Igor Rotberg: Nienawiść przynosi pieniądze, a pandemia podsyca płomień hejtu
- Wcześniej byliśmy w stanie jakoś się dogadywać, pandemia radykalizuje ludzi i to nie tylko w Polsce, bo to trend ogólnoświatowy. Do podziałów częściej dochodzi w bliskich relacjach: w rodzinie, wśród znajomych, którzy wcześniej dobrze się dogadywali. Podczas świątecznych spotkań linia demarkacyjna niekiedy szła przez stół, dzieląc członków rodziny, a to prowadzi do bardzo trudnych sytuacji - mówi psycholog i psychoterapeuta Igor Rotberg.
Wystarczy spędzić kilka minut na przeglądaniu sekcji komentarzy na jakiejkolwiek stronie czy platformie społecznościowej, żeby dostrzec jeden, wyraźny trend. Coraz więcej dyskusji toczy się w cieniu wypowiedzi nacechowanych jednoznacznie negatywnie, wzajemnej niechęci, zarzutów, pretensji, manifestacji frustracji, pogłębiania stereotypów, a nawet agresji - słowem: hejtu.
Dlaczego nienawiść w sieci przychodzi niektórym z taką łatwością, jak problem ten ewoluuje w dobie pandemii, jaki może mieć to wpływ na młodsze pokolenia i dlaczego niektóre działania, mające niwelować hejt, tylko go potęgują? Na te pytania w rozmowie z Interią odpowiada psycholog i psychoterapeuta Igor Rotberg.
Bartosz Kicior, Menway.interia.pl: Jak wyglądało zjawisko hejtu w polskim internecie w minionym roku? Pandemia ma w tym zakresie jakieś istotne konsekwencje?
Igor Rotberg: - Powiedziałbym, że widać nasilenie, być może ujawniły się dodatkowe składniki mowy nienawiści. Pandemia uruchomiła w nas nowe pokłady lęku, niepokoju, musieliśmy skonfrontować się z niepewnością i z ograniczeniami. Jeśli dodamy do tego te emocje i lęki, których doświadczaliśmy wcześniej, może pojawić się hejt. Mowa nienawiści może być w tym wypadku próbą radzenia sobie z emocjami. Znajdujemy jakąś grupę, robimy z niej kozła ofiarnego i dzięki temu możemy znaleźć w naszym świecie porządek, który został zachwiany. Hejt nie jest niczym nowym, ale pandemia na pewno dodała paliwa do tego płomienia nienawiści.
Czym właściwie jest hejt? Wydaje się, że wszyscy słyszeli to określenie, ale każdy interpretuje je inaczej.
- Hejt to zjawisko które polega na używaniu przekazu, np. języka, symboli, gifów, memów, w celu rozpowszechniania i rozbudzenia nienawiści wobec konkretnej osoby lub całych grup, na przykład mniejszości.
- To działa, bo wypowiedzi kontrowersyjne są promowane, a treści łagodne i koncyliacyjne niekoniecznie. To, co jest angażujące, polaryzujące, emocjonalnie nacechowane, ma większe szanse, aby roznieść się w sieci, bo udostępniamy to chętniej niż to, co wymaga zastanowienia się.
Jaka jest skala tego zjawiska w Polsce?
- Trudno powiedzieć, ale mam dane na temat tego, jak wygląda statystyczny polski hejter. W 53 proc. ludzie, którzy używają języka nienawiści w sieci, to mężczyźni, 80 proc. ma wykształcenie średnie lub niższe. Często są to osoby nieśmiałe, które za pomocą internetu i dzięki temu, że daje on większą swobodę, mogą wyrazić siebie. W internecie czujemy się bezkarni i anonimowi, uważamy, że sieć jest wolna od norm i standardów, co sprawia, że mowa nienawiści jest bardziej widoczna.
- W sieci jesteśmy też dalej od swojego rozmówcy. Gdyby siedział naprzeciwko, byłoby trudniej powiedzieć to, co bylibyśmy w stanie napisać w internecie. Dodatkowo działa tutaj asynchroniczność. To znaczy, że możemy napisać bardzo ostry, nienawistny komentarz, a chwilę później się wylogować.
Dlaczego tak wiele osób korzysta z tej możliwości? To brzmi jakby w każdym z nas wił się demon, który tylko czeka na szansę wyjścia, a gdy tylko się ona pojawia, to z każdego się wylewa szlam. A przecież tak nie jest, bo nie każdy z nas jest hejterem...
- Nie, absolutnie. Za hejtem stoją emocje i uczucia: złość, frustracja, lęk, niepewność, gniew. Każde z tych emocji i uczuć jest w porządku, ale nie każde zachowanie jest w porządku. Jeżeli regulujemy te emocje w sposób konstruktywny, nie ma problemu. Od dziecka uczymy się autoregulacji emocji, w sposób konstruktywny bądź dysfunkcyjny. Jeżeli rodzic bije dziecko, uczy je, jak rozwiązywać złość w sposób dysfunkcyjny. Jego gniew, czyli emocja, znika, ale rozwiązanie jest złe.
- Na drugim biegunie są zachowania konstruktywne. Dzwonimy do kogoś i mówimy: "Tak mnie zdenerwował taki jeden tekst w internecie, chciałbym ci o nim opowiedzieć, bo po prostu aż cały chodzę". Jeśli jednak atakuje się w internecie obcych ludzi, to jest to zachowanie dysfunkcyjne. Do tego dochodzą stereotypy i uprzedzenia. Nigdy nie będziemy od nich wolni, bo to jest uproszczony schemat opisu rzeczywistości, a nasz mózg lubi takie uproszczenia. Inaczej nie byłby w stanie funkcjonować.
Ale nie jest to dobre zjawisko?
- Uprzedzenie to rodzaj stereotypu, negatywna opinia, nieuzasadniona obawa czy niechęć do członków danej grupy, które może być podwaliną hejtu. Człowiek świadomy jest w stanie wyłapać swoją niewiedzę na temat danej grupy, ale jeżeli nie ma świadomości, uprzedzenia stają się obrazem rzeczywistości.
- Zostaje jeszcze kwestia dyskursu społecznego. Często spotykamy się z sytuacją, kiedy dwóch lub więcej polityków obrzuca się błotem w ramach debaty, choć słowo "debata" trzeba tu wziąć w cudzysłów. Pojawia w nas się przekonanie, że być może to jest społecznie akceptowane, że mowa nienawiści to jest coś, co można robić. Szalenie ważne są też słowa, które padają w społecznym dyskursie.
- U podstaw hejtu leży często dehumanizacja ludzi. Wiemy to z historii, na przykład z czasów II wojny światowej, gdy Żydzi określani byli jako "robactwo". Odebrano im tym samym podmiotowość, odczłowieczono ich. No bo skoro to jest "robactwo", to łatwiej pałać do nich nienawiścią. Nie tak dawno mieliśmy podobną sytuację w Polsce, gdy o pewnej grupie ludzi mówiło się "zaraza". Mówiąc tak, odczłowieczamy tych ludzi, a więc łatwiej ich nienawidzić.
Brakuje mi tylko ostatniego elementu. Co napędza ludzi do tego, żeby faktycznie napisać widoczną publicznie wiadomość przesiąkniętą złością?
- Pierwszym powodem może być to, że aktualnie bardziej skupiamy się na sobie, że opinia o nas jest dla nas bardzo ważna, że musimy zaistnieć. To widać w mediach społecznościowych. Wszystkie są przecież zbudowane wokół tego, żeby pokazać siebie, abyśmy byli widziani i lubiani.
- Drugim powodem jest natychmiastowość, jaką daje internet. Jeśli ktoś musiałby poczekać, dojechać do domu, zasiąść do laptopa i dopiero wtedy napisać komentarz, może by ochłonął. Ale gdy ten ktoś czyta coś na telefonie, w samochodzie, w korku, podenerwowany, nie może gdzieś dojechać na czas, boli go głowa, a tu ktoś inny napisał jakiś post niezgodny z jego przekonaniami, wystarczą trzy sekundy, żeby zaatakować go przez smartfon.
Wyżywamy się tu i teraz na kimś, żeby się oczyścić i dać ujście emocjom?
- Ja bym określił to funkcją regulacji emocji. Mamy emocje steniczne i asteniczne. Pierwsze dają nam energię, drugie wyciszają. Złość jest emocją steniczną, podnosi poziom energii, potrzebujemy coś z nią zrobić, ona sama nie wyparuje od razu. Nie każdy jest po kursach radzenia sobie ze złością. Ludzie wylewają ją na kogoś innego, tak jak ten rodzic reguluje sobie irytację bijąc dziecko, a jak dziecko boli, to rodzic czuje taką pokraczną satysfakcję, że jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. W internecie jest łatwiej, bo tej osoby obok nie ma.
- Manifestacja tych emocji, jak sprawdzili szwedzcy naukowcy, pobudza jądro ogoniaste w mózgu, część układu nagrody. Hejt prowadzi do tego, że opada napięcie, reguluje się złość i dodatkowo mamy poczucie sprawiedliwości. Ale oczywiście dzieje się to kosztem innych.
Czy nie jest to trochę pompowane przez dostawców technologii? Skoro zacięte kłótnie czy treści przepełnione negatywnymi emocjami mają większe zasięgi i przynoszą większe zyski, to nie jest to na rękę tym, którzy dają możliwość pisania komentarzy?
- Tam, gdzie jest hejt, jest więcej kliknięć. A pieniądze w internecie nie idą za treścią, a za kliknięciami. Nienawiść przynosi pieniądze. Łączy się to ze zjawiskiem baniek informacyjnych. Jesteśmy otoczeni ludźmi, serwisami i źródłami, które potwierdzają nasz sposób widzenia świata. Spotkanie się z innością, wyjrzenie poza bańkę wymaga pewnego wysiłku intelektualnego.