Żeby nie budzić podejrzeń, z Zakopanego wyszli osobno. Spotkali się dopiero nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Przez Kozią Przełęcz i Dolinę Pięciu Stawów Polskich dotarli na Szpiglasową Przełęcz, nieopodal Mnicha.
Mgła nieco opadła, więc postanowili zaczekać w ukryciu do wieczora.
Z relacji Aliny Kaszynowej opublikowanej w Pamiętniku Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego z 1993 roku:
“Wraz ze zmrokiem nadeszła nowa fala mgły. Jan i dwóch Józefów rekordowo szybko weszli na Mnicha i asekurując się wzajemnie zdążyli jeszcze przed zapadnięciem ciemności przyjrzeć się rozmieszczeniu haków, na których wisiała swastyka. Poczekali do świtu i zaraz zabrali się do roboty. Obkuwali i obluzowywali haki, delikatnymi uderzeniami młotków".
Pracowali spokojnie, metodycznie. Nie tylko nie chcieli, by ktoś ich zauważył. Nie chcieli również, by Niemcy, zwabieni niepokojącymi odgłosami, zainteresowali się tym, co dzieje się na Mnichu. Po czterech godzinach haki były dostatecznie obluzowane.
“Nie zamierzali (...) sami zrzucać pięciometrowej swastyki. Było to zbyt ryzykowne. Miał to zrobić wiatr. Cała trójka wróciła do Zakopanego tak jak wyszła, każdy osobno" - pisała Alina Kaszynowa.
Plan młodych taterników okazał się genialny. Niebawem wiatr zrobił swoje, odrywając wielką swastykę od skały. Konstrukcja roztrzaskała się na kawałki, a Niemcy nie mieli dowodów na to, że siłom natury pomogli zakopiańczycy.
Kilka lat później los zdewastowanej swastyki podzieliły inne rozsiane po Polsce pomniki niemieckiej chwały. Według buńczucznych zapowiedzi miały przypominać o dominacji “najwspanialszej z ludzkich ras" co najmniej przez setki lat.