Może zmierzyć się z odbiciem w lustrze

- Tak mnie pochłonęła Warszawa, że przez całe lata nie miałem czasu dla swoich rodziców. Odkąd tata zachorował, faktycznie jestem w Krakowie dużo częściej - mówi Maciek Stuhr. O tym, czym dla niego jest wierność w związku, jakie kobiety mu się podobają, jaki powinien być prawdziwy facet i dlaczego jedzie do Los Angeles, mówi w rozmowie z INTERIA.PL.

Magdalena Tyrała, INTERIA.PL: Jesteś dobrym aktorem, piszą, że i dobrym człowiekiem. Jesteś też dobrym ojcem?

Maciej Stuhr: - Staram się. Dzisiaj byliśmy w krakowskim zoo z moją córką, zaświeciło słonko i było bardzo przyjemnie. Oglądaliśmy zwierzaki, trochę uwięzione niestety, ale mam nadzieję, że i to spełniło jakąś edukacyjną dla niej rolę.

Masz przepis na udane ojcostwo?

- Niestety, w takich rzeczach jak ojcostwo, małżeństwo, w ogóle związki czy bycie człowiekiem, nie ma przepisów. I to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Gdyby były przepisy, to by się wszyscy do nich stosowali i wszystkim by wychodziło. Każdy ten przepis musi stworzyć sam. Każdy musi, że tak powiem po aktorsku, sam w każdej roli odbyć premierę.

Reklama

Jesteś zapracowany, bo jesteś rozchwytywanym aktorem. Relacja z córką na tym cierpi? Czy udaje ci się łączyć życie osobiste i pracę?

- To jest na pewno, jeśli nie walka, to bardzo trudna praca. Dopóki sobie człowiek nie uświadomi tego, że musi na to zwracać uwagę, bo to się samo nie stanie, to bywa ciężko. Łatwo jest się zatracić w pogoni za pieniądzem, albo w perypetiach dnia codziennego - że trzeba opłacić prąd, gaz,  zarejestrować samochód i wykreślić bank z dowodu rejestracyjnego po spłaceniu kredytu... To są sprawy, które nas tak strasznie osaczają, że na co dzień bardzo często zapominamy o tych najważniejszych. Dopiero sobie o nich przypominamy w momentach trudnych i ostatecznych.

- Natomiast uważam, że to nie zawsze może zakończyć się sukcesem, ale należy próbować każdego dnia, chociaż przez minutę, przez dziesięć sekund, pomyśleć sobie o tym, w którym miejscu się dzisiaj jest, co by się chciało, czego się nie zrobiło. Czy to, co robimy jest ważne czy nieważne, czy jesteśmy zadowoleni z siebie na tym etapie, na jakim jesteśmy. Czy nasi bliscy, osoby, którym możemy coś dać, dostają to od nas i w jakim stopniu. Jedna taka myśl w ciągu dnia, nawet jeśli jest niespełniona, czyli jeśli sobie pomyślę: "Dzisiaj swojej córce nie dałem nic, bo nie było na to szans" - będzie procentować, mam wrażenie, jutro. Jutro będzie łatwiej.

Choroba twojego ojca. Czy, i jeśli tak, to w jaki sposób na ciebie wpłynęła?

- To jest faktycznie trudne pytanie. Bo to na tyle świeża sprawa, że sam nie potrafię jeszcze na tyle sformułować myśli, by teraz o tym w wywiadzie do ludzi, których nie znam, do was, mówić. Nie jestem przekonany o tym, co czuję, jakie są moje postawy, czy jestem w stanie sprostać tej sytuacji, pomóc czy nie. To oczywiście próba, której nie wiem czy podołam. Chociaż całe myślenie o sobie jest w ogóle wycofane na dalszy plan, bo nie o mnie tu chodzi.

- Natomiast ekstremalne sytuacje, jaką jest m.in. choroba, wyzwalają w nas refleksję o sobie, o swoich najbliższych, o swojej relacji z nimi. Już chociażby to, że dzisiaj sobie rozmawiamy tu, w Krakowie jest zmianą w moim postępowaniu, myśleniu. Tak mnie pochłonęła Warszawa, że przez całe lata nie miałem czasu dla swoich rodziców. Odkąd tata zachorował, faktycznie jestem tu dużo częściej. Nagle się okazuje, że można weekend spędzić w Krakowie przestawiając jakieś drobne sprawy.

- Życie trwa i mimo, że nie jest łatwe, jakoś próbujemy sobie z tym radzić i znaleźć sens w tym wszystkim. Pomimo, że to bardzo trudne, udaje się, mam wrażenie, wychodzić z tego zwycięsko. W walce z chorobą, ale także w walce z samym sobą, w zmaganiu się z tym, kim się jest.

Podziwiasz swojego tatę za to, że tak dzielnie walczy? Nie masz mu za złe, że się otwiera na innych, dzieli się trudnymi doświadczeniami?

- Jest w tym naprawdę niezwykły. Te wszystkie cechy, które znalem od lat, w konfrontacji z jedną z najcięższych chorób, jakie zna świat, dają świetne rezultaty. On ma naprawdę niezwykłą siłę. Na słabego nie trafiło.

Czym jest dla ciebie wierność? Ta w związku, w małżeństwie.

- Strasznie trudno jest o tym mówić, żeby nie popaść w banały. Oczywiście, można wygłosić pewne formułki, które może chcielibyście usłyszeć, ale nie o to chodzi.

- Wydaje mi się, że wierność jest wyzwaniem. Bo jeśli przechodzi się przez życie i spotyka się mnóstwo ludzi, to oczywiste, że jest się wystawianym na pokuszenie. I to pokuszenie w pewnym sensie nas cały czas dotyczy.

Specyficzną jest tutaj praca aktora.

- To legenda. Uprawiam ten zawód, więc może trudno jest mi się do niego zdystansować, ale osobiście nie odczuwam, żebym był otoczony przysłowiowym wianuszkiem kobiet. Przynajmniej ja tego w ten sposób nie postrzegam.

- Wierność postrzegam przez pryzmat samego siebie, czyli nie chodzi tylko o to, czy ja jestem wierny swojej kobiecie, tylko przede wszystkim czy sam jestem sobie wierny. Czy mogę się zmierzyć ze swoim wizerunkiem w lustrze codziennie rano. Dopóki mogę, to jest nienajgorzej. Dopóki wracam do domu i mówię: "Kochanie, sprawdźmy się jeszcze kolejnego dnia", to jest siła, jest energia i wspólne działanie. Unikam dużych słów.

- Wiesz, kiedy otwieram kolorową gazetę i widzę jakąś parę, która się fotografuje na Teneryfie czy na Hawajach mówiąc, że są ze sobą do grobowej deski, to bardzo się cieszę i nawet może wzruszam, ale jednocześnie opada mi wszystko. Żal mi tych ludzi, bo już zastanawiam się, co powiedzą tej samej gazecie za miesiąc. Po rozstaniu, bo tak bardzo często bywa.

- Jestem w swoim związku od kilkunastu lat, ale nie znajdziesz ze mną wywiadu, w którym będę mówił, jak bardzo kocham swoją żonę. To nie jest to, o czym powinno się rozmawiać z dziennikarzami. To coś, co na co dzień pozwala pokazać sobie, co sobą reprezentuję. Nie kwestia do rozmowy, tylko do działań.

Pięknie, ale wracasz do domu, przytulasz swoją żonę, a chwilę wcześniej całowałeś inną kobietę, bo byłeś w pracy na planie. Powiedzmy, że tylko całowałeś. Jak sobie z tym radzicie? Zawsze mnie to zastanawiało.

- Nie jest to najprostsze, pewnie zwłaszcza dla mojej żony. Ale podobne do sytuacji, kiedy wracam z planu, podczas którego odgrywałem scenę, w której zabiłem dziecko. Też wracam do domu i tulę swoją córkę. To jest zawód.

Mimo wszystko, to trochę coś innego.

- Trochę, ale niedużo wbrew pozorom. Nie dalej niż dwa miesiące temu grałem scenę erotyczną z jedną z bardziej znanych aktorek w naszym kraju. I ona mówi mi tuż przed ujęciem, przed klapsem: "Proszę cię, uważaj, bo jestem w piątym miesiącu ciąży. Żebyś tylko nie uciskał mi za bardzo brzucha". Więc to są te nasze erotyczne fajerwerki na planie filmowym, kiedy ja musiałem uważać na małego Eryka, który tam sobie w brzuszku spał. (Więcej zobacz w wideo)

Czym jest dla ciebie twoje ciało?

- Jest czymś najbardziej intymnym, tak jak dla każdego człowieka. Z drugiej strony wiem, że w zawodzie, który uprawiam fizyczność jest bardzo ważnym elementem. Jak będzie potrzebny gigantyczne, umięśniony, gruby, łysawy brunet, to raczej wezmą łysawego, gigantycznego bruneta, nie mnie.

Nie będziesz się bawił w Roberta De Niro, który potrafił przytyć do swojej roli ponad 20 kilogramów?

- Można się w to bawić, tylko po co? Oczywiście, są wyjątkowe przykłady, gdzie ktoś walczy o Oskara i jak w filmie "Jaja w tropikach" zmienia sobie do roli kolor skóry. Pytanie tylko po co, skoro można wziąć takiego faceta? Nie ukrywam, że do poprzedniego filmu musiałem przytyć siedem kilogramów i w tej chwili jestem na etapie ich zrzucania. Już zrzuciłem pięć.

- Nie chcę mieć wielkiego brzucha i wiem, że ta fizyczność odbija się, chociażby, na moich zarobkach. Jeśli przytyłbym 20 kilogramów, być może dostawałbym inne role, ale w tych, w których zazwyczaj jestem obsadzany, nie miałbym szans. Dlatego staram się o siebie dbać, chodzę na siłownię i na bieżnię, gram w tenisa. Wszystko po to, by w wieku 36 lat jeszcze przyzwoicie wyglądać. Mam świadomość, że za trzy miesiące znowu jest spektakl "Koniec", w którym zdejmuję koszulę i nie może mi tam nic wisieć, bo będzie śmiech na sali. Mam to gdzieś tam w tyle głowy.

- Są też jeszcze bardziej drastyczne momenty, gdy muszę pokazać ze swojego ciała fragmenty, których najchętniej nikomu bym nie pokazywał. Ale zdarza się, że jest to do roli niezbędne. I co robić? Taki zawód. Jeżeli decyduję się go uprawiać sumiennie, to wiem, że była to tylko moja decyzja i to są jej konsekwencje.

Przeżywasz ją bardzo?

- W związku z tym potrzebna jest taka wewnętrzna mądrość, która pozwoli mi oddzielić jedno od drugiego, co w przypadku tego zawodu jest strasznie trudne. Tu wszystko zaczyna się mieszać - czy ja naprawdę nie chcę zjeść tej kolejnej porcji makaronu, czy to jest już tylko przymus zawodu? Próbuję w tym wszystkim znaleźć równowagę. Nie chcę się zatracić. Nie jestem osobą, która będzie się liftingować i odsysać sobie tłuszcz, by utrzymać młody wygląd dla swojego zawodu. Jak patrzę na filmy i reportaże z Hollywood to wiem, że nie jest to świat dla mnie. Głupota i absolutne zatracenie. To mnie nie spotka. Przynajmniej mam taką ogromną nadzieję. Ale dbać o siebie muszę. Czuję, że powinienem, bo tego wymaga mój zawód.

Jaka musi być kobieta, by zdobyła rangę pięknej w twoich oczach?

- Są pewne cechy kobiecości, które na mnie szczególnie działają. Myślę, że mogę się do tego przyznać. Gdzieś na samej górze listy wymieniłbym subtelność. (Więcej zobacz w wideo)

Prawdziwy facet, twoim zdaniem, to jaki facet?

- Prawdziwy facet? Nie wiem, kto to w ogóle jest w dzisiejszych czasach. Kiedy byłem nastolatkiem i wdrukowywał mi się wtedy jakiś model faceta, to to byli: Harrison Ford, Gregory Peck albo Paul Newman - faceci po 190 cm wzrostu, z wielkimi barami...

Testosteron.

- Testosteron, ale w sile spokoju. (Więcej zobacz w wideo)

- Nie chodzi o to, by facet wykazywał stoicki spokój, ale jednak spokój. Siła spokoju - takie było hasło polityczne 20 lat temu. I to jest najbliższe mi hasło polityczne, jakie mi wpadło w uszy. To coś, co mi się kojarzy z prawdziwym mężczyzną. (Więcej zobacz w wideo)

Co jest dla ciebie w życiu najważniejsze?

- Studiowałem psychologię i naczytałem się wtedy różnych teorii na temat człowieka i różnych życiorysów, o tym, co ludzie robią, czego nie robią. Tak sobie pomyślałem, że nie zawsze jest potrzeba i sens ubierania tego w słowa. Życie trwa i to jest chyba najpiękniejsze i najważniejsze. Gdybym miał teraz powiedzieć: "Najważniejsza jest dla mnie moja córka" - to może pięknie by zabrzmiało w wywiadzie i większość portali by to podchwyciła. Nawet, jeżeli to prawda, ja tego nie chcę, bo to nie tak. Dzisiaj, kiedy byłem w zoo z córką, najważniejsza była ona.

Jesteś w pracy, ważna jest praca?

- Pojutrze (19 marca- przyp. red.) będę prowadził galę Orłów i przez te półtorej godziny to będzie dla mnie najważniejsze. Świadomość, że córka ogląda mnie w telewizji jest, ale będę musiał się skupić tylko na tym i w tym będę musiał być wtedy najlepszy. Będę musiał tam błysnąć i wyzwolić w sobie to, co najlepsze. Nie chcę być obłudny i dlatego próbuję uciekać od takich stwierdzeń.

Co ostatnio szalonego zrobiłeś?

- Nie mogę powiedzieć. (śmiech)

Przestań, powiedz...

- Zawód, który uprawiam często mnie szczęśliwie wybija z tej sztywności, tej codziennej konsekwencji. Ostatnio, zupełnie przypadkowo podłapałem kontakty za wielką wodą i nie dalej jak wczoraj kupiłem sobie bilet na czwartek (22 marca - przyp. red.) do Los Angeles. Jadę tam. Nie wiem po co, ale jadę.

Nie wierzę, że jedziesz bez celu.

- Poznałem tam faceta, który przekonuje mnie, że może pomóc mi rozpocząć międzynarodową karierę. Mam do tego ogromny dystans, ale ponieważ nie mam nic do roboty przez najbliższe dwa tygodnie, to stwierdziłem: "OK, Hollywood - to jest teraz to, co na mnie czeka"! (śmiech)

Ale przecież twierdzisz, że to straszny świat jest...

- To jest straszny świat i z tą właśnie świadomością tam jadę. Nie spodziewam się zawojowania nim, a nawet gdyby ten świat chciał o mnie zawojować, to postaram się do końca utrzymać dystans. I proszę was żebyście, mając to na taśmie, przypomnieli mi w razie czego o tym.

*****

Maciej Stuhr jest ambasadorem kampanii społecznej"Prawdziwa przyjaźń jest za darmo", namawiającej do przygarniania zwierzaków ze schroniska. Jej pomysłodawcą i organizatorem jest krakowska"Fundacja Psi los". Partnerem akcji jest INTERIA.PL. Do promowania schroniskowych adopcji fundacja zaangażowała jeszcze kilka znanych osób, między innymi Pawła Małaszyńskiego, Urszulę Grabowską i Magdalenę Walach. Więcej o akcji czytaj tutaj


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: aktor | ojciec | choroby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy