SM-1 "Smutny": Przełom polskiego ratownictwa

Sanitarny sm-1 z Krakowa w czasie akcji w Tatrach. /Robert Augustyniak /Muzeum Ratownictwa w Krakowie
Reklama

W połowie lat 40. do służby w armii amerykańskiej wszedł wynalazek, który zrewolucjonizował pomoc potrzebującym – śmigłowiec r-4. Choć wcześniej z podobnymi maszynami eksperymentowali Niemcy, dopiero dzieło Sikorskiego było na tyle dopracowane by mogło być bezpiecznie eksploatowane. Dało to szansę na szybki ratunek i sprawne działanie ratowników. W Polsce pierwszym używanym do tego celu pionowzlotem był sm-1, produkowany na radzieckiej licencji w Świdniku. Popularny „smutek” zmienił oblicze polskiego lotnictwa.

Igor Sikorski był utalentowanym lotniczym konstruktorem i ojcem całej rodziny wielozadaniowych maszyn. Jako emigrant z Rosji - gdzie tworzył samoloty dla Carskich Sił Powietrznych, w USA zapoczątkował proces opracowania śmigłowców. Te pionowzloty w jego opinii były przyszłością lotnictwa i mogły zrewolucjonizować zarówno sektor wojskowy jak i cywilny. Szybkie dotarcie do poszkodowanego czy chorego bezpośrednio na miejsce zdarzenia nie były przecież możliwe za pomocą klasycznego samolotu.

Skoro Amerykanie mieli swój śmigłowiec, to ZSRR nie mógł być gorszy! Był to czas zimnowojennego wyścigu zbrojeń i było tylko kwestią czasu kiedy w powietrze wzbije się pierwsza taka maszyna z czerwoną gwiazdą na ogonie. Już w 1948 roku pojawił się gotowy produkt nazwany mi-1, który zapoczątkował całą rodzinę legendarnych radzieckich śmigłowców z biura konstrukcyjnego Michaiła Mila. Mi-1 był pierwszym seryjnie produkowanym radzieckim helikopterem napędzanym tłokowym silnikiem, który wszedł na wyposażenie wielu państw Układu Warszawskiego i sprzymierzeńców min. Czechosłowacji, Albanii, Węgier, NRD, Bułgarii, Kuby, Finlandii, Afganistanu, Indonezji, Jemenu, Syrii, Iraku i oczywiście Polski.

Reklama

Wspomniany wcześniej napęd tłokowy w zależności od wersji osiągał moc 550-615 KM, co dało mu prędkość maksymalną rzędu 185 km/h i zasięgu ok 400 km. Konstrukcja mi-1 to metalowy kadłub w klasycznym układzie z trójłopatowym wirnikiem głównym i śmigłem ogonowym. Co ciekawe wspomniane łopaty były pokryte... płótnem, a ogonowe wykonano z drewna - pierwotnie ich żywotność wynosiła tylko 300 godzin lotu!

Na pokład oprócz pilota mógł zabrać do trzech pasażerów. Nieco odmiennie wyglądała wersja sanitarna, dla której zaprojektowano specjalną podwieszaną z boku gondolę w której umieszczono nosze. Ta konstrukcja przypominająca nieco trumnę z okienkiem była połączona komunikacyjnie z wnętrzem śmigłowca specjalnym kanałem.

Warto wspomnieć również, że w Polsce podjęto się licencyjnej produkcji tego helikoptera pod nazwą sm-1. W 1957 roku zakład WSK Świdnik opuściły oficjalnie pierwsze polskie maszyny, choć już rok wcześniej oblatano egzemplarz mi-1t zmontowany z radzieckich części. Zakłady WSK Rzeszów wytwarzały natomiast serce maszyny - tłokowy silnik lit-3.

Sm-1 zrewolucjonizował nie tylko polskie lotnictwo wojskowe, ale przede wszystkim sanitarne. Utworzone oficjalnie w 1955 roku lotnictwo sanitarne dysponowało do tej pory jedynie samolotami opatrzonymi czerwonym krzyżem na kadłubie i napisem "Lotnicze Pogotowie Ratunkowe", co w znaczący sposób ograniczało jego działalność np. w trudnym terenie górzystym południowej Polski.

Pierwszy egzemplarz sanitarnego sm-1 zarejestrowany ze znakami SP-SAC trafił oczywiście na wyposażenie Centralnego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Warszawie. Był on testowany w różnych warunkach terenowych, a na początku lat 60. postanowiono sprawdzić jego przydatność na czasowym dyżurze w Bieszczadach. Okazał się rewolucją w pracy tamtejszego pogotowia ratunkowego działającego przecież w ekstremalnie trudnych warunkach, z kiepską siecią drogową i dużymi niekiedy odległościami między poszczególnymi wioskami. Już w 1961 roku zakupiono specjalnie dla tych terenów dodatkowy śmigłowiec (SP-SAM), a zadanie utworzenia stałej bazy w Sanoku powierzono kierownikowi ZLS w Krakowie - Tadeuszowi Augustyniakowi.

Stało się jasne, że śmigłowiec sanitarny jest nie tyle przyszłością co koniecznością w strukturach ratownictwa. Mógł przecież nie tylko być powietrzną karetką, ale też windą dla górskich ratowników. Kiedy w 1962 roku został przydzielony do Krakowa pierwszy "esem" (SP-SAE), Augustyniak postanowił tym razem wykorzystać maszynę w ekstremalnie trudnym do latania obszarze tatrzańskim. Choć w tym czasie nie było nawet szczegółowych procedur co do latania tymi maszynami w górach, 16 kwietnia 1963 roku odbył się pierwszy lot ratunkowy z Krakowa do Doliny Pięciu Stawów. Moment ten można uznać za przełomowy w historii ratownictwa w Polsce!

Od tego czasu ta "latająca gondola" uratowała tysiące turystów i połamanych narciarzy, bezpiecznie transportując ich do zakopiańskiego szpitala. Konstruktorzy ze Świdnika chcąc polepszyć warunki transportu chorych zaproponowali wersję rozwojową tego śmigłowca - sm-2. Niestety maszyna nie miała zbyt dobrej opinii wśród pilotów sanitarnych, a na horyzoncie pojawił się też dość szybko godny następca czyli mi-2. Podjęta do produkcji maszyna - na radzieckiej licencji stała się na tyle dobra, że szybko wyparła starsze modele. Ostatnie "esemy" wycofano z lotnictwa sanitarnego w latach 70., a z lotnictwa wojskowego na początku lat 80.

"Smutki" choć przeszły do historii na trwale pozostały w pamięci lotników i pasjonatów śmigłowców. Przy tej okazji pragnę podziękować Wojciechowi Wiejakowi, Robertowi Augustyniakowi i Andrzejowi Olejce za piękne wspomnienia z czasów eksploatacji tych maszyn w lotnictwie sanitarnym. Osobny artykuł obejmował będzie problemy z eksploatacją, oraz wypadki z ich udziałem - obraz trudnych początków lotnictwa śmigłowcowego w Polsce.

O autorze

Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Jego artykuły o historii ratownictwa pojawiają się regularnie w serwisie Menway.interia.pl.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy