Kultura napiwków, czyli dlaczego Amerykanie znienawidzili Europejczyków

Nie trzeba chyba nikogo przekonywać o wielu różnicach, które dzielą mieszkańców Europy i Amerykanów. Choć globalna kultura przesiąknęła wiele miejsc na świecie, nadal znajdywane są kwestie i tematy nie tylko dzielące obywateli świata, co wręcz podburzające ich przeciwko sobie. Tak jest z napiwkami, czyli, chciałoby się rzec, fakultatywnym sposobem na docenienie obsługi w knajpie. Okazuje się, że Amerykanie mają nam, Europejczykom, wiele do zarzucenia. Czy słusznie?

Napiwki w USA przyczyną konfliktu

Całkiem niedawno na Twitterze pojawił się wpis szybko zyskujący ogromną popularność docierając do 40 milionów odbiorców. Była to opinia amerykańskiej kelnerki, która postanowiła dać wyraz swojej złości z powodu pewnej grupki klientów. Mowa o Europejczykach, którzy przez kilka godzin korzystali z usług restauracji.

Najedli się i popili, po czym postanowili uregulować rachunek. Kwota była niemała, bowiem wyniosła aż 700 dolarów. Turyści zdecydowali się zostawić napiwek w wysokości 10% należnej kwoty. Gdy kelnerka zobaczyła, że jej praca zostanie nagrodzona siedmioma dychami stwierdziła, że coś jest mocno nie tak. Podobnego zdania był kierownik restauracji. Postanowił zapytać się grupy, czy aby na pewno wszystko było w porządku.

Reklama

Było, i to jeszcze jak! Jednak informację o zwyczajowych napiwkach wynoszących 20% rachunku, Europejczycy skwitowali krótkim “OK", po czym opuścili knajpę. Wówczas rozpętało się internetowe piekło, które swoje żniwa zbiera do dziś.

Różnice kulturowe i społeczne jak na dłoni

Oto staliśmy się świadkami konfliktu wynikającego ze starcia dwóch kultur. Jak łatwo się domyślić, rzecz dla nas niecodzienna, w Stanach Zjednoczonych okazuje się być na porządku dziennym. A chodzi o kwestie płacy minimalnej, które w Europie są dość twardo uregulowane, podczas gdy za oceanem podejście do niej jest dość luźne.

Dlaczego w kelnerce było tyle złości po otrzymaniu 70 dolarów napiwków? Wszystko przez stawki, jakie są wypłacane kelnerom w USA. Dla restauracji i knajp przyjęto najniższe możliwe wynagrodzenie za godzinę w wysokości około 2,13 dolary. To oznacza, że wypłata w głównej mierze składa się z napiwków, oficjalna pensja to jedynie przykrywka.

Zupełnie inaczej wygląda to na naszym kontynencie, gdzie każda osoba (zgodnie z prawem) powinna otrzymywać odgórnie ustaloną pensję minimalną. Choć napiwki np. w Polsce są oczywiście spotykane, to w żadnym wypadku nie robi się z ich braku awantur, nie wywołuje to też zdziwienia. Płacimy za posiłki (i to coraz więcej), a ewentualny datek na rzecz obsługi to jedynie nasza wola.

I w tym momencie natrafiamy na pierwszy poważny problem. Chodzi o zupełne niezrozumienie tematu przez autorkę wpisu. Bo ten cechowała wręcz słowna agresja wymierzona w Bogu ducha winnych klientów. Zakładając, że ich obsługa trwała przez 5 godzin, kelnerka zarobiła od szefa zapewne coś w okolicach 11, może 15 dolarów - a rachunek opiewał na kwotę 700. Czy aby na pewno to klienci są winni takiego stanu rzeczy?

Wydaje się, że złość i ewentualna chęć wywarcia wpływu powinny zostać skierowane nie przeciwko przybyszom zza granicy, a systemowi, który jest na miejscu. Usługi gastronomiczne mają spore marże, a proponowana w USA stawka godzinowa jest żałośnie niska - nawet, gdy przełożymy je na realia polskie. To przecież nieco ponad 9 złotych na godzinę.

Dzieli nas ocean różnic

Inny problem stanowi to, że nawet Amerykanie nie są w stanie porozumieć się w sprawie wysokości napiwków. Pod wspomnianym postem, poza morzem żartów ze strony Europejczyków, pojawiły się też komentarze innych kelnerów z kraju. Nie brakowało wyrazów zdziwienia, jakoby standardem miały być napiwki w wysokości 20 procent, sporo z nich twierdzi, że dla nich wartość ta wynosi zaledwie 15.

Oznacza to, że system napiwków w USA to zestaw różnych niepisanych ustaleń i zasad, których żelazną regułę stanowi żałośnie niska pensja minimalna wypłacana przez pracodawcę. Ciężar “zatrudnienia" obsługi w restauracji jest zrzucany na klientów, którzy często nie mają pojęcia o tym, że są za cokolwiek odpowiedzialni - poza uregulowaniem rachunku.

Czy jednak można winić zgraję turystów za brak znajomości tych reguł? Zdaniem Amerykanów tak. To mimo wszystko zaskakujące, że podczas wycieczki do globalnego mocarstwa i, jak wielu to określa, najwspanialszego miejsca na świecie należy pamiętać o tym, aby rzucić coś kelnerowi, bo inaczej nie starczy mu do poniedziałku. Sam byłem zaskoczony na wieść o stawce wypłacanej kelnerkom i kelnerom - to przecież tyle, ile zarabiało się dorywczo w Polsce dobrych kilka lat temu - a gdzie nam ekonomicznie do USA.

To nie klient jest tym złym

Zupełny brak zrozumienia źródła problemu często prowadzi do sytuacji takich, jak wyżej, czyli nieodpowiedniego diagnozowania problemu. To nie niski napiwek jest powodem do irytacji, lecz system wykorzystujący pracownika do granic możliwości. Jak niestety widać, z pracodawcami wojować się nie chce, z klientem już bardziej.

Oczywiście, rady o zmianie pracy, wzięciu kredytu i tak dalej nie są na miejscu - nie zawsze dana osoba ma wystarczającą elastyczność czy możliwości. Ale trzeba pamiętać, że bez postawienia sprawy jasno, realia nigdy nie ulegną zmianie - a kąpanie się we własnym sosie na dłuższą metę nie przyniesie żadnych korzyści.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Europa | pieniądze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama