UB-85. Co zatopiło niemiecki okręt?

Wrak UB-85 odkryty w 2016 roku /domena publiczna
Reklama

Dowódca poczuł, jakby coś monstrualnie ciężkiego usiadło na sterburcie. Spojrzał na pokład i – niczym w horrorze – ujrzał wielkiego stwora morskiego próbującego wspiąć się na okręt. Co spowodowało zatopienie UB-85? Czy kuzyn słynnego potwora z Loch Ness maczał w tym swój ogon? I jaką rolę w całej tej tajemniczej sprawie odegrał… kaloryfer?


Kanał Północny, łączący Morze Irlandzkie z Oceanem Atlantyckim, od zawsze stanowił bogate miejsce łowów dla polujących tam piratów. W swym najwęższym miejscu ma zaledwie 20 km szerokości.

30 kwietnia 1918 roku, wcześnie rano polował tam szczególny "pirat" - niemiecki U-Boot UB-85. Już od dwóch tygodni patrolował wody Morza Irlandzkiego, by "uwolnić" którąś ze swych dziesięciu śmiercionośnych torped. Bezskutecznie! Wokół niego rozciągała się frustrująca pustka. Warto zaznaczyć, że w kwietniu 1918 roku U-Booty zebrały obfite żniwo w postaci 280 000 ton alianckich statków. Dowódca UB-85 Günther Krech za punkt honoru postawił sobie, by dołożyć do tego wyniku także kilka swoich "zdobyczy".

Reklama

Aby nie przepuścić okazji do ataku, dowódca stał na wachcie i osobiście lustrował linię horyzontu przez lornetkę. Spokój na okręcie został nagle zakłócony przez gwałtowny wstrząs. Krech poczuł, jakby coś monstrualnie ciężkiego usiadło na sterburcie. Spojrzał na pokład i - niczym w horrorze - ujrzał wielkiego potwora morskiego próbującego wspiąć się na okręt. Tak później opisał to zdarzenie:

Potwór miał niesamowicie wielkie oczy i zrogowaciałą czaszkę. Głowa była stosunkowo mała, jednak zęby były wielkie i aż błyszczały w świetle księżyca. Kto mógł, to zaczął strzelać do niego, jednak ten usadowił się tuż przed naszym przednim działem i nie miał ochoty się ruszać.

Konsekwencje spotkania

Ciężar potwora był tak wielki, że zaczął wciągać 730-tonowy okręt podwodny pod wodę. Największy problem stanowił fakt, że właz do kiosku pozostawał otwarty, a to stanowiło śmiertelne zagrożenie. Krech w dalszym ciągu nakazywał załodze prowadzenie ognia. Wreszcie, wskutek kolejnych trafień, potwór zrezygnował z "przytulania" okrętu i zniknął w otchłani morskiej. Załoga odetchnęła z ulgą. Jak się okazało, przedwcześnie.

Radość na pokładzie trwała krótko! Szybko wyszło bowiem na jaw, że randka ze stworem nie pozostała bez konsekwencji. Z powodu uszkodzeń wywołanych jego ogromną masą, okręt nie był zdolny do zanurzenia. W pełni świadomi zagrożenia marynarze czuli się odtąd niczym "kaczka wystawiona na strzał".

Nagle na horyzoncie pojawił się brytyjski okręt - był nim Coreopsis. Gotowi do podjęcia walki Brytyjczycy mieli zapewne zdziwione miny, gdy podpłynęli do U-Boota i... ujrzeli jego załogę stojącą na pokładzie z podniesionymi rękami. Po przejęciu Niemców Brytyjczycy zatopili UB-85, a wraz z nim... wszelki materiał dowodowy, który mogłaby pomóc zweryfikować niesamowitą historię o potworze morskim. Czy jednak opowieść, którą przedstawił Krech, w ogóle można uznać za wiarygodną? Nie do końca...

Niewyjaśniona zagadka

W październiku 2016 roku podczas prac związanych z instalacją kabli na dnie morza firma Scottish Power natrafiła na niezidentyfikowany wrak. Jego pozycja zgadzała się z tą, którą w 1918 roku podał Coreopsis, zatem mógł to być owiany legendą UB-85. Historycy brali wprawdzie pod uwagę także siostrzaną jednostkę UB-22, również zatopioną w tej okolicy, lecz późniejsze analizy rozwiały wątpliwości - faktycznie był to UB-85!

Badania sonarowe wykazały, że na dnie morza na głębokości 103 metrów znajduje się obiekt, który swym rozmiarem odpowiada niemieckiemu okrętowi podwodnemu. Na podstawie zdjęć nie udało się jednak zauważyć potencjalnych zniszczeń pokładu, świadczących o ataku potwora morskiego. Mimo to dawne opowieści nagle odżyły. Gary Campbell, zajmujący się oficjalnymi danymi dotyczącymi potwora z Loch Ness, mówił:

"Obszar, w którym odnaleziono wrak, znany jest z wcześniejszych historii o potworze morskim. Zatem to, o czym opowiadał kapitan, mogło być prawdą. To wspaniałe, że mamy informacje na temat morskiego kuzyna Nessie, który dodatkowo włączył się po naszej stronie w działania wojenne".

Co zatem zatopiło UB-85? Tajemniczy incydent nie pozostawił po sobie zbyt wielu śladów. Dowódca Krech zmarł z niewyjaśnionych przyczyn w marcu 1919 roku w wieku zaledwie 33 lat. Jedyną drogą do rozwiązania zagadki mogły być archiwa amerykańskie. Problem w tym, że temat U-Bootów z czasów I wojny światowej zajmował aż 4 317 rolek mikrofilmów! Wyzwania prześledzenia historii okrętów podjął się emerytowany detektyw Dwight Messimer z San Diego. To właśnie dzięki niemu możemy dziś poznać wspomnienia załogi UB-85.

Szokująca prawda

I tak na przykład nawigator po fakcie relacjonował:

Krech zarządził zanurzenie alarmowe po spostrzeżeniu brytyjskiego patrolowca. Zamknięto właz kiosku, jednak gdy znaleźliśmy się pod wodą, spadła na nas ogromna powódź właśnie przez ten właz.

Wiemy stąd zatem, że UB-85 miał problemy z włazem, co stanowiło dla niego śmiertelne zagrożenie. Gwałtownie wdzierająca się na pokład woda spowodowała awarię pomp, baterii oraz silników elektrycznych. W powietrzu dało się wyczuć niebezpieczny chlor, który pojawił się wskutek zalania baterii. Załoga znalazła się w podwójnym niebezpieczeństwie - groziło jej zatonięcie lub zatrucie wyziewami chloru.

Dowódca nie miał innego wyjścia, jak tylko zarządzić natychmiastowe wynurzenie. Świadomość, że po wyjściu na powierzchnię mogą zostać ostrzelani przez patrolowiec, nie pomagała marynarzom w tej koszmarnej sytuacji. Oddajmy głos innemu członkowi załogi - Julius Göttschammer raportował:

"Otworzyliśmy drzwi do centrali i zaczęliśmy kierować się w stronę włazu. Musieliśmy pokonać silne strumienie wdzierającej się na pokład wody".

Jego dalsze wspomnienia są kluczowe do rozwiązania zagadki. Twierdził bowiem, że Krech zamontował sobie kaloryfer w kabinie dowódcy! Taka instalacja wymagała poprowadzenia kabla przez centralę. Ów kabel biegł przez wieżyczkę, co powodowało, że nie mogła być ona całkowicie szczelna. Zdaniem Göttschammera właśnie to było powodem dostania się na pokład wody. Gdyby nie kabel, zalaniu uległby jedynie kiosk.

Kiedy U-Boot znalazł się na powierzchni, faktycznie dostał się pod ostrzał Brytyjczyków. Niemcy nie byli w stanie podjąć walki, jako że ich amunicja znajdowała się w zalanym przedziale. To zresztą tłumaczy ich bierną postawę tuż po wynurzeniu!

Ostatnimi, którzy opuścili pokład U-Boota, byli Krech oraz nawigator, który otworzył dodatkowo zawory, by okręt nie wpadł w ręce wroga. Wraz z nim na dno poszły wszystkie dokumenty i książki kodowe. Żartobliwie można zatem stwierdzić, że praprzyczyną zatopienia U-Boota była chęć utrzymania w cieple nóg dowódcy, a nie potwór morski. Swoją opowieścią Krech zatuszował jednak fatalne okoliczności utraty U-Boota.

Oko w oko z potworem

Nie był to jedyny przypadek spotkania na morzu z tajemniczym stworzeniem (choć niekoniecznie chodziło o tego samego potwora!). 30 lipca 1915 roku brytyjski frachtowiec Iberian został storpedowany przez U-28 na wodach Północnego Atlantyku. Zatonął tak szybko, że jego dziób niemal pionowo zszedł pod wodę. Po około 30 sekundach od zatopienia na wraku doszło do podwodnej eksplozji.

Szczątki frachtowca wzbiły się w powietrze i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wśród nich nie zauważono... ogromnego potwora morskiego, którego siła eksplozji wyrzuciła na powierzchnię na wysokość około 25 metrów. Dowódca U-Boota Freiherr Georg-Günter von Forstner tak opisał to wydarzenie:

"W pewnym momencie przebywałem na kiosku wraz z sześcioma ludźmi. Wśród nich znajdował się główny mechanik oraz nawigator. Wszyscy zwróciliśmy szczególną uwagę na coś dziwnego, co pojawiło się pomiędzy szczątkami.

Nikt z nas nie był w stanie właściwie zidentyfikować tej kreatury - przypominało to nieco krokodyla, z tym tylko, że miało około 20 metrów długości. To coś posiadało cztery nogi zakończone płetwowatymi łapami, długim ogonem i wielkim, spiczastym łbem. Niestety nie byliśmy w stanie sfotografować tego dziwadła, jako że po 10 sekundach znów znalazło się pod powierzchnią wody".

Wąsaty morski stwór

Do podobnych bliskich spotkań dochodziło także podczas II wojny światowej.

Amerykański as broni podwodnej - George Grider był jednym z zaledwie siedmiu amerykańskich dowódców, którzy zaniżyli swoje osiągnięcia. Grider zgłosił do dowództwa sześć trafień, podczas gdy w rzeczywistości zatopił siedem statków. 70 innych amerykańskich dowódców broni podwodnej przedstawiło zawyżone sukcesy. Dla przykładu William Post zaraportował łącznie 19 zatopień, z czego wiarygodnych okazało się... 8. Dla sprostowania - analogicznie działo się też w niemieckiej U-Bootwaffe. Dowódcy broni podwodnej nie zawsze byli bowiem w stanie właściwie zweryfikować efekty swych ataków.

Ważne jest jednak to, co Grider zapisał w swych powojennych wspomnieniach. Oddajmy mu zatem głos:

"Podniosłem peryskop i obserwowałem dość przejrzystą wodę w momencie, gdy znajdował się on jeszcze kilka metrów pod wodą. Niezwykle rzadko zdarzało się mieć okazję do obserwacji stworzeń morskich, jako że kiosk okrętu skutecznie odstraszał wszystko, co znajdowało się dookoła. Tego poranka miałem sposobność obserwacji prawdziwego potwora morskiego. Był cały zielony! Miał wielki łeb, przynajmniej w proporcji do reszty ciała, długie i włókniste wąsy, które falowały w momencie, gdy leniwie podpływał do peryskopu. Jego złowieszcze oczy patrzyły wprost na mnie!".

Grider w swojej relacji dodał jeszcze, że kolor potwora miał odcień tak intensywnej zieleni, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Dowódca zaprzeczał, by była to wielka ryba i określał "to coś" jako... potwora morskiego! Wierzyć? Nie wierzyć?

Łukasz Grześkowiak - absolwent Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, pochodzi z Gniezna, mieszka w Londynie. Zajmuje się historią okrętów podwodnych. Jest autorem dwóch książek o tej tematyce: Walker pogromca U-Bootów i U-Booty na Morzu Śródziemnym 1941-1944.

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy