Paweł Małaszyński: Niech sobie o mnie piszą, co chcą!

- Naprawdę często mam ubaw, gdy słyszę plotki na swój temat. Żal mi tylko trochę ludzi, którzy je czytają i w nie wierzą - mówi Paweł Małaszyński, w pierwszym udzielonym po dwóch latach przerwy wywiadzie. - Jeżeli ktoś chce w to wierzyć, niech wierzy, ma do tego prawo. Ja mam to zwyczajnie gdzieś.

Magdalena Tyrała, INTERIA.PL: Dlaczego zdecydowałeś się wziąć udział w akcji namawiającej do przygarniania zwierząt ze schroniska?

Paweł Małaszyński: - Dlaczego staram się pomóc? Bo dużo płacą i mam za darmo dobry PR (śmiech). Strasznie nie lubię tego pytania. A tak poważnie, to jeżeli mam tylko okazję i szansę pomóc komuś, mam czas, to zawsze pomagam. Mam taką wewnętrzną potrzebę. Bardzo to lubię.

Jesteś bardzo rozpoznawalną osobą. To ułatwia pomaganie?

 - Mam nadzieje, że tak. Jeżeli to, co osiągnąłem w swoim życiu - jednym może się to podobać, drugim nie - może komuś pomóc, albo może spowodować, że ktoś inny komuś pomoże, to dzięki Bogu, że zostałem znaną osobą, że mogę mieć taką siłę przekazu. Najczęściej jednak staram się pomagać bez udziału kamer, mediów, bo to różnie bywa odbierane.

Reklama

Jesteś jednym z najpopularniejszych polskich aktorów...

 -  Aktorem małego ekranu...

Pojawiasz się i na dużym.

- Zdarza się to tak samo często, jak to, że z niego znikam.

Chcesz o tym porozmawiać?

- Nie (śmiech).

Spełniasz się również jako muzyk, a na dodatek udało ci się stworzyć szczęśliwą rodzinę.

- Uśmiecham się czasem na zdjęciach, pewnie dlatego.

Udaje ci się to wszystko jakoś ogarnąć?

- Jak godzę rodzinę, teatr, zespół, film i serial? Nie godzę, bo się nie da. Szukam równowagi, by nie zwariować. Przede wszystkim, staram się nie dawać odczuć mojej rodzinie, że mnie nie ma. Nie wiem, jak mi się to udaje, ale oni zawsze wiedzą, że jestem. Organizuję absolutnie cały swój wolny czas tak, by być z rodziną. Z tego względu często rezygnuję z różnych propozycji, zwyczajnie po to, by pobyć z bliskimi. Lubię mieć zarezerwowany czas wyłącznie dla nich. 

- Wszystko jest kwestią ułożenia sobie harmonogramu i wyznaczenie priorytetów. W tej chwili mam dwa duże seriale: "Lekarze", do których zdjęcia właśnie kończę i "Misja Afganistan", który właśnie rozpoczynam. Do tego dochodzi premiera płyty zespołu Cochise (14 maja), w którym śpiewam i premiera w teatrze jesienią. Mam świadomość, że jestem strasznie zapracowany, ale niedługo przyjdzie czas na zasłużony odpoczynek... Czas, by znów się zaszyć,  zniknąć, napisać parę dobrych piosenek i obrosnąć tłuszczem (śmiech).

Uciekniesz od mediów, z ekranu?

- Z wielką przyjemnością. Mediów z zasady unikam, więc nie będzie to takie trudne. Często robię sobie długie przerwy. Potrzebuję tego dla higieny zawodowej. Poza tym nie dostaję zbyt dużo ciekawych propozycji. Staram się wybierać z tych, które mam, najbardziej mnie interesujące. W chwilach suszy zamykam się w teatrze, a poza nim jestem tylko dla rodziny i zespołu. Nigdy nie miałem takiej "napinki", żeby na siłę grać i przypominać ludziom o swoim istnieniu. Mam swoje miejsce na Ziemi, z którego od czasu do czasu wypełzam i dobrze mi z tym.

Jesteś człowiekiem spełnionym?

- Absolutnie nie! Mam jeszcze wiele szczytów do zdobycia. Z jednej strony cieszę się z tego, co osiągnąłem, ale z drugiej strony ciągle robię wszystko, żeby nie spocząć na laurach i podnosić sobie poprzeczkę. Jeśli akurat nie ma na to szans, to robię wszystko, by ta poprzeczka pozostała na satysfakcjonującym mnie poziomie, całe moje życie zawodowe na tym etapie, na którym jest. Nie chciałbym na pewno zejść poniżej pewnego pułapu. To jest dla mnie ważne.

Muzyka. Skąd ta potrzeba?

- Muzyka była jeszcze wcześniej niż aktorstwo. Już prawie dziesięć lat gram z Cochise. Wcześniej znaliśmy się z innych kapel. Każdy z nas od 20 lat angażował się w życie metalowo-rockowe naszego miasta, Białegostoku. Wszyscy jesteśmy z tego samego miasta, podwórka, więc dobrze się znamy, a to akurat zaleta w pracy.

- W tej chwili skończyliśmy nagrywać naszą drugą płytę "Back to begining", której premiera zaplanowana jest na 14 maja pod skrzydłami wytwórni Mystic. Teledyski do piosenek "Under my streets" i "Mother love to bone" zakończone, czekają na odpalenie. Koncertujemy, oddychamy, żyjemy, gramy muzykę, którą kochamy. Czego chcieć więcej?

Nie widać was za bardzo, ale recenzje poprzedniej płyty są naprawdę dobre.

- Jeżeli ktoś chce nas znaleźć i posłuchać, zapraszamy na www.cochise.pl, a nie widać nas może dlatego, że nie jest to najlżejsza i najłatwiejsza muzyka. Nasza poprzednia płyta "Still alive" faktycznie zebrała całkiem niezłe recenzje. Można ją usłyszeć w Antyradiu czy Esce Rock z wiadomych względów. Nie jest to muzyka nadająca się do komercyjnych rozgłośni radiowych. A może się mylę? Może i jesteśmy komercyjni? Jakie to ma znaczenie w tych czasach. Najważniejsze, by trafiać do ludzi, by budzić i usypiać. Nie ma znaczenia, co mówią lub myślą inni. W rock’n’rollu musisz w coś wierzyć. To musi płynąć prosto z serca, musi być prawdziwe i uczciwe. Tutaj, tak jak na swojej ścieżce życia, musisz dotrzymywać obietnic.

To jest pierwszy po dwóch latach wywiad z tobą. Ewidentnie unikasz mediów. To jest również twoja strategia na radzenie sobie z popularnością?

- Czerpię siłę ze swoich słabości... Pewnie to rodzaj chwilowej wyrafinowanej sprzeczności, ale na dzień dzisiejszy to chyba moja jedyna strategia - prawda wymieszana z wymysłami. W kontaktach z mediami trzeba być bardzo ostrożnym, a ja rzadko czuję się bezpieczny rozmawiając z nimi. Wszystko, co powiem może zostać użyte przeciwko mnie. Nawet teraz nie wiem, czy dobrze robię rozmawiając z tobą. Dlatego im mniej, tym lepiej.

Kobiety nie rzucają się na ciebie?

- Ten okres mam już za sobą. Od zawsze wiedziałem, że jak skończy się "Magda M.", skończy się szał na moją osobę. Za trzy lata skończę... 40 lat. Są już nowi, młodsi...

Nie płaczesz z tego powodu.

- Mam depresję i nie sypiam po nocach (śmiech).

Rozumiem, że kiedy idziesz po jajka, to nie wywołujesz nadmiernego entuzjazmu w sklepie, w którym od lat robisz zakupy. A jak jest teraz, kiedy pojawiasz się gdzieś, na przykład, na wakacjach?

- Ludzie zwracają na mnie uwagę.

Czujesz się zobowiązany do bycia miłym?

- Nie. Ja z usposobienia jestem miły. A zresztą, dlaczego miałbym odwracać się od uśmiechniętych ludzi plecami, gdy chcą mnie poznać, chcą sobie ze mną zrobić zdjęcie czy wziąć autograf? Jestem dla nich. Bez publiczności telewizyjnej czy teatralnej zwyczajnie bym nie istniał, jako aktor. To dzięki niej cały czas jestem w zawodzie, istnieję dlatego, że ludzie chcą mnie jeszcze oglądać. Ale stawiam wyraźną granicę. Szczególnie wśród dziennikarzy mam opinię niedostępnego gbura.

Przygotowując się do tej rozmowy czytałam, na przykład, że na planie strasznie gwiazdorzysz. Nawet się trochę przestraszyłam, że będę miała problem z tobą...

- (Śmiech) Naprawdę często mam ubaw, gdy słyszę plotki na swój temat. Żal mi tylko trochę ludzi, którzy, niestety, je czytają i w nie wierzą. Z drugiej strony, jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy to wymyślają. Ich wyobraźnia naprawdę nie zna granic. Takie mamy czasy i trzeba się z tym pogodzić. To się sprzedaje. To lubimy czytać. Tym żyjemy.

- Informacja prawdziwa czy zmyślona - jaka różnica? Atak - obrona. Psy w klatce. Nie walczę. Już dawno temu rzuciłem rękawice. Nie chce mi się tracić czasu i nerwów. Mam ważniejsze sprawy na głowie i ciekawsze rzeczy do zrobienia w życiu niż przejmować się takimi śmieciami.  Niech sobie piszą, co chcą - nie dbam o to i nie wchodzę w dyskusje, dialog. Pewnie każdy ma rację. Niebezpieczne jest w dzisiejszych czasach to, że wizerunek wykreowany przez media, plotki, role serialowe czy filmowe, tak bardzo różni się od prywatnej rzeczywistości, o której nikt nie ma pojęcia. To jest bardzo niebezpieczne.

Już wiem, że strasznie nie lubisz ani potwierdzać, ani dementować plotek i nigdy się w to nie bawisz. Zrób proszę jednak wyjątek. Cały Internet huczy, że wkrótce zostaniesz ojcem i ponoć nawet jesteś z tego powodu niezwykle szczęśliwy. Tak samo jest z sąsiadami, którzy cię szczerze nienawidzą i z tym, że na planie "Sępa" strasznie gwiazdorzyłeś. Do tego stopnia, że starsi koledzy: Olbrychski, Seweryn i Fronczewski wzięli cię na stronę i upomnieli...

- Co tu komentować? Jeżeli chodzi o "Sępa", to w momencie pojawienia się tej plotki nie rozpocząłem nawet zdjęć do tej produkcji. Byłem z rodziną na urlopie, a z dwójką wymienionych w tej plotce aktorów (Andrzej Seweryn i Piotr Fronczewski) nawet miesiąc później w pracy się nie spotkałem. Przykre w tej sytuacji jest przede wszystkim to, że aktorzy tej klasy z mego powodu musieli czytać bzdury na swój temat. Podobnie jest z resztą bzdur, o które pytasz i o których dowiadujesz się z prasy. Informacje te najczęściej przekazuje słynny informator wszystkich znanych osób ukrywający się pod pseudonimem "przyjaciel lub przyjaciółka rodziny". Choć przyznaję, że byłoby miło mieć córkę do pary, nie komentuję tych idiotyzmów - milczę z uśmiechem na twarzy.

- Co mi pozostaje. Nie wiem jak inni ale ja, przepraszam, olewam to. Jeżeli ktoś chce w to wierzyć, niech wierzy, ma do tego prawo. Ja mam to zwyczajnie gdzieś.

Spotkałeś się kiedyś z negatywnymi reakcjami ludzi, którzy znają cię z ekranu?

- Nie, pewnie boją się powiedzieć, co tak naprawdę myślą, stojąc ze mną twarzą w twarz. Wolą to robić w internecie. To jest chyba teraz bardziej "naturalne", bezpieczne i "ludzkie". Zdarzyło mi się natomiast usłyszeć: "Panie Pawle, jak pan mógł zagrać w tym filmie?".

O którym była mowa?

- Na przykład - co mnie akurat zdziwiło - przy okazji "Skrzydlatych świń". Z kolei, po nieudanym "Ciachu" było zupełnie odwrotnie: "świetna rola" (śmiech). Niezbadane są wyroki publiczności.

Co sprawia, że z przyjemnością wracasz na kolejny dzień zdjęciowy? Atmosfera, ludzie?

- Dokładnie - atmosfera, ludzie. Chęć tworzenia, budowania, odkrywania, doświadczania czegoś nowego. Na planie nigdy nie spotkałem aktora, którego bym nie polubił, albo z którym źle by mi się grało, współpraca by mi się nie układała. Wiem natomiast, że moi koledzy mieli takie sytuacje. I to chyba byłem ja (śmiech). 

- Tak poważnie, to jak dotąd chyba miałem szczęście. Myślę, że już na etapie castingów widać czy między aktorami jest chemia. Nie dobiera się ludzi ot tak, musi coś między nimi być, coś musi się wydarzyć. Wtedy współpraca jest o wiele lepsza.

To co, w takim razie, wydarzyło się między tobą a Joanną Brodzik na planie "Magdy M."? Jak silna chemia jest między tobą a Magdaleną Różczką na planie najnowszego serialu "Lekarze"?  

- Takich sytuacji, relacji nie da się racjonalnie wytłumaczyć... To się czuje. To się wie.

Trudno jest ci grać uczucie, odgrywać sceny łóżkowe? Na ekranie jesteś bardzo przekonujący...

- W tym zawodzie nie ma rzeczy prostych. Najłatwiejsza, twoim zdaniem, rola okazuje się najtrudniejszą. Tym bardziej sceny intymne. Nie ma w nich nic przyjemnego. Tym bardziej, gdy przy tego typu scenach na ogół przy aktorach pracuje połowa ekipy. Montaż, przyznaję, również czyni cuda.

Dlaczego gra w teatrze to dla ciebie prawdziwsza gra?

- Teatr to wyzwanie. Za każdym razem, gdy odsłania się kurtyna, nie wiesz co cię czeka, nie wiesz co się wydarzy - podniecająca niewiadoma, tu i teraz. Bez wyjścia awaryjnego, bez dubla, bez montażu.

 Lubisz siebie oglądać?

- Nie lubię. Cały czas się uczę.

A słuchać swojej muzyki lubisz?

- Z tym jest już trochę lepiej. Jednak zawsze usłyszę coś, co mógłbym zaśpiewać lepiej.

Jesteś perfekcjonistą.

- Najprawdopodobniej o to chodzi. Bez względu na to, czy pracuję w teatrze, na planie serialu, filmu czy podczas prób z zespołem, zawsze chcę coś poprawiać. Na szczęście jest zawsze blisko mnie tych kilka osób, które mówią, że jest dobrze, że idziemy dalej, nie zrobisz tego lepiej, mamy to. Wtedy na ogół tłumaczę sobie, że skoro parę osób mówi, że jest dobrze, to może faktycznie nie jest źle. Ale po pewnym czasie i tak do tego wracam, by coś znów lekko poprawić, a przynajmniej spróbować.

Mówisz, że do końca roku będziemy mogli cię oglądać, potem znowu znikniesz. Co będzie później? Nie boisz się, że przy którejś przerwie wypadniesz z rynku?

- Jakie to ma znaczenie? Ostatnio też dwa lata mnie nie było i nie ma tragedii. Pewnie wiele osób to cieszy. Poza tym, jakoś mnie nie było, a jakoś jestem, gdzieś tam obecny... W powtórkach (śmiech). Ostatnio nawet dostałem "Węża" za najgorszą rolę.

- Jestem aktorem i każdy ma prawo oceniać moją pracę. Nigdy sobie tym głowy nie zawracałem. Od zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, jaki zawód wybrałem. Wiedziałem również, że wybrałem ten zawód, a nie ten cały show, którego od czasu do czasu, chcąc czy nie chcąc, jestem częścią. Wiem, że im dalej od niego, tym lepiej. Wystarczy mi świadomość, że dla danego projektu oddałem całego siebie, zrobiłem wszystko jak najlepiej umiałem, a po ciężkiej pracy wracam do domu i jestem z rodziną. Ocenę mojej pracy pozostawiam publiczności.

Czyli tak spędzasz wolny dzień - w domu, z rodziną?

- Przede wszystkim, organizuję wolny dzień pod rodzinę, żeby jak najwięcej spędzić z nią czasu. Załatwiam jakieś zaległe sprawy, kiedy Jeremiasz jest w szkole, a gdy już wróci, lubię zająć się nim i takim zupełnie normalnym, domowym życiem, a na deser jest próba lub koncert Cochise.

Jaka musi być kobieta, by ciebie zachwycić?

- Taka jedna zachwyciła mnie 20 lat temu.

Prawdziwy facet to dla ciebie, jaki facet?

- Clint Estwood w każdym swoim filmie.

Dlaczego właśnie z nim utożsamiasz męskość?

- Gdyż banalną odpowiedzią byłaby: Brad Pitt.

Czym jest dla ciebie twoje ciało i jak o nie dbasz?

- Proszę cię... Naprawdę... Tak śmieszy mnie to pytanie, że nie jestem w stanie ci na nie nic odpowiedzieć. Cokolwiek bym tu powiedział, brzmiało by bezdennie głupio, a parę głupot pewnie i tak znalazło się wcześniej (śmiech).  

Jest ono twoim narzędziem w pracy. Pokazałeś się w całej okazałości w "Skrzydlatych świniach". Wiesz, ile kobiet pobiegło do kina z tego powodu? Czujesz się zobowiązany, jako aktor, by o nie dbać?

- Lubię być w formie, ale bez przesady, nie jestem masochistą. Gdy kończą się projekty, nie ukrywam, że daję mu odpocząć i pozwalam sobie na wiele, by po pewnym czasie, przy nowym zawodowym wyzwaniu, znów doprowadzić je do satysfakcjonującego mnie stanu. A gdy przyjdzie taki dzień, kiedy skończą się ciekawe, wymagające projekty na stałe, obrosnę tłuszczem - stanę się wielkim ssakiem przygarniającym zwierzęta ze schroniska i będę śpiewał im bluesa.

Dziękuję za rozmowę

*****

Paweł Małaszyński jest ambasadorem kampanii społecznej"Prawdziwa przyjaźń jest za darmo", namawiającej do przygarniania zwierzaków ze schroniska. Jej pomysłodawcą i organizatorem jest krakowska"Fundacja Psi los". Partnerem akcji jest INTERIA.PL. Do promowania schroniskowych adopcji fundacja zaangażowała jeszcze kilka znanych osób, między innymi, Urszulę Grabowską, Macieja Stuhra i Magdalenę Walach. Więcej o akcji czytaj tutaj


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: aktor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy