Jan Mazoch: Nie zabronię córkom skakać na nartach

Jan Mazoch z córkami / fot. archiwum prywatne J. Mazocha /materiały prasowe
Reklama

Nie jestem człowiekiem, który dyktuje dzieciom, czego im nie wolno robić w życiu. Będę wspierał swoje córki we wszystkim. Obecnie trenują gimnastykę i bardzo to lubią. Nieszczęśliwy wypadek może się przytrafić każdemu, niezależnie od tego, jaką dyscyplinę sportu uprawia - podkreśla były reprezentant Czech w skokach narciarskich Jan Mazoch, 11 lat po wypadku na Wielkiej Krokwi.

Najnowsze wieści ze skoczni w serwisie Eurosport.Interia.pl

Trudno o drugie takie miejsce w świecie skoków narciarskich jak Wielka Krokiew. Bajkowa sceneria, gorąca - mimo przenikającego chłodu - atmosfera i głośna publiczność. 20 stycznia 2007 roku pod zakopiańską skocznią zapanowała jednak trudna do zapomnienia cisza.

Chwilę wcześniej Jan Mazoch stracił równowagę w locie i z wielką siłą uderzył o zeskok skoczni. Stan 22-latka był krytyczny. Lekarze do 25 stycznia utrzymywali Czecha w śpiączce farmakologicznej. Niespełna tydzień po wybudzeniu pacjenta przetransportowano z krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego na dalsze leczenie do Pragi.

Reklama

Jan miał wiele szczęścia. Niemal w stu procentach odzyskał sprawność, a sześć miesięcy po wypadku został tatą. Dziś jest ojcem dwóch dziewczynek: Victorii i Vanessy. Na moment wrócił nawet do skakania.

Dariusz Jaroń, Interia: Pamiętasz swój pierwszy skok?

Jan Mazoch: - Miałem sześć lat. Wtedy skoczyłem po raz pierwszy i rozpocząłem treningi sportowe.

Twój dziadek Jiri Raška był multimedalistą igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w skokach narciarskich. Zacząłeś skakać ze względu na niego?

- Wiele osób tak uważa, ale to nie jest prawdą. Skakałem, bo tego chciałem, a nie dlatego, że dziadek mnie do tego zmuszał, czy w jakikolwiek sposób wywierał na mnie presję.

A sam tej presji sobie nie narzucałeś?

- Nie, bo dziadek nie zachowywał się w domu jak mistrz olimpijski, nie obnosił się ze swoimi sukcesami. Słyszę czasem, że miałem dzięki niemu ułatwiony start, a było wręcz przeciwnie. Dziadek zawsze wymagał ode mnie więcej niż od innych skoczków.

Czego cię nauczył?

- Mówił, żebym wszystko robił na 100 procent, przestrzegał dyscypliny i był uczciwy wobec trenerów i realizacji założeń treningowych.

Byłeś blisko z dziadkiem?

- Tak.

Jak zareagował na twój upadek na Wielkiej Krokwi? Chciał, żebyś wrócił na skocznię?

- Nie powiem, żeby mnie do tego namawiał. Był jedną z pierwszych osób, którym powiedziałem o zamiarze zakończenia kariery. Poparł mnie. Nie starał się przekonać, żebym został w tym sporcie, nie po tym co stało się w Zakopanem.

Dziadek zmarł sześć lat temu. Jak go zapamiętałeś?

- To był jeden z najgorszych dni w moim życiu. Wiesz, że zmarł 20 stycznia? Pięć lat po moim upadku w Zakopanem. To dla mnie szczególna data w kalendarzu. Był wielkim sportowcem, a następnie trenerem. Był dobrym dziadkiem, wiele mnie nauczył. Dzięki niemu odziedziczyłem pasję do sportu, cząstkę jego talentu. Jestem z niego dumny, ale dla mnie przede wszystkim był dziadkiem, a nie legendą.

Skoro o legendach mowa - Ota Pavel napisał "Bajkę o Rašce", baśniowy reportaż o twoim dziadku.

- Znam tę opowieść bardzo dobrze. To historia życia i kariery sportowej dziadka, ale jak na bajkę przystało, nie jest dokładnym odwzorowaniem jego losów. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze się ją czyta.

Nie uciekniemy od tematu Zakopanego. Gdyby córki oznajmiły ci, że chcą skakać na nartach, miałbyś coś przeciwko temu?

- Wiesz, nie jestem człowiekiem, który dyktuje dzieciom, czego im nie wolno robić w życiu. Będę je wspierał we wszystkim. Obecnie trenują gimnastykę i bardzo to lubią. Skoki narciarskie to bezpieczny sport, bardzo techniczny. Zbieg okoliczności, głupi błąd, nieszczęśliwy wypadek... to się może przytrafić każdemu, niezależnie od tego jaką dyscyplinę sportu uprawia.

Pamiętasz cokolwiek z tego feralnego lotu?

- Mam przed oczami pojedyncze obrazki z Polski. Dobrze kojarzę dzień przebudzenia w szpitalu. Samego skoku i upadku nie pamiętam.

Nie pamiętasz, ale pewnie widziałeś nagranie. Co poszło nie tak?

- Ciekawa rzecz z tym nagraniem. Oglądałem oczywiście ten skok, ale miałem wrażenie, że patrzę na kogoś innego. Zmieniły się warunki pogodowe, były bardzo wymagające, ale to nie jedyne wytłumaczenie tego, co się stało. Popełniłem w locie błąd.

Odczuwasz jeszcze skutki tego skoku? Czytałem, że masz gorszą koordynację ruchową i szybciej się męczysz?

- Rzeczywiście, mam wciąż pewne dolegliwości, ale można z nimi żyć.

Kilka miesięcy po wypadku twoje ciało było gotowe do powrotu na skocznię. A głowa?

- Byłem bardzo zmotywowany przez fanów i opinię publiczną do powrotu. Chciałem tego i nie przyjmowałem nawet do wiadomości, że coś złego może się powtórzyć. To uczucie przyszło z czasem.

Strach przed skakaniem?

- Bałem się, że w trakcie mojego skoku nagle pogorszą się warunki pogodowe, a ja nie będę umiał bezpiecznie wylądować.

Lęk zaczął górować nad radością ze skakania?

- Otóż to. Głównie z tego powodu zdecydowałem się zakończyć karierę sportową.

Zastanawiam się, co się czuje siadając pierwszy raz po traumatycznym przeżyciu na belce startowej?

- Najpierw była lekka blokada. Myślałem, że nie będę umiał skoczyć, a przecież uczyłem się tego latami. Tymczasem pierwszy skok był całkiem normalny. I przez jakiś czas było dobrze, ale skoki to w głównej mierze psychika. A ja od jakiegoś czasu podczas skoków myślałem o tym, czy nie powtórzy się sytuacja z Zakopanego. To nie mogło przynieść niczego dobrego.

Mimo upadku zakończyłeś zawody na Wielkiej Krokwi na 15. miejscu. Paradoksalnie to twój najlepszy wynik w Pucharze Świata...

- Czułem, że forma rośnie. Skakałem coraz lepiej, ale potem przydarzył się upadek. Po rehabilitacji ciężko pracowałem, żeby wrócić do optymalnej dyspozycji, niestety wyniki nie przychodziły. Najwidoczniej wielkie sukcesy nie były mi dane. Nie czuję z tego powodu rozgoryczenia. Wciąż jestem związany ze skokami, chociaż w innej roli.

Organizujesz coroczny memoriał imienia swojego dziadka. Jak chciałbyś, żeby został zapamiętany?

- Ta impreza ma dla mnie duże znaczenie sentymentalne. Życzyłbym sobie, żeby ludzie o nim nie zapomnieli. Żeby wiedzieli, że mój dziadek był wspaniałym sportowcem. To za jego sprawą wychowały się w Czechach całe pokolenia skoczków narciarskich.

To oczywiście nie jest twoje jedyne zajęcie. Pracujesz też z osobami niepełnosprawnymi.

- Reprezentuję Fundację Instytutu Jedlickova. Wspieramy młodych ludzi z poważnymi niepełnosprawnościami ruchowymi. Moją rolą jest pozyskiwanie środków finansowych na realizację ich potrzeb.

Kiedy skakałeś po raz ostatni?

- To było pod koniec wakacji 2008 roku na skoczni w Frenstat.

Nie tęsknisz za tym chociaż trochę?

- Mam sporo dobrych wspomnień ze skoczni, trudno opisać słowami to, co czuje się w powietrzu, ale to już zamknięty rozdział w moim życiu. Decyzja o zakończeniu kariery była naturalna, dojrzewała we mnie przez kilka miesięcy, ani trochę jej nie żałuję.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

***

Zobacz także:

Andrzej Bargiel: Nie oddam za K2 trzech miesięcy życia

Adam Bielecki: Nie jestem już nieśmiertelnym nastolatkiem

Marcin Tomaszewski: Miałem paraliżujący lęk wysokości

Piotr Pustelnik: Korona sprawiła, że poczułem się wolny

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy