Wrak C-53 Skytrooper na szwajcarskim lodowcu

Szwajcarzy przymierzają się do ściągnięcia wraku z lodowca /PETER KLAUNZER/KEYSTONE /East News
Reklama

Wrak C-53 Skytrooper pojawia się co jakiś czas kiedy lodowiec postanawia odsłonić jego szczątki. W ostatnich latach dzieje się to coraz częściej, dlatego Szwajcarzy postanowili go ściągnąć z 3350 metrów.

18 listopada 1946 roku amerykański wojskowy samolot transportowy C-53 Skytrooper wystartował z lotniska Tulln pod Wiedniem i ruszył w kierunku włoskiej Pizy. Na pokładzie znajdowało się ośmiu pasażerów, w tym dwóch wysokiej rangi oficerów US Army, cztery kobiety i 11-letnia dziewczynka oraz czterech członków załogi.

Dość szybko okazało się, że ze względu na złe warunki atmosferyczne nie mogą lecieć zaplanowaną trasą. Załoga postanowiła lecieć przez Monachium, Strasburg, Dijon i Marsylię, co, ze względu na ograniczenia w ruchu lotniczym, miało zająć dwa dni. Problemy pojawiły się tuż po zmianie kursu na północny-zachód. W pobliżu Innsbrucku załoga straciła orientację w terenie. W pewnym momencie tuż przed nosem samolotu ukazał się lodowiec. W dodatku maszyna wpadła w prąd zstępujący, który przycisnął ją do ziemi.

Reklama

Lecąc z prędkością 280 km/h samolot w kontrolowanym locie uderzył płasko brzuchem o lodowiec Gauli. Przez kilkadziesiąt metrów sunął po śniegu i lodzie aż w końcu zatrzymał się na wysokości 3350 m. n.p.m.  Skutki katastrofy były dość zagadkowe i bardzo szczęśliwe. Sposób, w jaki maszyna uderzyła o ziemię - płasko, ogonem, jak przy awaryjnym lądowaniu - uratował życie załogi i pasażerów. Byli jedynie nieco poobijani. Załoga była przekonana, że rozbili się we Francji. Już po godzinie udało im się skontaktować z paryskim lotniskiem Orly i bazą Istres-Le Tube pod Marsylią.

Dopiero kiedy Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych, wykorzystując namiar triangulacyjny, określiły położenie sygnału na rejon Airolo - Sion - Jungfrau, okazało się, że Skytrooper rozbił się w Szwajcarii.

Poszukiwania

Tuż po zlokalizowaniu rejonu, z którego pochodził sygnał radiowy rozpoczęto poszukiwania na szeroką skalę, w których uczestniczyły samoloty brytyjskiego RAF, amerykańskiego USAAF i szwajcarskich sił powietrznych. Akcji ratowniczej nie ułatwiała pogoda i utrata kontaktu z rozbitą maszyną. Dopiero po dwóch dniach, 20 listopada, w szwajcarskiej bazie lotniczej w Meiringen, odległej o niespełna 13 km od miejsca katastrofy, odebrano sygnał radiowy, który pozwolił na zawężenie obszaru poszukiwań do lodowca Gauli.

Musiały minąć kolejne dwie doby nim udało się zlokalizować wrak. O 9:30, 22 listopada, załoga dowodzonego przez kapitana pilota G. Heada, Lancastera RAF, zauważyła przez przerwę w chmurach wrak C-53. Wykorzystując radiolatarnie załodze udało się ustalić pozycję wraku. Następnego dnia przelatujący w pobliżu bombowiec B-29 Superfortress przypadkowo zaobserwował szczątki samolotu, potwierdzając odkrycie Brytyjczyków. W rejon katastrofy został wysłany szwajcarski samolot wielozadaniowy EKW C-36, który potwierdził pozycję wraku i zaobserwował rozbitków.

Na ratunek

Kiedy udało się ustalić miejsce katastrofy, Amerykanie wysłali do szwajcarskiego Interlaken jednostki ratownicze ze składu 10 Dywizji Górskiej, która stacjonowała we Włoszech. Początkowo planowano wykorzystać specjalnie zaprojektowane do warunków górskich pojazdy M29 Weasel. Okazało się jednak, że w warunkach wysokich Alp są one bezużyteczne. Wojska powietrzno-desantowe zaproponowały przerzucenie ratowników szybowcami. Uznano jednak, że jest to zbyt niebezpieczne. Ostatecznie ratownicy ruszyli w górę pieszo i na nartach.

Jako pierwsi, po 13 godzinach marszu, na miejsce dotarli dwaj szwajcarscy ratownicy górscy. Ponieważ zbliżał się zmrok, postanowili oni nie sprowadzać rozbitków niżej. Zostali na lodowcu do następnego dnia. Chroniąc się w kadłubie Skytroopera przeżyli noc przy temperaturze -15 st. C i silnym wietrze.

24 listopada z samego rana ratownicy zaczęli sprowadzać poszkodowanych do schroniska Gauli Alpine Club. Stamtąd próbowali bez powodzenia nawiązać łączność radiową z bazą u podnóża góry. W tym czasie w pobliżu góry krążyły dwa szwajcarskie samoloty krótkiego startu i lądowania Fieseler Storch, pilotowane przez kapitana Victora Huga i majora Pista Hitza. Piloci w krótkiej rozmowie ustalili, że spróbują wylądować na niewielkiej, pokrytej śniegiem łączce koło schroniska.

Podchodząc bardzo ostrożnie oba samoloty usiadły tuż koło ratowników. Sprawnie zapakowano na pokład pierwszych rozbitków i szwajcarzy ruszyli w drogę powrotną. Po ośmiu lotach udało się bezpiecznie sprowadzić wszystkich rozbitków i ratowników do Innertkirchen.

Była to pierwsza tego typu akcja ratunkowa szwajcarskiego lotnictwa. Uchodzi ona za dzień narodzin wysokogórskiego ratownictwa lotniczego. Opierając się na tych doświadczeniach w 1952 roku powołano do życia Rega, czyli szwajcarską lotniczą służbę ratunkową. Najsprawniejszą obecnie górską służbę ratowniczą na świecie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy