Mecz to pretekst: Wojna żydowsko-arabska na trybunach

Kibice Maccabi Tel Awiw podczas meczu z Bayernem Monachium /Associated Press /East News
Reklama

Coraz więcej badaczy, obserwatorów i dziennikarzy przyznaje, że nie sposób rozdzielić sportu od polityki i problemów społecznych. Czasem warto zawiesić idylliczne, życzeniowe założenia, mówiące o tym, że elementy te powinny istnieć w osobnych wszechświatach i nigdy się ze sobą spotykać. Warto spojrzeć na świat inaczej, uznając właśnie możliwość układu, w którym wszystko, co tworzą ludzie - kultura, historia, sport, polityka, konflikty, nastroje społeczne - przenika się każdego dnia.

Można nie kochać futbolu, ale warto wiedzieć, jak wpływa na ludzi. Można nie być kibicem, ale warto zobaczyć, jak kibicowanie daje ludziom głos. Czasem to głos rozpaczy, bólu, złości, a czasem politycznej przynależności, akceptacji albo zwykłego szczęścia. Anita Werner i Michał Kołodziejczyk przez wiele miesięcy w sześciu różnych krajach na własnej skórze sprawdzaliśmy, jak to działa: jak piłka nożna wpływa na miejsca i ludzi od lat żyjących w konflikcie, jak te konflikty widać w drużynach i na trybunach.

Reklama

W swoich podróżach dotarli między innymi do Izraela, gdzie dobitnie widać, jak futbol może stać się zwierciadłem problemów społecznych.

Przeczytaj fragmenty książki Anity Werner i Michała Kołodziejczyka "Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka", która ukaże się 14 października nakładem Wydawnictwa SQN.

Kiedy mówimy, że w ciągu tygodnia obejrzymy trzy mecze ligi izraelskiej, Ouriel Daskal ostrzega: "Możecie dostać raka oczu". Rozmowę z Ourielem, dziennikarzem "Calcalist", polecało nam wiele osób. Mówili, że jest odważny i barwny. W trakcie dwugodzinnego spotkania kilka razy pytaliśmy, czy na pewno możemy go cytować. Mówił, że możemy nawet podkreślać jego słowa.

- Problemy na stadionie to oznaka problemów w społeczeństwie. Nie da się rozwiązać tylko tych na stadionie bez próby uzdrowienia społeczeństwa. Teraz mamy premiera, który zachowuje się jak rasista. Netanjahu jest pierwszym rasistą, propaguje rasizm i głosi rasistowskie hasła. Mówi, że Arabowie chcą zniszczyć Żydów. To cyniczne, on w to nie wierzy, ale mówi tak do milionów swoich zwolenników i podgrzewa emocje. Netanjahu idzie do telewizji tuż przed wyborami i mówi: "Arabowie nadjeżdżają w swoich autobusach i zamierzają przejąć nasze ziemie". 

Mamy też panią minister sportu Miri Regew, która przychodzi na mecz Beitaru i robi sobie zdjęcia z ludźmi partii Khan. To partia skrajnie prawicowa, zdelegalizowana przez Likud w 1994 roku. Pani minister robi sobie zdjęcia z ludźmi, którzy śpiewają do Arabów: "Spalimy waszą wioskę" - opowiada Daskal.

Daskal to chodząca encyklopedia. Działa jak szafa grająca - wystarczy wybrać temat i słuchać. Bejtar, jako skrajnie prawicowa żydowska organizacja, powstał w 1923 roku w Rydze, a jego siedzibą została Warszawa. Zamierzał kształcić "nowych Żydów", opierając się na kulturze i historii, ale miał także charakter militarny. Menachem Begin, przywódca Bejtaru w Polsce, jako kapral podchorąży Armii Polskiej na Wschodzie dotarł w 1943 roku do Palestyny, gdzie poprosił o zwolnienie z przysięgi wojskowej i wstąpił do podziemnej organizacji Irgun Cewai Leumi. 

Po powstaniu państwa zdobywał pozycję polityczną, bo zaczął rozumieć, że istnieje też "drugi Izrael". Jeździł nie tam, gdzie mieszkali uprzywilejowani i wykształceni Aszkenazyjczycy, lecz w miejsca, gdzie żyli biedni Żydzi z Iranu, Persji czy Maroka. Szukał terenów niedoinwestowanych, nieprzyporządkowanych politycznie, ludzi bezrobotnych, wyplutych przez system. Jego partia, która później stała się Likudem (co po polsku oznacza "Jedność"), mówiła im wszystkim: "Jesteśmy waszym domem, jesteśmy waszą nadzieją". Likud wygrał wybory w 1977 roku, a Begin był pierwszym prawicowym premierem Izraela.


- W 1976 roku Beitar zdobył pierwszy Puchar Izraela, pierwsze trofeum w historii klubu. To był mały klub ludzi dorastających w dzielnicach Likudu. Kiedy coś wygrali, a później ich partia przejęła władzę, mieli poczucie, że powstali przeciwko wielkiej maszynie. Byli biedni, a chcieli być najlepsi. Pokazali, że to możliwe, a politycy postanowili ten fakt wykorzystać. Jak Silvio Berlusconi zrobił w latach 80. z Milanem we Włoszech, tak Likud posłużył się Beitarem - tłumaczy Daskal.

Na 20 lat Beitar pozostał klubem tego "drugiego Izraela", bez rasizmu na sztandarach, za to z pięknym futbolem. To była po prostu kolejna drużyna bez Arabów i nikt się tym nie przejmował. Symbolem tamtych czasów jest Eli Ochanna, który nie tylko prezentował wspaniałą technikę i czarował na boisku, lecz potrafił też wypowiadać się publicznie i świetnie wyglądał. Ochanna wyjechał do belgijskiego Mechelen, z którym zdobył Puchar Zdobywców Pucharów, a później wrócił do Beitaru: najpierw pomógł mu awansować z drugiej ligi, a później sięgnął z tą drużyną po kolejne mistrzostwo.

Piłka nożna w Izraelu nadal była na niskim poziomie, brakowało dobrych stadionów, kontrakty podpisywano na serwetkach. Futbol się nie zmieniał, zmieniał się za to sam Izrael, który stawał się coraz bardziej kapitalistyczny. Z kraju z małymi różnicami klasowymi stał się krajem o różnicach olbrzymich. Prawe skrzydło chciało władzy i lepszego życia dla biednych. Daskal tłumaczy:

- I co robi polityk, który rozumie, że zawiódł wyborców? Mówi, że to wina nie jego, tylko kogoś z zewnątrz, czyli Arabów. I tych z Izraela, i tych spoza kraju. "Ja was nie wyrolowałem, to oni wszyscy nas wyrolowali" - krzyczy, zrzucając też winę na lewicę. W 1987 roku wybuchła pierwsza intifada. Icchak Rabin chciał to rozwiązać z Palestyńczykami, Netanjahu nie lubił Arabów, w swoich pamiętnikach pisze, że "powinniśmy im wtedy połamać ręce i nogi".

Rabin doprowadza do porozumienia z Oslo, nie chce, żebyśmy okupowali Arabów, więc później, kiedy wybuchają autobusy, Netanjahu biega do telewizji i mówi, że to przez Rabina. Siedemdziesiąt procent ludzi powie wam teraz, że do aktów terroru doszło przez Oslo. Netanjahu postawił lewicę na aucie, razem z Arabami, dlatego Rabin w 1995 roku zginął w zamachu. To podzieliło naród jeszcze bardziej.

Pod koniec lat 90. to Beitar staje się symbolem prawicy. Czyli tego dobrego, patriotycznego, syjonistycznego, antyterrorystycznego ruchu "antywybuchająceautobusy". Beitar trafia ze swoimi poglądami w gorący moment i oto hasło: "Nigdy nie dzieliliśmy szatni z Arabami, nie mamy arabskich zawodników jak Hapoel, jesteśmy czyści", staje się bardzo atrakcyjne. Ekstremiści zaczynają działać na trybunach, wiedzą, że tam najszybciej zrekrutują ludzi. Od 2000 roku piłkarski klub zmienia się w gniazdo nacjonalistycznych poglądów.

- La Familia nie jest duża, to najwyżej kilkuset ludzi, w większości dzieciaków. Nie są przerażający. Mogę o nich pisać, mogę ich krytykować. Dostawałem od nich groźby na Facebooku i wiem, że mogę się tym kompletnie nie przejmować. Pisali, że mnie wyruchają i spalą moją rodzinę. Takie tam gówno. Tak naprawdę nie są specjalnie zorganizowani, policja dobrze ich zna i wie, co robią. Teraz sytuacja im sprzyja, bo prawe skrzydło to Żydzi, a być z lewego skrzydła to jak być zdrajcą, który działa razem z Arabami - mówi Daskal.

Ouriel nie wierzy ani w cuda, ani w nowego właściciela klubu Mosze Hogega. Uważa, że arabscy piłkarze nie podpiszą kontraktu z Beitarem, bo będą się bać. Kiedy w 2019 roku do klubu trafił pochodzący z Nigru Ali Mohamed, zapewnił kibiców, że jest chrześcijaninem. Uspokojeni jego wyznaniem, poprosili jeszcze o zmianę nazwiska, bo nie zamierzają wykrzykiwać go na swoim stadionie po strzelonych przez tego piłkarza golach.


- Ali Mohamed jest z Nigru, tam 99 procent obywateli to muzułmanie. Znam agenta tego piłkarza i zapewniam, że Mohamed, do cholery, nie jest żadnym chrześcijaninem. Sprzedano taką bajkę, żeby uspokoić tłum. W Beitarze nazywają go Cesc Fàbregas, żeby nie krzyczeć Mohamed. Przecież to chore. Wiecie, dlaczego Mohamed Salah przyczynił się do zmniejszenia rasizmu w Liverpoolu? Bo wygląda jak muzułmanin, zachowuje się jak muzułmanin, modli się przed meczem i ludzie się z tym wszystkim oswoili. My swojego muzułmanina dla bezpieczeństwa wolimy nazywać "Cesc". Jestem zbyt bystry, żeby być optymistą, i zbyt głupi, żeby być pesymistą. Nie wiem, kiedy uwierzę, że coś się w Beitarze zmieniło. Może gdy zdobędzie dwa mistrzostwa, a Ali Mohamed wyjdzie na boisko i powie: "Słuchajcie, k***y, strzeliłem dwadzieścia goli, miałem dwadzieścia asyst i cały czas byłem muzułmaninem" - mówi wściekły Daskal.

- Ouriel, co byś zmienił, gdybyś został prezesem izraelskiej federacji piłkarskiej? - dopytujemy.

- Izraelski futbol to prawdopodobnie najmniej rasistowska rzecz w Izraelu. Bo gdy potrzebujesz dobrych piłkarzy, to nie patrzysz, skąd pochodzą. Jedynym miejscem, gdzie jednoczą się dzieci arabskie i żydowskie, jest boisko.

Wyjątkiem jest Beitar. Jako prezes zrobiłbym więcej mieszanych lig, żeby wszyscy grali razem w tych samych drużynach. I pewnie zostałbym zamordowany - mówi i szybko dodaje, że to żart. Wygląda jednak zupełnie poważnie.

* * *

Na spotkanie z historykiem sportu Haimem Kaufmanem jedziemy do Hajfy. Haim mówi, że jest teraz na emeryturze i ma dużo czasu, żeby kłócić się z ludźmi na Facebooku. Kibiców Beitaru, którzy przyjeżdżają grać z jego Maccabi, określa jednym słowem: "zwierzęta".

- Czasami wybierasz drużynę przez sąsiedztwo, czasami to dziedziczysz, ale z Beitarem jest inaczej. Należy do bardzo radykalnych ludzi. To brzmi jak absurd, ale oni czują się dyskryminowani i na tym budują swój wizerunek, chociaż od czterdziestu lat mają premiera w izraelskim rządzie. Beitar jest produktem nienawiści. Nie chcą zatrudniać Arabów, może ze względu na konflikt, przemoc, ale dlaczego nie chcą wszystkich muzułmanów? Kiedyś byłem gościem w telewizji razem z właścicielem Beitaru i zadałem mu to pytanie. Odpowiedział mi, że są reprezentacją narodową - opowiada Kaufman.

Beitar naprawdę ma więcej kibiców niż kadra kraju. W reprezentacji Izraela grają Arabowie, a jej kapitanem jest Bibras Natcho, piłkarz pochodzenia czerkieskiego. Kibicom z prawego skrzydła nie podoba się, że wielu zawodników nie śpiewa hymnu. Ci fani nie zaakceptują w swojej drużynie nikogo poza Żydami. Obcy wygwizdywani są nawet wtedy, gdy strzelają ważne gole w ostatnich minutach. Kaufman zwraca także uwagę na polityczne zaplecze fanów Beitaru.

- Tło sportu w Izraelu to fenomen. Sport w tym rejonie świata zawsze był polityczny, wszystkie kluby należały do zwolenników jakiejś frakcji. Maccabi stał się burżuazyjny, Hapoel robotniczy, a Beitar był ruchem rewizjonistów. Teraz większość klubów jest w prywatnych rękach, tylko barwy przypominają o powiązaniach politycznych, a Beitar pozostał sobą. Oczywiście, że premier podsyca ogień, ale ten ogień płonie w mentalności, w zachowaniu, w emocjach ludzi. Niektórzy przychodzą na stadion tylko po to, by nienawidzić, i nie da się tego tak po prostu oduczyć. Uprzedzenia kształtują się w młodym wieku. Jako wykładowca ateista nie mogę nikogo przekonać, że nie ma boga. Mam wiele argumentów, ale jeżeli ktoś mówi: "Wierzę", to nie umiem tego zrobić - opowiada Kaufman.

Z rasistowskich przyśpiewek kibiców Beitaru mógłby powstać dwutomowy śpiewnik, z policyjnych raportów dokumentujących łamanie prawa przez fanów tej drużyny - gorzki pamiętnik. W 2007 roku, po tym, jak izraelska federacja piłkarska za przyśpiewki obrażające proroka Mahometa w trakcie meczu z Bene Sachnin ukarała klub zamknięciem stadionu, podpalono jej siedzibę. Pięć lat później zaatakowano galerię handlową Malha Mall - kibice Beitaru planowali pobić jej arabskich pracowników. Kaufman wspomina jeszcze o ciągłych bijatykach z policją przed meczami, w trakcie i po nich i o czymś, co zostało mu w pamięci do dzisiaj, chociaż minęło już kilkanaście lat.

- W rocznicę zamordowania Icchaka Rabina spiker poprosił o minutę ciszy. Cały tłum na stadionie w Hajfie wstał, a kibice Beitaru krzyczeli: "Świętujmy, Rabin nie żyje!" - wspomina.

Amir Lubin, były prezes Hapoelu Tel Awiw, czyli największego rywala Beitaru, do listy dopisuje kolejne punkty. Lider kibiców "Czerwonych" został zaatakowany młotkiem i z ciężkimi obrażeniami głowy trafił do szpitala. Policja znalazła winnego, postawiono mu zarzut usiłowania zabójstwa i trafił do więzienia. Innym razem jeden z kibiców Hapoelu, który napisał piosenkę obrażającą Beitar, został złapany i zmuszony do zaśpiewania piosenki obrażającej jego drużynę. Grożono mu śmiercią.

- Chuligani są wszędzie, ale wpływy chuliganów Beitaru pokazują, kto tu ma władzę. Rządzący Izraelem boją się ich, bo są bardzo prawicowi. Na trybunach stadionu Teddy zasiadają ważni politycy. To wyraźny sygnał: "Jeśli chcesz uchodzić za ekstremalnie prawicowego, idź na mecz razem z La Familią i wszyscy będą wiedzieć, kim jesteś". Netanjahu ich wspiera, więc nikt nie ma odwagi, by coś zmienić. Jeżeli jesteś rozsądny, to nie chcesz być właścicielem takiego klubu, dlatego ci, którzy go kupowali, chcieli się albo wzbogacić, albo wypromować. Może Mosze będzie inny. Rasizm Beitaru mnie złości, zastanawiam się, jak by to wyglądało w odwrotnej sytuacji, gdyby jakiś klub oświadczył, że nie chce w swojej drużynie Żyda. Wtedy byłaby awantura o antysemityzm na cały kraj - mówi Lubin, z którym spotykamy się na porannej kawie w restauracji Mimi w Hod HaSzaron.


Lubin twierdzi, że Beitarowi wszystko uchodzi na sucho, bo do tej pory nikogo ważnego nie było stać na ostrą reakcję. Nikt nawet nie pogroził palcem, nie położył ręki na pieniądzach i nie powiedział, że skończy się albo rasizm, albo wsparcie finansowe. La Familię policja nazywa grupą przestępczą, a mimo to nikt nie spróbował zrobić z nią porządku.

- W lipcu 2016 roku policja umieściła w strukturach La Familii kilku funkcjonariuszy, zatrzymano pięćdziesiąt dwie osoby. Ale wtedy minister sportu powiedziała, że kibice są "rozwiązaniem, a nie problemem". Chciała być miła dla prawicowców. Beitar otrzymał co prawda ostatnio nagrodę za zredukowanie zachowań rasistowskich na trybunach, ale to taka nagroda za przesunięcie w skali z minus dziesięć na minus sześć - opowiada Lubin.

O tej samej nagrodzie wspominał nam także Ouriel Daskal, mówiąc, że to jak malowanie świni szminką. Że jak się delikatnie podrapie, to i tak wyjdzie, co jest pod spodem.

Inny dziennikarz, freelancer Michael Yokhin, piszący między innymi dla "Guardiana", "The Independent" czy ESPN, też nie owija w bawełnę:

- Poglądy kibiców są poglądami partii rządzącej, dlatego czują się bezpieczni. Jeśli Likud się nie zmieni, nie zmieni się Beitar. Przekonania La Familii nigdy nie były problemem, ale stały się nim, kiedy weszły do mainstreamu - tłumaczy.

materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: książka | piłka nożna | Izrael
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy