Sekret Bałakławy: Tajna baza okrętów podwodnych

Podziemny kompleks spokojnie mógł przetrwać bezpośrednie uderzenie bomby atomowej o mocy wybuchu do 100 kiloton (moc bomby zrzuconej na Hiroszimę wynosiła 16 kiloton) /Getty Images
Reklama

Bałakława jest obecnie dzielnicą Sewastopola. W czasach ZSRR była całkowicie zamknięta zarówno dla obcokrajowców, jak i własnych obywateli. A z pewnością znalazłoby się sporo osób, które oddałyby wiele, żeby zobaczyć ruiny genueńskiej twierdzy Czembało, starożytne świątynie i dawne forty. Bez wątpienia największą atrakcją turystyczną Bałakławy stałoby się jednak podziemne miasto. Gdyby tylko ludzie o nim wiedzieli…

Po zakończeniu II wojny światowej, mimo gorzkiej lekcji, jaką ze sobą przyniosła, rozpoczął się nowy konflikt: zimna wojna. Na pustyniach Nevady oraz Wyspach Marshalla Stany Zjednoczone przeprowadzały próby bomb jądrowych. Związek Radziecki nie pozostawał w tyle: na poligonie w Semipałatyńsku, a także na archipelagu Nowa Ziemia niebo regularnie rozjaśniały ogromne grzyby atomowe. 

Oba mocarstwa usiłowały przejąć dominację na lądzie, morzu i w przestworzach. Właśnie wtedy Stalin polecił swoim ludziom, by znaleźli odpowiednie miejsce, w którym mogłyby stacjonować okręty podwodne transportujące pociski jądrowe. Po długotrwałych, starannych poszukiwaniach wybór padł na Bałakławę pod Sewastopolem. To niewielkie, spokojne miasteczko spełniało wszystkie wymagania.

Reklama

Po pierwsze, było tam ciepło, co okazało się bardzo istotnym argumentem, biorąc pod uwagę, że baza miała funkcjonować przez cały rok. Po drugie, niedaleko leżał Sewastopol, gdzie stacjonowała Flota Czarnomorska. Po trzecie, Zatoka Bałakławska stanowiła najdogodniejsze do cumowania statków miejsce na całym akwenie. 

Bałakława otrzymała więc status miasta zamkniętego i na wiele lat zniknęła z wszystkich map geograficznych. Odtąd w dokumentach zaczęto określać ją mianem tajnego Obiektu 825 GTS. W skład kompleksu wchodziła także baza remontowo-techniczna (Obiekt 820).

Do stworzenia projektu podziemnego miasta wraz z zakładem remontowym dla okrętów podwodnych oraz schronem przeciwbombowym zaangażowano najlepszych inżynierów. Gotowy plan przedstawiono Stalinowi. Mile zaskoczony generalissimus wyraził aprobatę dla całego przedsięwzięcia. Jednak szczegółowy schemat podziemnej bazy został sporządzony dopiero w 1957 roku - przywódca ZSRR nie dożył tej chwili.

Co kryje się we wnętrzu góry Tawros?

Latem 1957 roku do Bałakławy jako pierwsi przyjechali inżynierowie z Moskwy, a dokładniej - z jednostki zwanej Minspecmontażem. W ślad za nimi w miasteczku zjawili się specjaliści związani z moskiewskim metrem. To na nich spoczywała odpowiedzialność za budowę bazy. Mała, senna miejscowość wyraźnie się ożywiła, jednak jej mieszkańcy mogli jedynie domyślać się, co dzieje się tuż obok, a właściwie... pod ich stopami. 

Przedsięwzięcie było ściśle tajne - miejscowi nie mieli pojęcia, że trwa właśnie budowa unikalnego kompleksu wojskowego. Jeszcze przez wiele lat po zakończeniu prac sądzono, iż we wnętrzu góry Tawros znajduje się zwykła stacja telefoniczna. Ostatnie prace budowlane związane z podziemnymi sztolniami mogącymi pomieścić jednostki 11 Dywizjonu Okrętów Podwodnych oraz stocznię "Metalist", w której miały być one remontowane, zostały zakończone w roku 1963. 

Przedsiębiorstwo było w stanie obsługiwać równocześnie siedem jednostek podwodnych! Kiedy do niego trafiały, przechodziły wieloetapową konserwację, ewentualną naprawę, a następnie opuszczały bazę w pełnym uzbrojeniu. W doku statki mogły pobrać amunicję, naładować akumulatory, a także uzupełnić zapasy wody, jedzenia i paliwa. 

W podziemiach, w specjalnych zbiornikach, przechowywano całe tony produktów naftowych. Pod wielometrową warstwą skały po szynach wąskotorówki przewożono z magazynu do podziemnego cumowiska torpedy, rakiety oraz pociski artyleryjskie. 

Infrastruktura Obiektu 825 GTS została zupełnie odizolowana od świata zewnętrznego. Odpowiedzialność za to spoczywała na śluzach. Pierwsza z nich, wejściowa, ważyła 150 ton, druga - wyjściowa, była nieco mniejsza i lżejsza. Między nimi ciągnął się półtorakilometrowy kanał (wykuto go w ciągu zaledwie czterech lat, co wydawało się zadaniem niemożliwym do wykonania, biorąc pod uwagę, że znajdował się on siedem metrów poniżej poziomu morza). Po wypłynięciu łodzi w morze śluzy ponownie na głucho się zamykały. 

Konspiracja osiągnęła najwyższy stopień. Okręty podwodne podpływały do kanału wejściowego pojedynczo i zawsze w nocy. Przed rozpoczęciem remontu zmieniano numery burtowe jednostek. Wejście i wyjście do obiektu były tak starannie zamaskowane, że nikt nie był w stanie ich zauważyć nawet z bliskiej odległości. 

Podziemne miasto obsługiwało w szczytowym momencie nawet 1500 ludzi. Do grupy "wybrańców" należeli inżynierowie, remontowcy, elektrycy, technicy itp. Specjalnie przeszkoleni żołnierze zajmowali się ochroną tajnej bazy. Posterunki znajdowały się w trzech miejscach: przy wejściu i wyjściu z tunelu, a także obok doku. Nikt nie miał prawa kręcić się w okolicach obiektu! 

Czyja Bałakława? 

Losy tego cudu wojskowej myśli technicznej nie należały do najłatwiejszych. W 1961 roku Nikita Chruszczow odwiedził Sewastopol i Bałakławę. Podziemny kompleks, w którym remontowano okręty podwodne, wywarł na nim ogromne wrażenie. Ale wnioski, jakie wyciągnął z tej niecodziennej wycieczki, były zaskakujące. Choć zimna wojna trwała w najlepsze, pierwszy sekretarz KPZR postanowił przekształcić bazę w... magazyny na wino. Na pewien czas zakłady remontowe przestały funkcjonować, lecz z czasem powróciły do swej pierwotnej funkcji. 

Przez długie lata obiekt sprawnie realizował swoje zadania. Bałakława, jak wcześniej, pozostawała zamkniętym miastem: nie mogli do niego wjechać nawet rdzenni mieszkańcy Sewastopola. Ponoć kiedyś pewien miejscowy zasnął w autobusie i przejechał swój przystanek. Na następnym czekali na niego agenci KGB. 

Mężczyzna zniknął na kilka dni, a kiedy wrócił, nikt nie był w stanie dowiedzieć się od niego, co się z nim działo. Gdy informacje dotyczące zakładu zostały odtajnione, członkowie jednej rodziny czy wieloletni sąsiedzi ze zdumieniem odkrywali, że pracowali w tym samym przedsiębiorstwie! 

Po rozpadzie Związku Radzieckiego kompleks przeżywał dramatyczne chwile. Rosjanie, którzy nagle znaleźli się na terenie Ukrainy, przetransportowali w zasadzie wszystkie okręty podwodne z Zatoki Bałakławskiej do własnych baz. Na wyposażeniu Ukrainy pozostała jedynie patrolowa jednostka Zaporoże. 

Ukraińcy nie mieli ani środków, ani ochoty, by tracić pieniądze na utrzymywanie tego tajnego obiektu - doszło do rozgrabienia jego pozostałości. Do podziemnych sztolni ruszyły tłumy - do utajnionego swego czasu kompleksu można już było wjeżdżać prywatnymi samochodami, co z pewnością ułatwiło zadanie. 

Podziemne miasto, niczym baśniowy Sezam, skrywało liczne "skarby", które w tamtych czasach stanowiły przedmiot pożądania. Ludzie wywozili stamtąd elementy z metali kolorowych, różne maszyny, żeliwne pokrywy włazów i studni, kable zasilające itp. W rezultacie potężna, doskonale ufortyfikowana niegdyś baza zaczęła przypominać smutne pobojowisko. 

Minęło kilka lat, zanim podjęto decyzję o otwarciu w Bałakławie muzeum wojskowego. Czy po rosyjskiej aneksji Krymu podziemna baza nadal będzie pełnić tę funkcję? A może znów zawitają do niej okręty podwodne Floty Czarnomorskiej? Wiele na to wskazuje... 

Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: okręty podwodne | militaria | Ukraina | ZSRR | podziemne miasto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy