Nie ma zbrodni doskonałych, są tylko niewykryte

Iza Michalewicz / Podcast Zawodowcy (fot. Mariusz Fijka) /materiały prasowe
Reklama

Sięgają tylko po beznadziejne przypadki. Sprawy, które dawno utknęły w martwym punkcie, obrastając przez lata kurzem w oczekiwaniu na przedawnienie lub upragniony przez bliskich ofiar przełom w śledztwie.

Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że sprawcy wielu potwornych i niewykrytych zbrodni z przeszłości nadal żyliby wśród nas, gdyby nie wysiłki policjantów z Archiwum X. Ich pracy, na przykładzie serii głośnych morderstw, które wstrząsnęły Polską, przyjrzała się reporterka Iza Michalewicz.

Dariusz Jaroń, Interia: Czy jest coś, do czego człowiek nie jest zdolny?

Reklama

Iza Michalewicz: - To jest bardzo trudne pytanie... Myślę, że jest zdolny do wszystkiego.

Co decyduje o tym, do czego jest skłonny się posunąć?

- Najistotniejsze jest to, na jakiej glebie wzrasta. Każdy z moich bohaterów, tak samo jak każdy z nas, składa się z jakichś braków. Czasem może to być brak miłości, akceptacji albo brak hamulców ze strony okrutnych rodziców czy rówieśników w stosunku do dziecka. Małe dziecko, choć już zdeterminowane w jakimś stopniu genami, jest wciąż niezapisaną tablicą. To my, dorośli, najpierw zaczynamy na niej malować, potem robi to grupa rówieśnicza. Już Zygmunt Freud wymyślił, że środowisko, w jakim przebywa dziecko, będzie miało ogromne znaczenie na to, kim stanie się w przyszłości. Ta książka pokazuje, jak można złamać człowieka już na początku jego drogi. Wszyscy jesteśmy złożeni z przeszłości.

Dzieciństwo jest kluczem do zrozumienia zachowań późniejszych zbrodniarzy?

- W wielu wypadkach tak. Mówimy o zbrodni, która była zaplanowana, która nie jest z przypadku. Nie opisywałam sytuacji, kiedy ktoś zabił człowieka pod wpływem alkoholu. Natomiast jeśli morderca ma motyw i wszystko sobie zaplanował, nie ma mowy o przypadku. Nawet jeśli przypadkowo wybierał ofiarę, to nie znaczy, że przypadkowo ją zabił. Najważniejsza jest wówczas myśl zrodzona w głowie takiego sprawcy: zabić drugiego człowieka. Nie sposób się od niej uwolnić.

Dlaczego ktoś postanawia zabić, a nie pobić? I dlaczego tego postanowienia nie da się przezwyciężyć?

- Każda zbrodnia jest inna, choć one wszystkie opierają się na podobnych instynktach. Opisywany przeze mnie chłopak zabił matkę i dwóch swoich braci. Jak już siedział w więzieniu, to powiedział, że bardzo żałuje, że ich zamordował, bo powinien po prostu wyprowadzić się z domu. Może odzyskałby spokój?

Co sprawiło, że zabił?

- Był poniewierany, czuł się niekochany, odtrącony przez matkę. Wcześniej był oczkiem w jej głowie, potem tę rolę przejęły młodsze dzieci, a on musiał im służyć, tak jak wcześniej usługiwały mu starsze siostry. Matka nie okazywała mu tyle miłości, co kiedyś, nie poświęcała tyle czasu. Co gorsza, uprawiała wobec niego przemoc psychiczną. Nie wytrzymał. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie takie właśnie pozbycie się problemu.

Istnieje recepta na zbrodnię doskonałą?

- Uważam, że nie ma zbrodni doskonałych, są tylko niewykryte. Czy jest jakiś przepis? Błędy śledczych, raczkująca kryminalistyka, sprzyjające zabójcy warunki atmosferyczne. Pewnie można też zabić człowieka i zutylizować jego ciało.

Mówi się: "nie ma ciała, nie ma zbrodni".

- Tylko u pisarzy fikcji. Znane są przypadki, kiedy nie było ciała, a zabójca trafił do więzienia. Archiwum X ma na tyle kapitalne metody, że jest w stanie poradzić sobie nawet w sytuacjach beznadziejnych. Więc powtarzam - nie ma zbrodni doskonałych, są tylko niewykryte. I to jest pięta achillesowa polskich organów ścigania.

Co masz na myśli?

- Liczba tych spraw sukcesywnie rośnie. Wiele z nich jest przedawnionych, bo zabójstwo w Polsce przedawnia się po 40 latach. I tak jest postęp, bo wcześniej okres ten wynosił 30 lat. W Stanach Zjednoczonych zbrodnia nie przedawnia się nigdy. Niezależnie od tego, kiedy znajdą zabójcę, i tak zostanie poddany karze. Cały czas powtarzam, że u nas powinno być tak samo. Powodem do wstydu dla polskich organów ścigania jest cały szereg spraw, których nie tknąłby pies z kulawą nogą, gdyby nie zostały wyciągnięte z zakurzonych teczek przez policjantów z Archiwum X.

O jakiej skali rozmawiamy?

- Tylko w województwie pomorskim jest takich spraw około 140, cały czas dochodzą nowe. W ubiegłym roku w Polsce miało miejsce 519 zabójstw, o 50 więcej niż rok wcześniej. To duży skok. Każda niewyjaśniona zbrodnia zostaje odesłana do archiwum, a jednocześnie policja szczyci się 97-procentową wykrywalnością przestępstw w ogóle.

Z czego wynika niewykrycie sprawcy? Za mało mamy policjantów czy pracują pod statystyki?

- Pracują pod statystyki, to raz. I za mało - to dwa. Ale pamiętajmy, że mówimy o wielkiej machinie, w której najdrobniejsza awaria może mieć poważne konsekwencje. Nawet jeśli policjanci pracują wspaniale, gospodarzem postępowania jest prokurator. Gdy zaniedba dopilnowanie oględzin miejsca zbrodni, nie zleci zrobienia jakiegoś badania, pójdzie złym tropem, to zrobi się dziura. Potem ten prokurator kompiluje akt oskarżenia, a sąd na przykład nie dostrzega błędów, bo zdarza się, że nie czyta dokładnie papierów, więc akt oskarżenia przysłowiowo "klepie". To są naczynia połączone. W następstwie mamy do czynienia z takimi wyrokami, jak ten Tomasza Komendy, czy opisywanego przeze mnie w książce Tomka Kułaczewskiego - cztery lata za zabójstwo dziecka, które zabił ktoś inny.

Jak uszczelnić system?

- Uważam, że jeśli chodzi o postępowania w sprawach zabójstw, powinna być lista obowiązkowych rzeczy do zrobienia i czarna lista zaniedbań, których należy się wystrzegać. Nie może być tak, że toksykologia czy obecność na oględzinach zwłok medyka sądowego zależy od widzimisię prokuratora, a co za tym idzie - od kwalifikacji czynu. Bywa, że coś, co wygląda na samobójstwo okazuje się być zabójstwem. Wielką zasługą Archiwum X jest wymieszanie, rozmycie tych przypadków. Brnąć dalej - prokurator nie ponosi konsekwencji za często drastyczne zaniedbania i pilnuje tylko tego, żeby sprawę mieć z głowy. Nieważne, czy rozwiązana czy odesłana do archiwum. 

Dlaczego tak się dzieje?

- Bo każde badanie to kasa. Prokuratura musi za to zapłacić. A u nas jest wiecznie problem pieniędzy. Nie ma kasy na osoby niepełnosprawne, nie ma na służbę zdrowia, to jak ma być na badania toksykologiczne? Więc ten prokurator idzie po najmniejszej linii oporu. A policjant wykonuje polecenia prokuratora. Najdrobniejsze zaniedbania tej machiny, czyli organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, sprawiają, że można myśleć o istnieniu zbrodni doskonałej.

W tym miejscu, w którym system zawodzi, pojawia się Archiwum X. Jeden z bohaterów twojej książki mówi, że zrodziło się ono z porażki.

- Zdecydowanie się z tym zgadzam, to jest sukces zbudowany na porażce. Nie byłoby Archiwum X, gdyby nie sprawy odłożone ad acta, gdyby nie to, że ktoś kiedyś coś zaniedbał albo technika kryminalistyczna nie była tak zaawansowana, jak dzisiaj. Mamy bazę genetyczną, bazę odcisków palców i techniki, które kiedyś uznano by za wróżenie z fusów, jak wskazówki psychologa-grafologa, charakteryzującego człowieka na podstawie jego pisma. Policjanci z Archiwum X z Krakowa korzystali z wiedzy biegłego, który oglądał skórę Kasi Zowady i - na podstawie odniesionych ran - doszedł do wniosku, że sprawca stosował na niej ciosy karate.

- Jest dziś wiele specjalności pomocnych policjantom, o których kiedyś nawet nam się nie śniło, ale one wszystkie kosztują. Policjanci muszą bardzo wierzyć w sprawę, namówić prokuratora, żeby również w nią uwierzył i wskazać mu konkretne powody. Te wszystkie ekspertyzy prokuratura zleca na koszt podatników. To są straszne pieniądze. Jak prokurator zaangażuje różnych specjalistów, a sprawa otrzyma przysłowiowego "gola" w sądzie i wróci do prokuratury, to prokurator dostanie solidne bęcki. Zdarza się, że takiemu "rozrzutnemu" prokuratorowi blokowana jest droga kariery, dlatego nie chce iść w stronę spraw, które są ryzykowne, bo nie są czarno-białe.

W Archiwum X są tylko te nieoczywiste.

- A to ogromne ryzyko dla prokuratora, że zleci ekspertyzy, a sprawa utknie w martwym punkcie.

Jak wobec tego funkcjonuje Archiwum X, skoro w branży liczy się wynik przy możliwie najniższym nakładzie finansowym, a ci policjanci zajmują się sprawami, które nie rokują?

- Zwracają uwagę na dwie rzeczy; to, ile dana sprawa ma nici, których mogą się złapać, i kiedy upływa jej czas przedawnienia. Jeśli nie znajdą chociaż drobnej nitki, której będą mogli się uczepić, żeby reanimować sprawę, nic się w jej kwestii już nie uda zrobić. Bardzo wielu świadków nie żyje, wielu dowodów w aktach nie ma. Ale czasem i w takich momentach sobie radzą. Archiwum X zajmowało się kiedyś w Krakowie sprawą, w której na miejscu zbrodni był tylko guzik. I od tego guzika śledczy doszli do zabójcy.

Mamy sprawy blisko przedawnienia. Co dalej?

- Policjanci oceniają, czy ona jakkolwiek rokuje. To nie są kamikadze, nie lecą z głową w dół za każdą sprawą. Bardzo realnie rozważają, czy mogą coś nowego wnieść.

Jacy policjanci pracują w Archiwum X?

- To są ludzie, którzy tą pracą żyją, zanoszą do domu, śpią z nią. Jak reporterzy. Człowiek, nad którym się pochylasz pracując nad tekstem, staje się z tobą na długo nierozerwalnie związany. Tak samo wiążą się policjanci, kiedy pracują z rodziną ofiary zabójstwa. Dla tej rodziny są ostatnią nadzieją. Silne jest to uzależnienie  - i dobre, i niszczące. Ci faceci mają w sobie nieprawdopodobne pokłady empatii. Dużo pierwiastka kobiecego. Mówi się, że policjanci to twardziele, tylko siłowania i procenty im w głowie, a ci ludzie przede wszystkim używają mózgu. Są niezwykle zaangażowani. Pracują niewspółmiernie do płac. Nie pną się po drabinach kariery, nie dostają punktów i premii za statystyki, bo idą pod prąd, zamiast pędzić za wykrywalnością.

Skąd w ogóle taka jednostka w policji, skoro pracuje wbrew przyjętym wzorom?

- Znalazł się jeden człowiek, Karol Suder z Komendy Wojewódzkiej w Krakowie. Po reformie administracyjnej w 1999 roku zobaczył, że będą mu podlegać tereny, których nie zna. Napisał do każdej z podlegających mu jednostek pismo o podanie liczby niewykrytych spraw. Chciał zrobić bilans otwarcia, wiedzieć, na czym stoi. Pozbierał dane z całego województwa i się przeraził, widząc ile spraw zalega na półce z napisem "niewykryte". Każda tajemnica była dla niego wyzwaniem. Dobrał sobie kilku równie szalonych oficerów jak on i zaczął działać.

Wyobrażam sobie, że to dość hermetyczne środowisko. Jak zdobyłaś zaufanie policjantów z Archiwum X?

- Przede wszystkim szczerością i rzetelnym podejściem do tematu. Rzeczywiście, "Archiwiści" niechętnie rozmawiają z mediami. Są jednak do nas przyzwyczajeni, bo co jakiś czas dziennikarze wpadają, robią sensację z doprowadzenia jakiejś sprawy do końca i znikają. Przez te cykliczne najazdy mediów podchodzili do mnie na początku jak pies do jeża. Przekonało ich niewątpliwie to, że nie szukałam sensacji. Zależało mi na wnikliwym pokazaniu spraw.

To wymagało nie tylko reporterskiej rzetelności, ale też zanurzenia się w opisywanych sprawach i psychice morderców. Czy ten zdolny do wszystkiego człowiek, jak powiedziałaś na początku naszej rozmowy, jest cię w stanie jeszcze czymś zaskoczyć, wstępując na drogę zbrodni?

- Nie sądzę, czy cokolwiek może mnie jeszcze zdziwić jeśli chodzi o rodzaj okrucieństwa i to, ile złego jeden człowiek może wyrządzić drugiemu. Staram się jednak nie unikać zaskoczeń, bo jeśli reportera nic nie dziwi, to znaczy, że się skończył. Wciąż wiele rzeczy mnie zatem dziwi, ale nie zdziwi mnie już ogrom zbrodni.

Odchorowałaś pracę nad tą książką?

- Jestem trwale zainfekowana. Jak się człowiek tyle napatrzy na zło, trudno to potem odzobaczyć.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Iza Michalewicz "Zbrodnie prawie doskonałe. Policyjne Archiwum X". Wydawnictwo Znak, data premiery: 28.02.2018.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy