Piętnaście lat temu po słowackiej stronie Tatr przeszedł potężnych rozmiarów huragan, niszcząc ponad 12 tys. hektarów lasu. Kataklizm uważany jest za największą katastrofę naturalną w historii naszych południowych sąsiadów. Z jej skutkami zmagają się do dziś.
Był 19 listopada 2004 roku. W leniwe piątkowe popołudnie Słowacy przygotowywali się już do nadchodzącego weekendu. Było wietrznie, dzień wcześniej nad Polską przeszedł fatalny w skutkach Orkan Pia, ale nikt nie spodziewał się skali dramatu, jaki za moment się rozegra.
O wietrze sprzed piętnastu lat miejscowi mówią: wielka kalamita. Po słowacku oznacza to katastrofę, nieszczęście, klęskę lub kataklizm.
Żywioł rozszalał się zaraz po godzinie piętnastej. Bardzo obrazowo pisał o huraganie Milan Koren, kierownik stacji naukowej TANAP-u, odpowiednika Tatrzańskiego Parku Narodowego po drugiej stronie granicy.
“Masy powietrza nagromadzone po północnej stronie Tatr przewaliły się przez ich grań niczym wodospad i runęły w dół, dodatkowo nabierając prędkości pod wpływem grawitacji".
Jarosław Balon i Wojciech Maciejowski z Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego w publikacji naukowej poświęconej skutkom huraganu z 19 listopada 2004 roku piszą o dwóch głównych strumieniach wiatru.
“Szerszy przedostał się przez grań główną pomiędzy Zmarzłym Szczytem a Tatrami Bielskimi i uderzył w południowy skłon Tatr Wysokich, pomiędzy wylotami dolin Stwolskiej i Kieżmarskiej. Drugi, węższy zszedł od strony Czerwonych Wierchów Doliną Cichą i uderzył w południowe podnóże Tatr Wysokich pomiędzy Podbańską a Szczyrbskim Jeziorem".
Wiatr, chociaż z mniejszą siłą, uderzył jeszcze w kilku innych miejscach.