Mateusz Król: Nie marnuję energii na hejt wokół "Korony królów"

Mateusz Król /Piotr Fotek/REPORTER /East News
Reklama

Ludzie siedzący przed komputerem zawsze wiedzą, jak coś zrobić lepiej. Zawsze ci "doradzą", czy wytkną błędy. To bardzo ciekawe zjawisko społeczne, że marnują tyle energii na hejt, a mogliby ją swobodnie spożytkować w inny, bardziej rozwojowy sposób - podkreśla Mateusz Król, odtwórca roli Kazimierza Wielkiego w serialu "Korona królów".

Zobacz najświeższe informacje o "Koronie królów" w serwisie Świat Seriali

Mateusz Król. Rocznik 1988. Aktor filmowy i teatralny. Od 2012 roku związany z Teatrem Współczesnym w Warszawie. Szerszej publiczności znany głównie z roli Kazimierza Wielkiego z "Korony królów", prawdopodobnie najgłośniej komentowanego polskiego serialu ostatnich lat.

Dariusz Jaroń, Interia: Jak się czujesz w roli władcy Polski?

Mateusz Król: - Coraz lepiej. Zyskuję większą świadomość postaci. Na początku czułem się dość nieporadnie. Na pewno nie jak król, a bardziej jak królewicz. Mam teraz bardzo dobry okres w życiu, uczę się dużo o sobie, zaczynam poznawać swoje mocne i słabsze strony. To poznanie to skarb i niezbędne narzędzie do budowania i rozwijania roli.

Reklama

Czego uczysz się od swojej postaci?

- Kazimierz to człowiek, w którym od początku pokładano wielkie nadzieje, bardzo dużo ludzi kibicowało mu i w niego wierzyło. Miał bardzo dobry start. Był synem Jadwigi i Władysława Łokietka, odziedziczył dobre geny. Gdy zaczął sam stanowić o sobie jako król, został poddany sprawdzianowi. Okazało się, że nie wszyscy są mu przychylni, że będzie musiał udowodnić swoją niezależność i wyjątkowość. Ja też jestem teraz poddany sprawdzianowi. Powierzono mi role wspaniałego władcy, oczekiwania są duże. Sporo ludzi ogląda serial, niektórzy kibicują, inni nie. Mam nadzieję, że jako Kazimierz, przekonam jednak większość do swej postaci.

Spodziewałeś się, że "Korona królów" może wywołać tak burzliwe reakcje?

- Zaczynając pracę przy tej produkcji, w ogóle nie spodziewałem się, że wywoła ona tak burzliwą dyskusję. Od samego początku zdjęć mieliśmy bardzo dużo pracy, a ja skupiałem się przede wszystkim na wykonywaniu swojego zadania, najlepiej jak potrafię. Bardzo dobrze, że ta dyskusja wrze. Od czasu emisji niemalże codziennie prowadzę rozmowy z ludźmi, którzy chcą porozmawiać o "Koronie", podzielić się swoimi spostrzeżeniami, wskazać co działa, a co wymaga poprawy. Wszystko analizuję, wyciągam wnioski.

Z konstruktywnej krytyki można wyciągnąć wnioski, z hejtu niekoniecznie...

- Ludzie siedzący przed komputerem zawsze wiedzą, jak coś zrobić lepiej. Zawsze ci "doradzą", czy wytkną błędy. To bardzo ciekawe zjawisko społeczne, że marnują tyle energii na hejt, a mogliby ją swobodnie spożytkować w inny, bardziej rozwojowy sposób. Ja sam nie hejtuję, więc takie zachowania są mi kompletnie obce i niezrozumiałe. Myślę, że zapewne wynikają z jakiejś frustracji, nieszczęścia. Jeśli jest się szczęśliwym, to nie traci się czasu na wytykanie błędów czy krytykowanie życia innych ludzi.

Wystąpiłeś w SNL Polska w parodii serialu. Chciałeś pokazać hejterom, że masz do siebie dystans?

- Przede wszystkim chodziło o pokazanie dystansu do siebie, i tego, że jestem aktorem, który wykonuje zadania jakie dostaje, najlepiej jak potrafi i w granicach możliwości produkcyjnych. Poza tym, co tydzień oglądam tę produkcję i zawsze się dobrze przy tym bawię, więc dlaczego miałem nie spróbować być częścią tego show? Do tego skecz był bardzo dobrze napisany, łączący kontekstowo i osobowo "Koronę królów" oraz serial "Rodzinka.pl". Myślę też, że reakcja widzów pokazała, że zrobiliśmy dobrą robotę. Dodatkowo, występ ten był dla mnie świetnym doświadczeniem, granie na żywo komediowej "roli" jest sporym wyzwaniem. Mam nadzieję, że dostanę kiedyś propozycję równie dużej roli jak w "Koronie królów", w świetnie napisanym spektaklu lub filmie komediowym.

Patrząc na drwiny z serialu, nie myślałeś: po co mi to było?

- Tak, oczywiście. To chyba normalne. Szczególnie w chwili największego szumu wokół "Korony królów", czyli zaraz po premierze, były myśli w stylu "po co mi to było", "po co mi to wszystko" czy "może lepiej grać na gitarze, śpiewać ludziom".

To twój plan awaryjny na życie?

- Nie każdy o tym wie, ale muzyka jest moją drugą pasją. Kocham grać na gitarze, pisać teksty i śpiewać. W tym kierunku się też rozwijam, ale za wcześnie na szczegóły. Wracając do tematu, takie myśli przychodzą, ale bardzo szybko odchodzą. Znam swoją wartość, czuję ogromną siłę, energię i radość twórczą. Ufam mojej drodze i nie boję się o swoją przyszłość. 

Twoja aktorska kariera nie kręci się wyłącznie wokół "Korony królów". Grasz w teatrze, wystąpiłeś także w filmie kolegi o ONR. Możesz coś więcej opowiedzieć o tej produkcji?

- To właściwie nie jest historia o ONR. To 30-minutowa opowieść o fikcyjnej organizacji Wspólnota Obrony Narodowej, w której wcielam się w postać jej lidera; wspaniałego mówcy, człowieka, który pragnie czystości rasowej, ale sam nie brudzi sobie rąk. Pozyskuje pieniądze z rządu i razem ze swoją ferajną chcą w białych, a w zasadzie czarnych rękawiczkach, przeprowadzić czystki rasowe w bliżej nieokreślonym mieście. Adam, którego gram, to postać pod krawatem, w czarnym płaszczu, potrafi przemawiać i porywać tłumy. Mści się na swojej przeszłości, czyli trudnym dzieciństwie. Jak większość nacjonalistów generuje niepotrzebne zło. Ten film to studium nieszczęśliwych ludzi.

Żeby zakończyć naszą rozmowę nieco lżej - czytam w twoim CV, że mówisz wspak. Przydała ci się ta umiejętność na scenie?

- To jakiś dar. W sumie niepotrzebny, ale można się pochwalić. W szkole filmowej mówiłem "Beniowskiego" wspak. Często ludzie proszą, żebym im coś powiedział czy zaśpiewał od tyłu. To miłe. Ja osobiście uważam, że to jakaś niegroźna choroba psychiczna.

"Chciałbym przeżyć w tym zawodzie kilkadziesiąt lat i nie zwariować" - to słowa z jednego z wywiadów z tobą. Masz pomysł, jak to zrobić?

- Należy ufać swojej drodze. Podejmować, na ile się da, takie zajęcia w życiu, które sprawiają nam radość. Rozwijać się. Otaczać się przyjaciółmi. Dzielić się swoim talentem. Dbać o drugą połówkę swojego serca. Do niej, w przeciwieństwie do kariery, można się przytulić po ciężkim dniu pracy.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy