żeby jego pisanie coś odbiorcy zrobiło, zostawiło w nim ślad, zmusiło do refleksji. Ja mam tak z "Karwoskim", chociaż do czterdziestki kilka lat mi zostało.

- Zazdroszczę.

Dziękuję. Co tobie ta czwórka z przodu robi?

- W pewnym sensie bardzo dobrze się czuję ze swoim wiekiem. Wydaje mi się, że jestem najmądrzejszym z Pawłów Sołtysów. Najlepiej sobie radzę z codziennością. Moje życie też jest raczej szczęśliwe. Z drugiej strony nie da się nie dostrzegać rzeczy smutnych. Czesław Miłosz zapytany kiedyś idiotycznie, co sądzi o przemijaniu, odpowiedział najlepiej jak się da: jestem przeciw.

Każdy z nas jest przeciw.

- A sztuka, czy działalność artystyczna służy temu, żeby takie rzeczy wyartykułować. Jest po to, żeby słuchaczowi czy czytelnikowi było trochę łatwiej. Żeby mógł się utożsamić i zobaczyć, że to nie jest tylko jego doświadczenie. Ktoś o tym śpiewa, ktoś o tym mówi, mogę z nim współodczuwać. To jest może nawet jakieś pocieszenie. Może w ogóle działalność artystyczna bywa pocieszeniem. Dość odważne stwierdzenie, ale niech będzie. Postawmy kropkę.

Pocieszeniem i trochę autoterapią?

- Tu bym się może zbytnio nie rozpędzał, bo nie jestem psychologiem, ale oczywiście, że tak. Mamy teorie psychoanalityczne literackie, pewnie coś w tym jest. Staram się pisać szczere piosenki, byłoby jakimś kretynizmem z mojej strony, gdybym udawał, że mam 20 lat. Artyści tak robią, to jest bardzo dobre merkantylnie. Lepiej się sprzedają rzeczy dla 20- niż 40-latków. Z punktu widzenia komercyjnego jest to więc podejście lepsze, ale wolę nagrywać płyty o tym, co mnie w danym momencie zajmuje. Nie udaję młodszego niż jestem.

Uważasz, że jesteś najmądrzejszą wersją Pawła Sołtysa. A kiedy żyło ci się najlepiej? Wiem, że dla ciebie prawdziwą zmianą pokoleniową nie był 1989 rok, tylko okolice 2000, kiedy pojawił się zalew nowych technologii. Dziś żyje się zupełnie inaczej niż w latach dziewięćdziesiątych, w których dorastaliśmy, i nie chodzi tylko o kwestie ekonomiczne, tylko międzyludzkie.

- Świat się niesamowicie zmienił. Boję się, że gdyby nagle przeniesiono mnie z 1998 roku do 2019, absolutnie nie rozumiałbym co się dzieje. Dlaczego ci wszyscy ludzie chodzą pochyleni i wpatrują się w jakieś urządzenia? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo z najprostszych powodów bardzo dobrze jest mieć 20 lat. Zazwyczaj jest się zdrowym, sprawnym, nic cię nie boli. Z drugiej strony najbardziej nieszczęśliwy byłem właśnie jako nastolatek. Wiesz, gdybym był zdrowy, to bym powiedział, że teraz mi się żyje najlepiej. Jestem dość spełnionym człowiekiem, może nie całkiem, ale zrealizowałem bardzo wiele swoich marzeń.

Opowiesz o nich?

- Zawsze chciałem być muzykiem. To się dość późno wydarzyło, bo pierwszą płytę wydałem mając lat 27, więc wcale nie w pacholęctwie. Napisałem książkę, o czym zawsze marzyłem. W dodatku ta książka nie okazałą się straszną grafomanią i klapą. Mam żonę i córkę, które kocham, więc właściwie jest mi dobrze. Jestem też stosunkowo zamożny. Nie oznacza to, że mogę sobie nagle kupić nowy samochód, ale jak na swoje życie i na to, jak bywałem biedny, to właściwie mam wszystko, czego potrzebuję, a może nawet więcej. Natomiast zdrowie nie te, ale nie będę rozgadywał na ten temat, bo to nie jest ciekawe dla czytelników.

Nie zamierzam drążyć i wnikać w twoje sprawy prywatne, szczególnie problemy ze zdrowiem, ale jeśli chodzi o spełnienie artystyczne, to czego ci brakuje?

- Na szczęście cały czas mam nowe pomysły. Chcę sobie udowadniać różne rzeczy. Jak ktoś śledzi płyty Ludzików wie, że właściwie każda jest inna. Testujemy, co jesteśmy w stanie zrobić. Czy skręt w taką stronę się uda? Czy uda się zrobić płytę taneczną, która nie będzie głupia? Teraz przygotowujemy z przyjaciółmi na Off Festival coś co się nazywa Pablopavo i Bardzo Duży Zespół. Absolutnie premierowa rzecz, też zupełnie inna muzycznie. To mnie teraz zajmuje, ciekawi czy się uda, czy nie popadniemy w jakąś przesadę i fanfaronadę twórczą.

Pracujesz też nad kolejną książką.

- Właściwie już ją napisałem. Chciałem stworzyć książkę inną niż "Mikrotyki", żeby sprawdzić, czy faktycznie jestem pisarzem, czy coś mi raz przypadkiem wyszło. Takie rzeczy mnie nakręcają. Spełnienie jest w jakiś sensie przyjemne, natomiast całkowite spełnienie oznacza koniec życia. Ciągle zatem szukam sobie nowych wyzwań.

Kiedy premiera?

- 19 września, o ile nic się nie wywali na ostatniej prostej. Redakcja to ciężka harówka. Bardzo stresująca i denerwująca dla wszystkich zaangażowanych stron praca.

Na koniec nawiążę do jednego z twoich opowiadań. Wygodniej by ci się żyło, gdybyś był płytki jak wysychające rozlewiska w Kamieńczyku?

- Bezrefleksyjność pozwala pewnie swobodniej przejść przez życie. Nie jestem żadnym mędrcem, nie mam takich inklinacji, ale w życiu nie chodzi chyba o to, żeby było tylko łatwiej.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy