Ostatni atak lodowych wojowników: wyprawa na K2 i ratunek na Nanga Parbat

"Góry upajają. Człowiek uzależniony od nich jest nie do wyleczenia. Można pokonać alkoholizm, narkomanię, słabość do leków. Fascynacji górami nie można."

Góry są jak narkotyk. Pieniądze, zdrowie, czas. Życie. Pomimo że owiana złą sławą góra K2 zabiera tak wiele, nadal są ludzie skłonni poświęcić wszystko, że na nią wejść. Wydają ogromne sumy, podróżują tysiące kilometrów, narażają swoje rodziny na stres, a siebie na poważne kontuzje czy nawet śmierć na niedostępnych zboczach masywu.

To nic, bo pragnienie zdobycia szczytu jest silniejsze. Pod koniec 2017 kolejna polska wyprawa narodowa wyruszyła, aby zdobyć zimą K2. Początkowo sporo mówiło się o niej w Polsce. Pewnego dnia jednak przyćmiły ją doniesienia o innej - tej na Nanga Parbat, która skończyła się tragedią.

Reklama

Kiedy tylko nasi himalaiści dostali informację, że Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz potrzebują pomocy, podjęto decyzję o akcji ratunkowej. Wszystko to działo się przy udziale mediów, które chciały wykorzystać chwytliwy temat do granic możliwości.

Oto fragmenty książki "Wszystko za K2. Ostatni atak lodowych wojowników" Piotra Trybalskiego:

29. dzień wyprawy, 54 dni do końca zimy, 26 stycznia 2018

Dwudziestego piątego stycznia wciąż trwa rotacja na drodze do jedynki i dwójki, poręczowanie. Ci, którzy są akurat w bazie, z wypiekami na twarzach wyczekują na wiadomości spod Nanga Parbat. Trwa drugi dzień ataku szczytowego realizowanego przez Elisabeth i Tomka w stylu alpejskim. Na razie kontakt się urwał, nie wiadomo, co się z nimi dzieje.

O godzinie 23.10 czasu pakistańskiego Eli wysyła do swojego przyjaciela we Francji dramatycznego SMS-a, który wywołuje największą od lat medialną lawinę w Polsce. Dzień później oficjalny komunikat Polskiego Związku Alpinizmu brzmi złowrogo:

"Wczoraj w godzinach nocnych otrzymaliśmy informacje z Francji. Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz utknęli na wysokości ok. 7400 m pod kopułą szczytową. Po nocy spędzonej na tej wysokości podejmują próbę zejścia niżej. Na chwilę obecną udało im się zejść dwieście metrów. Zorganizowana została akcja ratunkowa koordynowana przez ambasady Francji i Polski. W zespole koordynującym jest również Robert Szymczak - lekarz wysokogórski, himalaista. Baza pod K2 została powiadomiona o zaistniałej sytuacji. Podjęta została decyzja: czterech himalaistów wyprawy (wyposażonych w sprzęt ratowniczy oraz tlen) oczekuje na informacje w sprawie helikoptera (możliwości przelotu), aby ruszyć z bazy pod K2 na akcję ratunkową pod Nanga Parbat".

Za tym beznamiętnym komunikatem kryje się wielka gorączka, która ogarnęła wszystkich: rodziny himalaistów, działaczy PZA w Polsce, ekipę w bazie pod K2 i polskie media.

Ale największa odpowiedzialność spada na Krzysztofa Wielickiego. Bo to była jego decyzja, że do akcji ruszą jedni z najważniejszych ludzi na wyprawie. I gdyby coś więcej wydarzyło się pod Nanga Parbat, to losy wyprawy na K2 byłyby przesądzone.

Tylko sto dziewięćdziesiąt kilometrów dzieli Nangę od K2. Może ze trzy godziny lotu. Tylko pięćdziesięciu tysięcy dolarów potrzeba, by zorganizować transport wojskowym helikopterem. Ze Skardu pod K2, znów do Skardu, w końcu pod Nangę Parbat.

Internauci nie czekają, dwie wielkie zbiórki pieniędzy w serwisach crowdfundingowych w kilka godzin napełniają sakiewkę Pakistanu dwukrotnie większą kwotą. A ja siedzę przed telewizorem z otwartym laptopem, na zakładkach mam i portale internetowe, i Facebooka, i pakistańskie profile agencji, i profil partnera Elisabeth. Odświeżam, odświeżam, odświeżam strony. Za każdym razem nowa wiadomość, za każdym razem gorsze wieści.

Elisabeth schodzi, jest odmrożona, Tomek został w namiocie na 7200 metrach. Ma ślepotę śnieżną, obrzęk mózgu i jest poważnie odmrożony. Nie może się samodzielnie poruszać. (...)

Dwudziesty siódmy stycznia, godzina 8.58, w Pakistanie dochodzi 13.00. Lecą! Dwa helikoptery poderwane. Bezcenne godziny mijają, czas dłuży się w nieskończoność. Pół godziny później, po międzylądowaniu w Payu, siadają w bazie pod K2. Szybkie pakowanie sprzętu i ratowników. (...)

Wspinają się lodowym kuluarem na ścianie Kinshofera, w którym dwa lata temu odpadł Adam Bielecki, zaliczając siedemdziesiąt metrów lotu. Kontuzja ręki wykluczyła go wówczas z dalszego wspinania, zakończył wyprawę. A w nocy strach ma większe oczy. Jeszcze większe.

Czy Bielecki się boi? Tymczasem plan jest taki, by pokonać lodową ścianę, potem czeka ich trudne wspinanie w skale i w końcu wyjście na Orle Gniazdo, niewielkie, eksponowane wypłaszczenie na 5900 metrach, gdzie można rozbić namiot, przespać się, ruszyć dalej.

Godzina 20.45 czasu pakistańskiego, są na 5600 metrach. Czy to w ogóle możliwe? Godzina 21.20, tylko dwieście metrów do Orlego Gniazda, to niesamowite, w jakim tempie się wspinają! Godzina 21.50, Eli jest około czterystu metrów nad nimi. Czy widzą światło jej czołówki? Czy ona widzi światła ratowników?

(...)

- Mam ją! - krzyczy Urubko. - Dobrze cię widzieć - mówi do Elisabeth. Ratownicy podają informację do mediów, że Elisabeth wygląda tragicznie, jest niesamowicie odwodniona. Ma odmrożone stopy, niesprawne ręce, nie jest w stanie wykonać nimi żadnych ruchów. Zejście będzie ciężkie. Czekają, gotują wodę, podają picie, leki, jedzenie.

(...)

A co z Mackiewiczem? Na razie nikt nic nie mówi, trzeba sprowadzić Elisabeth do obozu pierwszego. Ratownicy odpoczywają. A co z Mackiewiczem? Trzeba poczekać, sprawdzić pogodę, podobno o 11.00 ma się załamać, co uniemożliwiłoby próbę pomocy. A co z Mackiewiczem? Janusz Majer, szef programu zimowego himalaizmu, mówi, że decyzja zostanie podjęta rano.

- Jak się czujesz? Czy Tomek jest w stanie samodzielnie chodzić? - to pierwsze pytania, jakie Bielecki zadaje Elisabeth. Ostatnie jest kluczowe. Himalaista ma świadomość, że samo dotarcie do Mackiewicza to rzecz bardzo trudna. A co jeśli nie będzie mógł zrobić kroku? Bielecki to doświadczony wspinacz, wie, że nie będą mieli żadnej możliwości ściągnąć go z 7200 metrów. Nawet gdyby jakimś cudem, mimo pogarszającej się aury, do niego dotarli.

- Tomek jest bardzo poważnie odmrożony: twarz, ręce, nogi... - Elisabeth nie kryje, że sytuacja jest krytyczna. - On nie widzi, nie jest w stanie samodzielnie chodzić.

Dwudziesty ósmy stycznia, w Pakistanie godzina 4.39, pomocy nie będzie. Suchy komunikat PZA: "Warunki pogodowe uniemożliwiają dalszą akcję ratunkową. Śmigłowiec ma zabrać Elisabeth oraz czwórkę himalaistów do Skardu. Następnie Elisabeth zostanie przetransportowana do Islamabadu, a członkowie ekipy ratunkowej będą oczekiwać na transport do bazy pod K2".

Umiera nadzieja, a z nią Tomasz Mackiewicz.

(...)

Tymczasem w mediach wypowiadają się eksperci. I ci, którzy znają Nanga Parbat, i ci, którzy nigdy góry nie widzieli. Akcja ratunkowa trwa długo, za długo. Dziennikarzom brakuje "gadających głów", wałkują w kółko te same tematy, te same wypowiedzi. Deliberują, mądrzą się. Trwa największy Big Brother w historii polskiego himalaizmu. Tyle że jego bohaterowie świadomie się na niego nie pisali.

(...)

Gdy Revol go opuszczała, Mackiewicz nie kontaktował. Według opinii lekarzy kilka godzin później najprawdopodobniej już nie żył.

(...)

Śmierć w górach nie ma w sobie nic romantycznego.

Fragmenty pochodzą z książki "Wszystko za K2. Ostatni atak lodowych wojowników" Piotra Trybalskiego, która niedawno ukazała się w sprzedaży nakładem Wydawnictwa Literackiego.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy