Stanisław Dolewski. Ofiara papierowych machlojek rządu?

Bolesław Bierut ułaskawił nazistowskiego zbrodniarza, Wekselmana Nusyna. Nie był tak łaskawy dla więźniów, których procesy miały być przestrogą / Imagno /Agencja FORUM
Reklama

Niemal przez cały okres PRL-u papier był towarem o znaczeniu strategicznym. Prawie zawsze go brakowało, mimo że krajowe papiernie pracowały pełną parą i dodatkowo go importowano. Papier - szczególnie w pierwszych latach po wojnie - był potrzebny przede wszystkim ówczesnej władzy, bowiem z informacją i propagandą można było dotrzeć do szerokich mas robotniczych jedynie za pomocą gazet, ulotek, afiszy. Telewizja jeszcze nie nadawała, radioodbiornik był produktem luksusowym. Największą siłę oddziaływania miało w tej sytuacji słowo zapisane na papierze. Nie bez przyczyny niektórzy historycy twierdzą, że władzę wywalczoną bronią komuniści umacniali właśnie papierem!


Stanisław Dolewski był jedną z najważniejszych osób w krajowym przemyśle papierniczym. Bogaty, właściciel dużej hurtowni. Być może, gdyby zawarł sojusz z ówczesną władzą, jego losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. On jednak dokonał "złego" wyboru i w 1947 roku finansował kampanię przedwyborczą nieprzychylnego ówczesnej władzy Stanisława Mikołajczyka. Komuniści nigdy mu tego nie wybaczyli.

Szybko nadarzyła się okazja do zemsty. Gazety w całym kraju pisały o tzw. aferze papierniczej. Sfabrykowano zarzuty: malwersacje w handlu papierem i wzięcie 24 mln zł kredytu na finansowanie kampanii PSL-u. Zapłacił za to najwyższą cenę - ta sprawa kosztowała go życie.

Reklama

Ci, którzy interesują się najnowszą historią Polski,  zapewne słyszeli o tzw. aferze mięsnej. Głównym oskarżonym był Stanisław Wawrzecki, który jako jedyny w Polsce - taki przynajmniej obraz funkcjonuje powszechnie w świadomości społecznej - został skazany na karę śmierci za przestępstwa gospodarcze. Okazuje się, że nie był jedyny, bo już w latach 40. XX wieku zapadł najwyższy wymiar kary w sprawie gospodarczej. To była właśnie afera papiernicza, o której po ponad 70 latach rzadko kto już pamięta.

Jak pisał dziennikarz krakowskiego "Dziennika Polskiego":

"Olbrzymia afera papiernicza, która swym zasięgiem zaćmiewa wszystkie znane dotychczas wyczyny spekulantów w kraju, a zarazem unaocznia ścisłe związki między podziemiem gospodarczym i politycznym, - ujawniona została dzięki czujności władz Bezpieczeństwa i Komisji Specjalnej do walki z nadużyciami.

Ufny w potęgę kradzionych pieniędzy aferzysta Dolewski, który zwykł był mawiać: ‘Wszystko można za pieniądze, każdy da się przekupić, zależy tylko od sumy’. Postępując w myśl tej zasady, nadawał swym machinacjom coraz większy rozmach, dorabiając się kosztem Skarbu Państwa i całego społeczeństwa pracującego olbrzymiej fortuny i dysponując kwotą ponad ćwierć miliarda złotych. Drobny ułamek swych milionów oddał na cele propagandowe PSL.

Stronnictwo to, znając nieczyste źródła, z których aferzysta czerpie swoje fundusze, nie zawahało się przez ręce swoich pełnomocników przyjmować judaszowe srebrniki, przy czym Dolewski nawet PSL potrafił okpić, wpłacając tylko 2 mln zł zamiast 5 mln, otrzymanych w formie kredytu z Banku Handlowego w Łodzi.

***Zobacz także***

W olbrzymią aferę Dolewskiego zamieszani są liczni byli dygnitarze, w tym niektórzy członkowie różnych partii politycznych, którzy tylko w tym celu do nich przystąpili, by móc liczyć na bezkarność. Zawiedli się oni srogo, bo żadna przynależność partyjna nie uchroni ich przed konsekwencjami haniebnych czynów i wszyscy staną przed sądem doraźnym, który im wymierzy przykładną i sprawiedliwie zasłużoną karę.

Zachodzi pytanie: jak to było możliwe, aby afera papiernicza Dolewskiego mogła zatoczyć tak szerokie kręgi? Wynika z niej bowiem, że przez dwa i pół roku ten sprytny aferzysta wciąż napotykał na swej drodze ludzi, którzy mu pomagali, pośrednich lub bezpośrednich wspólników swej zbrodniczej akcji i tylko dzięki ich pomocy mógł narażać Skarb Państwa na tak olbrzymie straty.

Trzeba wziąć pod uwagę, że Dolewski nie tylko kradł i tuczył się kosztem całego społeczeństwa, ale jeszcze przy sposobności starał się o to, by całe odium przerzucić na rząd Polski Ludowej. On to, będąc największym hurtownikiem branży papierniczej, wpłynął decydująco na podwyżkę cen papieru, a zwłaszcza zeszytów szkolnych, by młodzieży utrudnić zakup zeszytów i podniecić rozgoryczenie rodziców na państwo i przemysł państwowy.

Dolewski nie zadowalał się mniejszym zyskiem niż 200-procentowym. On to spowodował, że fabryki zeszytów "oszczędzały" papier, wyrabiając 14-stronicowe zeszyty szkolne zamiast przepisowych 16-stronicowych. Nic więc dziwnego, że przy stosowaniu takich zbrodniczych metod Dolewski potrafił dorobić się fantastycznego majątku, uchodząc za jednego z czołowych reprezentantów owej 'inicjatywy prywatnej' (w cudzysłowie!), która rzekomo tak walnie przyczynia się do odbudowy kraju...

Dobrze się stało, że Komisja Specjalna, dzięki swej czujności, zdołała wykryć aferę Dolewskiego. Wykazała tym samym, że stanowi ona coraz lepiej funkcjonujący aparat do zwalczania spekulacji i sabotażu gospodarczego. To dzięki takim energicznym działaniom spekulacja w mniejszym lub większym stopniu będzie w Polsce uniemożliwiona, a chciwa łapa aferzysty-pasożyta odcięta".

Dopiero po latach okazało się, jak bardzo była to naciągana sprawa!

"Oczywiście nie chodziło tu o sprawiedliwość, lecz o zemstę na wrogu ustroju i zastraszenie ewentualnych przeciwników politycznych. Po wielu latach, już w wolnej Polsce, Dolewskiego zrehabilitowano, a jego rodzina wystąpiła o odszkodowanie. To ciekawa sprawa. Szkoda, że dotąd żaden historyk nie przyjrzał się jej bliżej" - stwierdził w 2008 roku, na łamach wrocławskiego dodatku "Gazety Wyborczej" dr Maciej Szymczyk, historyk, dyrektor Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju, autor książki "Polski przemysł papierniczy 1945-1989", pierwszej monografii dotyczącej dziejów tej branży w okresie PRL-u.

Prezentujemy w skrócie dramatyczną historię Stanisława Dolewskiego.

***Zobacz także***

Tragiczny koniec pięknej kariery

Stanisław Dolewski urodził się 25 października 1910 roku w dzisiejszej stolicy Azerbejdżanu - Baku. Był synem Leona i Marii z domu Paszkiewicz. W 1921 roku wyjechał z matką do Warszawy, gdzie rozpoczął naukę w prywatnym gimnazjum. Kilkanaście miesięcy później przenieśli się do Poznania, gdzie jako 17-latek rozpoczął pracę w biurze swojego ojca, który był przedstawicielem Warszawskiej Fabryki Papieru na Wielkopolskę.

Kiedy miał 23 lata, wstąpił do wojska do Szkoły Podchorążych przy 22. pułku piechoty w Siedlcach. Marzył o karierze oficera, jednak życie zweryfikowało jego plany - został zwolniony po kilku tygodniach służby z powodów zdrowotnych. W 1934 roku założył w Poznaniu własną firmę papierniczą "Stanisław Dolewski. Spółka Komandytowa".

Jesienią 1939 roku przeniósł się z Poznania do Warszawy, gdzie mieszkała jego żona z dziećmi. Imał się różnych zajęć, wreszcie wiosną 1940 roku otworzył własną kawiarnię. Interes nie przynosił nadzwyczajnych zysków, ale pozwalał wiązać koniec z końcem i utrzymać rodzinę. Podczas okupacji został wraz z bratem wywieziony do Auschwitz w efekcie zatrzymania w czasie łapanki ulicznej. Władza ludowa pomijała ten fragment jego życiorysu, informując jedynie, że "w okresie okupacji nie tylko nie brał żadnego udziału w walce z Niemcami, natomiast - jak sam przyznaje - był zarządcą hurtowni papieru. Hurtownia ta została założona w czasie okupacji i prosperowała wcale niezgorzej, i zyski Dolewskiego z interesów z Niemcami były niemałe".

W obozie koncentracyjnym spędził 3 miesiące. Został zwolniony dzięki staraniom matki. Kilkanaście dni później rozpoczął pracę w firmie papierniczej ojca, tym razem w Radomiu. W tamtym czasie udało mu się załatwić 700 kilogramów papieru drukarskiego dla jednej z organizacji podziemnych.

Po zakończeniu II wojny światowej powrócił do Poznania, gdzie dzięki doskonałym kontaktom w branży papierniczej, na co on i jego ojciec pracowali od wielu lat, odbudowywał swoją firmę. Dobrze rozwijająca się działalność została przerwana 14 maja 1947 roku. Został aresztowany w Łodzi przez funkcjonariuszy MBP pod zarzutem udziału w tzw. aferze papierniczej, kiedy minister przemysłu Hilary Minc rzucił hasło "bitwy o handel".

Może to przypadek, a może nie, ale dzień później, na pierwszej stronie dziennika "Życie Warszawy" ukazał się znamienny felieton "Jedna z przyczyn", poświęcony... spekulantom. Jego autor pisał m.in.: "Pozbawione poczucia dyscypliny społeczeństwo polskie, które nie otrząsnęło się jeszcze z przywar zrodzonego w okresie okupacji hitlerowskiej pośrednictwa, balansującego na pograniczu nieuczciwego i zbyt łatwego zarobku - tworzy idealny niestety grunt pod spekulację.

Nic więc dziwnego, że poprzez nasze życie codzienne coraz to przebiegają drgawki i wstrząsy spekulacyjne niemające głębszego uzasadnienia w stanie zdrowia organizmu naszej gospodarki. W żadnym z krajów europejskich nie powodzi się spekulacji równie dobrze, co w Polsce. Świadczy o tym choćby kwitnący rozwój wolnego rynku, niespotykanego nigdzie w tak szerokich, jak u nas rozmiarach. Spekulacji wypowiedziano - jak wiadomo - ostrą i bezlitosną walkę, której dobroczynne skutki zapewne wkrótce odczujemy".

***Zobacz także***

Takim olbrzymim spekulantem - wedle ówczesnej władzy - był właśnie Stanisław Dolewski. To on, razem z kilkoma znaczącymi osobami z sektora papierniczego, wykorzystując trudności gospodarcze okresu powojennego "od dłuższego czasu uprawiał szeroko zakrojoną akcję sabotażową, a część uzyskanych pieniędzy posłużyła mu do wspierania reakcyjnych ugrupowań, licząc na przywrócenie możliwości kontynuowania kapitalistyczno-obszarniczej działalności po zwycięstwie reakcyjnych ugrupowań politycznych - z Mikołajczykiem na czele" (cytat z aktu oskarżenia wygłoszonego przez podpułkownika Graffa).

Działalność sabotażowa oskarżonych miała polegać na utrudnianiu prawidłowego działania Centrali Zbytu Przemysłu Papierniczego, Państwowych Fabryk Papieru i Państwowej Komisji Funduszu Inwestycyjno-Obrotowego Ziem Odzyskanych. Oskarżeni, dzięki zajmowanym stanowiskom, decydowali o podziale papieru. Część mienia państwowego sprzedawali "prywatnej" inicjatywie po zawyżonych cenach, do prowadziło do niedoborów tych towarów na rynku i powszechnego wzrostu cen wyrobów z papieru.

Kolejnym źródłem dochodów były remanenty w poniemieckich papierniach i hurtowniach. Oskarżeni wpisywali do dokumentów tylko niewielką część ujawnionego towaru, resztę zaś potajemnie sprzedawali (nie mieli problemu ze znalezieniem kupców), po czym solidarnie dzielili się nieuczciwie zarobionymi pieniędzmi.

Główny oskarżony wypierał się świadomego popełnienia aktów sabotażu, przyznając się jedynie do nadużyć na szkodę Skarbu Państwa i "pewnych niedociągnięć handlowych". Doskonale zdawał sobie sprawę, że od kwalifikacji zarzucanych mu czynów zależy nie tyko wysokość kary, ale jego życie. Jednak czytając relacje z procesu można odnieść wrażenie, że wyrok w tej sprawie mógł być tylko jeden...

"W walce z okupantem nie brał Dolewski żadnego udziału, nie brał też udziału w powstaniu warszawskim, siedząc sobie spokojnie i bezpiecznie w letniskowej miejscowości - Podkowie Leśnej pod Warszawą. Jedyne co go interesowało, to handel papierem. Po wyzwoleniu Polski zreprywatyzował swoją firmę w Poznaniu i rozpoczął swe złodziejskie machinacje. W ciągu kilku miesięcy jego majątek wzrósł do kilku milionów złotych. Rozszerzył swoje przedsiębiorstwo i bez przerwy budował magazyny, zapełniając je papierem. Magazynował papier, aby wytworzyć na rynku sztuczny jego brak i podnosić spekulacyjne ceny...".

I kolejny fragment relacji prasowej: "Dolewski zeznając przed sądem, zachowuje pozorny spokój. Uśmiecha się, czasem ironicznie wzrusza ramionami i wciąż wyjaśnia. Chętnie i rozwlekle opowiada o rzeczach niemających większego związku z istotnym sednem sprawy. To sedno to rabunek mienia narodowego, prowadzony z zadziwiającym rozmachem i w błyskawicznym tempie. Wyjaśnienia Dolewskiego to zręczne wykręty.

Przez szkła rogowych okularów pobłyskują szarawo-niebieskie oczy. Od czasu do czasu Dolewski mierzy iście wilczym spojrzeniem biegłych, którzy nawałem faktów i liczb coraz to obalają te beletrystyczno-wykrętne wywody. Ten ‘as’ szkodnictwa, spekulacji, szabru i sabotażu, nie lubi ścisłych dat, nie pamięta wielu faktów. Ukrywa się za parawanem zbawczej formułki "nie przypominam sobie". Lecz przyparty do muru, musi przypomnieć sobie".

***Zobacz także***

Człowiek pracy zginie jak mrówka...

Sfingowana afera papiernicza nieprzypadkowo wpisywała się w retorykę ówczesnej propagandy, wedle której całe społeczeństwo popierało działania władz zmierzające do ukrócenia spekulantów we wszystkich dziedzinach życia. Jeszcze w 1947 roku w rękach prywatnych było 89 proc. sklepów detalicznych i 80 proc. hurtowni, a państwowy handel znajdował się w powijakach. Komuniści postanowili pozbyć się kupców, restauratorów czy rzemieślników, zrzucając na nich winę za złe zaopatrzenie i biedę, spekulację i zawyżanie cen. To "prywaciarze" byli winni za braki towarów w sklepach i ciągłe podwyżki cen.

Jak przekonywano, niezadowolenie społeczne było tak duże, że oddani budowie ludowej ojczyzny Polacy żądali nawet kar śmierci dla najbardziej "zasłużonych" oszustów. "Ludzie pracy", jak określano ich w propagandzie, mieli wysyłać setki listów do redakcji pism oraz gazet, wyrażając swoją wielką dezaprobatę wobec działań części prywatnego kupiectwa. "Jeżeli czynniki państwowe nie wydadzą kary śmierci na tych rabusiów, to komisje specjalne będą mało skuteczne, a człowiek pracy zginie jak mrówka pożarta przez mrówkojada" - miał pisać robotnik w liście do redakcji jednego z kieleckich dzienników.

Początkowo śledztwo prowadziła Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciem i Szkodnictwem Gospodarczym. Dolewski - tak przynajmniej wynikało z licznych publikacji prasowych - był "modelowym" przykładem spekulanta. Posiadając w 1945 roku papier o wartości 100 tys. zł, dorobił się zaledwie w ciągu dwóch lat dzięki "niedozwolonym machinacjom" wielomilionowego majątku.

Proces miał toczyć się przed Sądem Okręgowym w Łodzi, ale z naruszeniem obowiązującego wówczas prawa, sprawa został przekazana do Wojskowego Sądu Rejonowego w Łodzi. Razem z nim na ławie oskarżonych zasiadło 15 znanych osobistości ze sfery bankowości, przemysłu i handlu.

Bez okoliczności łagodzących

Przewód sądowy rozpoczął się w poniedziałek 6 stycznia 1948 roku. Oddajmy głos reporterom sądowym: "Sala sądowa wypełniona była po brzegi. Dolewski, ubrany w zielony płaszcz, bez krawata, wygląda jakby ucharakteryzował się specjalnie, jakby chciał wzbudzić zaufanie i aby ludzie zapomnieli o jego spekulanckich machinacjach".

Sześć dni, w czasie których odbyło się pięć rozpraw, wystarczyło ówczesnym sędziom na wydanie wyroku. 12 stycznia 1948 roku, na mocy Dekretu o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa Polskiego, Stanisław Dolewski został skazany na karę śmierci, pozbawienie praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Sąd uznał go za winnego dopuszczenia się aktów sabotażu przez utrudnianie prawidłowego działania Centrali Zbytu ­Przemysłu Papierniczego w zakresie prawidłowego rozdzielnictwa papieru na rynku oraz poprzez utrudnianie prawidłowego działania Banku Handlowego. 

"Czynność przestępcza oskarżonego jest pozbawiona jakichkolwiek okoliczności łagodzących - mówił sędzia na początku ustnego uzasadnienia wyroku. - Należy go uznać za jednostkę aspołeczną i dlatego też wymierzono mu najwyższy wymiar kary".

Potem sędzia charakteryzował nastroje społeczne po odzyskaniu niepodległości "gdy z całą energią przystąpiło ono do odbudowy Polski w warunkach nowej rzeczywistości. Elementy wrogie, wywodzące się przede wszystkim ze sfer kapitalistycznych i obszarniczych, wykorzystywały ciężkie położenie narodu, szerząc dywersję, terror i szpiegostwo. Do grupy sabotażystów w dziedzinie gospodarki narodowej zaliczają się wszyscy oskarżeni".

Wyrok śmierci wykonano

W treści wyroku sąd, oprócz sabotażu gospodarczego, podkreślił sabotaż polityczny, wskazują na pożyczkę udzieloną przez Stanisława Dolewskiego Polskiemu Stronnictwu Ludowemu na przedwyborczą akcję propagandową, co według sądu godziło w ustrój państwa polskiego. Rzeczywiście, z uzyskanego w Banku Handlowym kredytu wysokości 5 mln zł Dolewski przekazał 2 mln 250 tys. zł na wsparcie PSL. Pieniądze te były potrzebne Chłopskiej Spółdzielni Wydawniczej na zakup papieru dla "Gazety Ludowej" i "Chłopskiego Sztandaru".

"Przed wojną dość rozpowszechniony był w naszym społeczeństwie pogląd, że ręka sprawiedliwości trafia przeważnie drobnych przestępców, karze tylko małe płotki. Szkodnicy na wielką skalę, złodzieje milionów, słowem grube ryby świata przestępczego potrafią różnymi drogami, im tylko wiadomymi, ukrywać swój proceder, a w wypadku ujawnienia przestępstwa - znaleźć zawsze furtkę, która jeśli nawet nie wyprowadzi ich na wolność, to w każdym razie złagodzi do minimum konsekwencje karne popełnionych przestępstw.

Te czasy się skończyły, o czym świadczą wyroki w aferze papierniczej. Są one ostrzeżeniem dla wszystkich, a w szczególności dla tych, którzy ufając w swój spryt i stosunki, wykorzystując swe stanowisko lub posiadane zaufanie, chcieliby wkroczyć na drogę przestępstwa przeciwko państwu lub jego obywatelom" - pisał nazajutrz po ogłoszeniu wyroku śmierci publicysta "Życia Warszawy".

Wyrok śmierci wykonano 3 kwietnia 1948 roku. Ciało Stanisława Dolewskiego zostało pochowane w anonimowym grobie na cmentarzu rzymskokatolickim na Dołach w Łodzi. Rodzina nigdy nie dowiedziała się, przynajmniej oficjalnie, o miejscu jego pochówku. Zdradził je grabarz, który grzebał tam zwłoki. Szczątki Stanisława Dolewskiego odnaleziono w lipcu 2017 roku w trakcie prac ekshumacyjnych prowadzonych przez IPN. Ćwierć wieku wcześniej, 12 stycznia 1992 roku, Sąd Najwyższy w Warszawie stwierdził nieważność  wyroku z 12 stycznia 1948 roku, uznając, że został on wydany z powodu działalności na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego. 

Mariusz Lubieniecki

 

PAP - Detektyw
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy