Andrzej Strejlau: Powiedzieli, że jak nie piję, to kariery nie zrobię

- Jest jedna różnica pomiędzy trenerami i dziennikarzami - mówi trener Strejlau. /materiały prasowe
Reklama

Mało jest w polskiej piłce ludzi o takim doświadczeniu i wiedzy jak trener Andrzej Strejlau. Były zawodnik, selekcjoner, działacz - już od dłuższego czasu pełni rolę eksperta i komentatora. Mówi, że ukazało się sporo publikacji na temat polskiej piłki, nie wszystkie do końca zgodne z prawdą. Dlatego wraz z Jerzym Chromikiem postanowili spisać jego wspomnienia przykładając dużą wagę do tego, aby ukazały się tam tylko prawdziwe informacje. Jak pisze o nim pan Jerzy: "Wyrocznia? Kontrowersyjny, ale nie do zastąpienia."

Z panem trenerem spotkaliśmy się przy okazji promocji książki "On, Strejlau", wywiadu-rzeki Jerzego Chromika z Andrzejem Strejlauem (wydawnictwo Sine Qua Non).

Bartosz Kicior: Pomówmy najpierw o książce: długo trzeba było Pana do niej namawiać?

Andrzej Strejlau: Tak się złożyło, że kiedy wychodziła moja pierwsza "wywiad-książka" (to był ’94 rok, wydawnictwo Tenten, stworzyliśmy ją z Andrzejem Personem), pracowaliśmy właśnie z Andrzejem i Jurkiem Chromikiem. Ale terminy nam się nie zgrały i zostaliśmy przy tym wywiadzie-rzece (z Andrzejem Personem - red.). Uważałem, że to trochę nie w porządku w stosunku do Jurka. Poza tym tym powstało wiele publikacji i książek, które nie odpowiadają do końca prawdzie (mówię to jako osoba bezpartyjna, zawsze to podkreślam!). 

Reklama

Życie ucieka, ja też mam swoje lata, a opinia publiczna powinna poznać każdą stronę medalu i sama zadecydować, kto ma rację. Zresztą ludzie, którzy pojawiają się w książce, jeszcze żyją i mogą te fakty potwierdzić. Postanowiliśmy to wszystko spisać, choć trwało to ponad dwa i pół roku. Mało tego, w tej książce nie ma wielu rzeczy, bo czasem coś mi umknie - jestem cały czas pod telefonem, cały czas mam spotkania, cały czas ktoś mnie o coś pyta (a nie udzielam wywiadów przez telefon! Mówię: "Przepraszam bardzo, ale nie znam pana, nie wiem, czy mogę panu zaufać. Pan się leni. Jak pan chce porozmawiać, to proszę bardzo - jestem dostępny wtedy i wtedy").

Trzeba przyznać, jest pan rozchwytywany.

- Media bardzo często mnie o coś pytają. Ja staram się tylko odpowiadać na pytanie: na podstawie mojej wiedzy i faktów. Nie lubię mówić o tym, co może się wydarzyć, dlatego też nigdy nie mówię, jaki będzie wynik meczu. Raz mi się zdarzyło, koledzy dziennikarze podsłuchali wtedy, jak z kimś rozmawiałem i obstawiałem wynik remisowy. Swoją drogą to był mecz Legia - Wisła. Niedawno była podobna sytuacja: te same drużyny i remis. Co daje do myślenia to to, że większość bramek ze stałych fragmentów gry. To pokazuje, że nadal nie umiemy w naszej lidze rozgrywać akcji.

Skąd ta niska jakość gry? Skąd ten marazm? Oprawa medialna jest potężna - gra bardzo kiepska.

- Niech pan spojrzy na kadrę Jurka Brzęczka. Ostatnio grał tylko jeden zawodnik z ligi polskiej w podstawowej jedenastce. I to był akurat Jędrzejczyk - zawodnik "awaryjny". Reszta była z zagranicy. Dlatego mówiłem nawet ostatnio, że wy, dziennikarze musicie na chłodno to wszystko analizować. Trener Brzęczek miał raptem sześć treningów, więc czego wymagacie? Mancini zmienił tylko trzech zawodników i oni zrobili mu grę. A my zamiast analizować grę, zastanawiamy się, czy będzie grał ten czy tamten.

No to dobrze, zostańmy już na chwilę przy kadrze - balonik reprezentacyjny był niesamowicie pompowany i nagle na Mundialu w Rosji pękł. Co teraz?

- Po raz kolejny - potrzebujemy chłodnej analizy. Zapominamy o jednej rzeczy: wielki sukces, jakim był ćwierćfinał na Euro. Ja dalej uważam, że oni stracili wtedy szansę życia. Strzeliliśmy tylko pięć bramek, ale straciliśmy tylko dwie! Graliśmy doskonale w obronie i nie tylko dzięki grze formacji defensywnej, ale całej drużynie. Mogli przejść do historii.

No i dwa lata później trener był jeszcze mądrzejszy, w teorii, bo miał jeszcze więcej doświadczenia z zawodnikami, komu może zaufać i tak dalej. A zawodnicy przecież wiedzieli, jakie są daty meczów. W eliminacjach mieliśmy tylko jedną mocną drużynę - Danię. Dali nam bardzo surową lekcję, poważne ostrzeżenie, że coś jest nie tak.

Smuda też miał, swoją drogą, szansę przejść do historii. Miał o tyle łatwiej, że graliśmy u siebie, ale o tyle trudniej, że przed turniejem rozgrywaliśmy tylko mecze towarzyskie. A w polskiej naturze jest tak, że mecze towarzyskie traktuje się inaczej (zresztą zupełnie niepotrzebnie potwierdził to w ostatnich wypowiedziach Robert Lewandowski). A mecz o stawkę jest meczem o stawkę.

Teraz czekamy. Musimy wybadać, w jakiej formie są zawodnicy. To już jest zadanie dla trenera Brzęczka i jego sztabu, między innymi Stefana Majewskiego. Obaj mają ogromne doświadczenie, Jurek Brzęczek grał za granicą, cały czas się doszkala. To rozsądny człowiek. Natomiast będzie miał trudny okres, choć teraz poradził sobie nieźle z, co by nie powiedzieć, trudnymi drużynami.

Proszę spojrzeć - Niemcy. Świetny trener, 12 lat z drużyną, olbrzymie doświadczenie. A pomimo tego odpadają. No ale Niemcy, Hiszpania, Francja, Anglia, te najmocniejsze drużyny, to przede wszystkim bardzo mocne zespoły młodzieżowe. Każda z nich albo mistrz Europy, albo mistrz świata w ostatnich kilku latach. To jest świetna rzecz.

A Jurek Brzęczek musi pracować z drużyną. Będzie mu ciężko, ale nie możemy w najbliższych meczach po prostu zagrać na minimum, tymi zawodnikami, których mamy. Nie, trener musi realizować program. Będzie presja, ale media muszą pomóc. Wie pan, różnica między dziennikarzami a trenerami jest taka, że my mamy rzeczywiste reprezentacje, a dziennikarze się bawią w selekcjonerów.

Pamiętajmy: nie urodził się jeszcze taki trener, który chciałby źle dla drużyny.

A co stoi za słabością ligowej piłki?

- No skoro tych zawodników, których nam wykupiła "zagranica" i z których się składa kadra nie ma, a oni byliby motorem napędowym jako ci najlepsi, to jest jak jest.

Ale mistrzowie świata, Francja, mają drużynę złożoną z zawodników spoza ligi francuskiej, a sama liga jest dość mocna.

- Bo produkują dobrych piłkarzy. Zanim odejdą za granicę, to grają w tej lidze. U nas coś tam się ruszyło w tym temacie ostatnio. Związek próbuje doszkalać ludzi, szkolić trenerów, ale to musi pan porozmawiać z nimi, ja jestem człowiekiem z zewnątrz. Byłem na naradzie ostatnio, swoją drogą świetnie zorganizowanej, gdzie ogłoszono certyfikację szkółek piłkarskich. Jest to bardzo dobry pomysł, jeżeli będzie to dobrze prowadzone.

Program zakłada pomoc związku - merytoryczną i praktyczną. Dodatkowo, jak ktoś będzie źle prowadził szkółkę, to może nie dostać certyfikatu. A rodzic wtedy poszuka lepszego miejsca. Poza gwiazdkami dla szkółek, będą nagrody. Ja jestem za nagradzaniem, ale też za tym, żeby tych najsłabszych wesprzeć finansowo. Jedno jest pewne - to jest proces długotrwały.

Wróćmy do książki. Na początku są słowa Jerzego Chromika. Jest tam takie zdanie pana Jerzego o tym, że był pan w polskim sporcie nieco wyobcowany, bo pan nie pił. To prawda?

- Tak, ja nie piłem alkoholu. Był taki moment, że grałem dwa mecze w niedzielę - pierwszy mecz w piłkę ręczną, potem koledzy się składali na taksówkę, żebym dojechał na mecz w piłkę. Musiałem mieć siły. Korzyść była taka, że wszystkich rozwoziłem. Żony były zadowolone!

Ale sądzę, że trochę mnie odsuwali na boczny tor, szczególnie działacze związkowi. Kiedyś usłyszałem: "Pan nie pije, to pan kariery w związku nie zrobi!".

Naprawdę?

- Tak było. Taki jeden kolega miał nawet w aktówce zawsze przygotowany alkohol. W Polsce przez długi czas było przyzwolenie dla mężczyzny, który się upije, ale jest dobrym fachowcem i zrobi robotę jak należy. Bo "każdemu zawsze się zdarza". Ale nie narzekałem, wiedziałem, że musiałem iść swoją drogą. Dowiadywałem się później, że coś tam za moimi plecami mówiono. Wie pan, kiedy my, trenerzy, dowiadujemy się o sobie najwięcej? Jak przestajemy być trenerami danej drużyny. Ci, którzy o nas dobrze mówili, nagle piszą książki, artykuły, mówią w wywiadach krytyczne rzeczy.

Nikt nie broni przyjść do trenera i powiedzieć, że coś mu nie pasuje. Górski bardzo często rozmawiał z zawodnikami. Chociaż trzeba przyznać, że ostatnie zdanie należało do niego. Każdy miał swoje zdanie, a on mówił: "jutro rano się spotkamy i wam powiem, jak to będzie wyglądać".

Lubił stawiać na swoim?

- Szef musi być. I to tylko jeden. Był taki okres w Polsce, jak przyszedłem do PZPN 1 lipca ’68, to był taki triumwirat - Motoczyński, Czesław Krug i nie pamiętam, kto jeszcze - to nie był dobry układ. Ja to powtarzam, ostatnio też Joachim Loew mówił w wywiadzie: 36 osób pracuje dla niego, a on jest 37. To nie jest jak w Polsce, że pan mi się wtrąca do wszystkiego. Nie, pan odpowiada za swój odcinek. A decyzje podejmuje główny coach.

A jak było wtedy z papierosami w sporcie?

- Zwrócono mi uwagę, że daję zły przykład młodzieży. Pan profesor Zatoński powiedział, że jako trener reprezentacji powinienem tego nie robić. Po tym przestałem palić publicznie. Na Wembley telewizja próbowała mnie złapać z papierosem, ale ja się chowałem. Potem z dnia na dzień zrezygnowałem, 12 lat już nie palę.

Ale lata 60., 70. - wtedy w sporcie to było obecne.

- Tak, to było na porządku dziennym. Trenerzy palili na ławce. Ale bardzo mądrze, że związek światowy tego zakazał. Potem przecież był ten znakomity klip reklamowy, w którym Cruyff żongluje paczką Marlboro i ją wykopuje. Znakomita kampania antynikotynowa. Nie wiem, czy firma się na to zgodziła!

Ale było to wtedy powszechne. Chociaż się goniło zawodników. Wydaje mi się, że każdy wiedział, że to nie jest dobre, ale medycyna sportowa była dopiero w powijakach. To się zaczynało.

Zainteresowanie książką jest ogromne...

- Tak, jest spore zainteresowanie. Najwyraźniej ludzie to odbierają tak, że ja nigdy nikogo nie oszukałem (na mój wniosek nawet zawieszono kiedyś działalność Polskiego Kolegium Sędziów!), więc znajdą tam prawdę. Ta książka ma uzupełnić wiedzę z wszystkich publikacji, które się ukazały. Bo punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. A sens tej książki jest taki, że ja opowiadam tak, jak było. Po prostu. Sądzę, że jest to znakomite uzupełnienie wiedzy o tym okresie i o polskie piłce.

Ja bym sobie nie mógł pozwolić, żeby mnie ktokolwiek posądził o kłamstwo i zmyślanie faktów. Zależało mi na tym, że gdyby ktoś zapytał o jakiś fakt dotyczący kogoś, to mówię: "proszę się z tą osobą skontaktować, ona może to potwierdzić". Jerzy konsultował to z tymi ludźmi. On to wszystko sprawdził i tak powinni robić autorzy książek, a czasem tego nie robią.

Także jak są jakieś wątpliwości, to pan dzwoni do mnie albo do Jurka. Ale może powinienem od każdej z tych osób wziąć jakieś oświadczenie, żebyśmy to mieli na papierze!

Książka "On, Strejlau" Jerzego Chromika i Andrzeja Strejlaua wydanej przez Sine Qua Non:

/Bartosz Kicior

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy