Roman Stalinger - zapomniany wynalazca

"Zachowało się zdjęcie, jak rodzice idą ulicami miasta w towarzystwie umundurowanego oficera KOP" /Archiwum rodzinne Macieja Stalingera /materiały prasowe
Reklama

Jedna z przedwojennych konstrukcji pomysłu sierżanta Romana Stalingera mogła ocalić skazane na śmierć załogi łodzi podwodnych. Inna, opatentowana już w latach 50., miała potencjał, aby znacząco podnieść bezpieczeństwo ruchu drogowego. Niestety, wynalazki przepadły. Dziś pamięta o nich tylko najbliższa rodzina.

28 stycznia 1937 roku w Urzędzie Patentowym przy Ministerstwie Przemysłu i Handlu pod numerem 52358 zgłoszono komorę ratunkową dla łodzi podwodnych. Autorami projektu są sierżant Roman Stalinger z Korpusu Ochrony Pogranicza i inżynier Dominik Janowicz.

W wojskowym dwutygodniku "Wiarus" z 15 maja tego samego roku czytamy:

"Zgłoszony już i opatentowany wynalazek rozwiązuje niezrealizowany dotychczas problem ratowania ludzi, którzy bądź to w razie defektu w urządzeniach łodzi podwodnej, bądź też w razie zatopienia tejże w czasie działań wojennych, skazani byli na tragiczną utratę najwyższego dobra ziemskiego - życia".

Reklama

Potrafił nawet buty uszyć

Pani Hala ma 96 lat. Jest córką Romana Stalingera. 

- Jak to wojskowy, był perfekcyjny i wymagający, ale jednocześnie starał się zapewnić rodzinie dobre podstawy bytowe. Ze względu na trójkę dzieci przeniósł się z mamą do Warszawy, postarał się o przydział do Wytwórni Silników Lotniczych nr 1. 

- Rodzice dostali mieszkanie na osiedlu wojskowym na Paluchu, zaraz przy Okęciu. We wrześniu 1939 roku osiedle zostało zbombardowane. Zostaliśmy z tym, co mieliśmy na sobie. 

- Ojciec był pasjonatem techniki. Chodził do Szkoły Inżynierskiej im. Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda, ale - jeśli mnie pamięć nie myli - nie ukończył jej, bo wybuchła pierwsza wojna światowa. Pięknie rysował i malował, a do tego miał zmysł techniczny, więc wysłano go do jednostki w Czortkowie, gdzie sporządzano mapy wojskowe i plany na wypadek wojny z Rosją. Zachowało się zdjęcie, jak rodzice idą ulicami miasta w towarzystwie umundurowanego oficera KOP.

- Pamiętam, że w czasie II wojny światowej, jak brakowało wszystkiego, potrafił nawet buty uszyć. Był człowiekiem towarzyskim, łatwo nawiązywał relacje z ludźmi, szczególnie, gdy w towarzystwie były atrakcyjne kobiety. Był też szalenie zazdrosny o żonę! Bardzo wyważony w słowach, emocjach, nigdy w domu nie było awantur, a my nie dostawaliśmy lania, co w tamtych czasach było rzadkością. Wciąż palił i pracował. Musiał coś robić.

W domyśle - projektować.

Sposób działania komory

"Wiarus" z 15 maja 1937 roku:

"Komora ratunkowa pomysłu sierżanta Stalingera rozwiązuje problematyczną dotychczas pomoc nieszczęśliwym. Dziś "stalowa ryba“ może spokojnie spoczywać na dnie morza, obłędna myśl o rozpaczliwej śmierci nie trapi załogi, istnieje bowiem komora ratunkowa, z której popłynie na falach eteru SOS, z której rakiety świetlne ognistymi językami zażądają pomocy".

W cytowanym wyżej artykule znajdujemy opis działania wynalazku. Jednorazowo komora ratunkowa miała pomieścić osiem osób. Po dokładnym sprawdzeniu włazów, na znak telefoniczny (przewidziano łączność telefoniczną i radiową między łodzią a komorą) obsługa pozostająca w łodzi podwodnej uwalniała komorę z rygli. 

"Gdy czynności te są wykonane, wówczas obsługa, znajdująca się w komorze ratunkowej, otwiera kurek od butli z tlenem, znajdującej się na obwodzie komory ratunkowej w kształcie pierścienia. Powietrze sprężone, doprowadzone specjalnym przewodem pomiędzy klapy komory ratunkowej i włazowej odrywa komorę od łodzi podwodnej, a następnie dzięki ciśnieniu wody komora ratunkowa zostaje wypchnięta na powierzchnię morza. W czasie przebywania warstwy wody pomiędzy łodzią, spoczywającą na dnie morza, a powierzchnią - komora ratunkowa zasilana jest tlenem z butli pierścieniowej".

Po wypłynięciu na powierzchnię i otwarciu górnej klapy, załoga mogła nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym drogą radiową, a sygnałami świetlnymi wskazać ekipie ratunkowej dokładne miejsce przebywania na powierzchni wody. 

Co więcej, komora nie była jednorazowego użytku.

"Powrotną drogę komora ratunkowa odbywa w ten sposób, że pozostaje w niej jeden człowiek, który od wewnątrz zaryglowuje klapę i na podany przez niego znak telefoniczny obsłudze łodzi podwodnej, zostaje uruchomiony mechanizm do ściągania komory ratunkowej przy pomocy lin. Wewnątrz lin znajduje się w jednej przewód telefoniczny, a w drugiej przewód radiowy. Przewody te zasilane są prądem z akumulatorów, znajdujących się w komorze ratunkowej".

Hydroplan nie z tego świata

Nie był to jedyny wynalazek Romana Stalingera, który mógł zyskać rozgłos.

W 1925 roku przygotował plany hydroplanu. Wyglądem miał on przypominać samolot “Junkers", a w razie zagrożenia nurkować z gracją łodzi podwodnej. W chwili, gdy hydroplan znikał pod wodą, w miejsce motorów benzynowych zaczynały działać elektryczne. Wzmianka o projekcie znalazła się w prasie, lecz uznano, że tego typu konstrukcja nie ma racji bytu poza sferą fantastyki. Dekadę później podobne szkice przygotowali Amerykanie.

Rodzina zapamiętała, że przed wojną Roman Stalinger pracował też nad bronią przypominająca pancerfausta lub bazookę. Lekka, bo przenoszona przez jednego żołnierza, broń o dużej sile rażenia miała się później znaleźć w kręgu zainteresowań Niemców. Hitlerowcy pół roku "uprzejmie" zapraszali sierżanta do współpracy. Nie skorzystał, a skutki ponawianych regularnie namów i ponagleń odczuwał przez pół roku.

W trakcie wojny przepadł też plan budowy komory ratunkowej.

Maciej Stalinger, wnuk Romana:

-  Nad komorą pracowała grupa ludzi. Obliczenia robił inżynier Dominik Janowicz, który przyjechał do Warszawy z Gruzji. Ze względu na brak odpowiedniego zaplecza badawczego i środków na produkcję, cały zespół pojechał latem 1939 roku do Anglii. Dziadek miał do nich dojechać po wakacjach, a z czasem - ściągnąć na miejsce rodzinę. Potem wybuchła II wojna światowa i cały plan wziął w łeb.

Zainteresowanie bezpieki

We wrześniu 1939 roku Roman Stalinger, wraz z grupą współpracowników ewakuowanych z biura projektowego Polskich Zakładów Lotniczych, znalazł się w Zaleszczykach. Poprosił o zezwolenie na powrót do Warszawy. Zrzucił mundur i przez tereny zajęte przez Rosjan przedostał się do stolicy, gdzie czekała na niego żona z dziećmi.

- Dziadkowie z ciocią Halą spędzili wojnę w Niemczech. Jeden z synów trafił do Luftwaffe, drugi do Dywizji Grenadierów Pancernych. Ostatni list przysłał w marcu 1945 roku. Zginął niedługo potem w walkach na Łużycach albo trafił do sowieckiej niewoli i zmarł w obozie. Po wojnie dziadkowie trafili do Sopotu. Przez przypadek pozostającego w ukryciu dziadka rozpoznał na ulicy jeden z kolegów z Warszawy, zdziwiony, że ten nie jest z rodziną w Anglii - mówi Maciej Stalinger.

Wkrótce zainteresowała się nim bezpieka. 

- Po przesłuchaniach z trudem wrócił do zdrowia. Dostał nakaz pracy w Zakładach Wytwórczych Aparatury Precyzyjnej w Świdnicy. Oficjalnie zajmowali się produkcją liczników elektrycznych, ale wiadomo było, że duża część mocy przerobowych zaangażowanych jest w potrzeby wojskowe. Dziadek pracował też przy licznikach, produkowanych na eksport - dodaje Maciej Stalinger.

Ostatni patent przed śmiercią 

10 lutego 1956 roku Urząd Patentowy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej opublikował opis patentowy urządzenia do napompowywania dętek kół pojazdów mechanicznych w czasie jazdy.

"Przedmiotem wynalazku Jest urządzenie, składające się z tarczy rozdzielczej połączonej z rozrządem, umożliwiającym napompowywanie dętek dowolnych kół pojazdu mechanicznego w przypadku ich przebicia podczas jazdy. (...) Zastosowanie omawianego urządzenia w pojazdach mechanicznych zapobiega zniszczeniu opon i dętek, a to dlatego, że z chwilą przebicia dętki w czasie jazdy, przy ulatnianiu się powietrza z koła, zapala się na tablicy, umieszczonej przy kierowcy czerwone światło alarmujące a wskazówka manometru wskazuje uszkodzenie danego koła przez spadek ciśnienia powietrza" - czytamy w opisie.

Był to ostatni znany rodzinie wynalazek Romana Stalingera.

Na krem i papierosy

Z pomysłów wynalazcy zostały stare dokumenty i garść rodzinnych wspomnień. 

Komorę ratunkową dla łodzi podwodnych wprowadzili do użytku Anglicy, stosowali je również Amerykanie. Z czasem tego typu rozwiązania - ratujące przed pewną śmiercią uwięzionych w głębinach oficerów - stały się na morzu standardem. 

Maciej Stalinger:

- Inni zarobili na jego projektach. A dziadek? Zmarł w 1959 roku w Świdnicy, został pochowany na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. Po jego śmierci babcia nie pracowała. Nie potrafiła, całe życie była "przy mężu". Bieda w domu aż piszczała, ale na krem i papierosy zawsze miała. Odeszła w 1973 roku.

-------------------------------

Wielka loteria na 20-lecie Interii!

ZAGŁOSUJ i wygraj ponad 20 000 złotych - kliknij. 

W tym roku świętujemy swoje 20-lecie i mamy dla ciebie niespodziankę. Możesz wygrać gotówkę!  Z okazji 20-lecia Interii zapraszamy do Multiloterii. Codziennie do wygrania minimum 20 000 złotych, a w finale nagroda, która z każdym Waszym zgłoszeniem rośnie! Zawalcz o duże pieniądze już teraz!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy