PZL Kania: Pechowy polski śmigłowiec

Śmigłowiec PZL Kania SN-52XP przekazany przez Komendę Wojewódzką Policji w Krakowie do Muzeum Ratownictwa /Łukasz Pieniążek /Muzeum Ratownictwa w Krakowie
Reklama

Pod koniec lat 70. został opracowany polski śmigłowiec z amerykańską duszą i radzieckim ciałem - PZL kania. Maszyna miała być eksportowym hitem za oceanem i źródłem cennych dewiz dla fabryki, ale przez polityczną burzę i brak zamówień weszła na margines lotniczej historii. Nadzieja na modernizację floty polskich śmigłowców wielozadaniowych trafiła ostatecznie do muzeum.

Kania była po prostu "bardzo dobrym mi-2" - tak wspominał swoje wrażenia za jej sterami podczas testów w Tatrach kapitan Tadeusz Augustyniak, ówczesny kierownik krakowskiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego. W 1986 roku do dyspozycji ratowników był już leciwy mi-2. Choć nadal pozostawał w produkcji zakładu w Świdniku, a co więcej w szerokiej eksploatacji w wielu rodzimych instytucjach, potrzebny był przecież godny następca.

Mi-2 opracowany pod koniec lat 60. stał się legendą lotnictwa śmigłowcowego i jedną z najpopularniejszych maszyn na świecie. Przy tym, choć zaprojektowany w radzieckim biurze konstrukcyjnym słynnego Mila, był produkowany tylko w Świdniku rozsławiając zakład, miasto i Polskę. Zagrał on nawet w jednym z odcinków filmowych o przygodach Jamesa Bonda! Podjęta przez polskich inżynierów modernizacja miała być szansą na jego drugie życie, stało się niestety inaczej...

Reklama

Lata 70. to czas "otwarcia na zachód" ekipy Edwarda Gierka i chęć sprzedaży wyrobów polskiego przemysłu na rynki zewnętrzne z większym kapitałem. Stąd pomysł na opracowanie odmłodzonej wersji mi-2 - sprawdzonej i docenianej konstrukcji. W odróżnieniu od pierwowzoru do napędu użyto amerykańskich silników Allison i zachodniej awioniki. Zastosowano też nowe kompozytowe łopaty - zamiast metalowych i śmigło ogonowe. Zmienił się nieco kształt przedniej części kadłub, przez co zyskał nowocześniejszy wygląd.

Wszystkie te zabiegi spowodowały zmniejszenie wagi i wzrost osiągów, a przy okazji zwiększenie zasięgu i ograniczenie kosztów eksploatacji w porównaniu z mi-2. Wydawało się, że propozycja ta zyska wielu odbiorców szczególnie w krajach zachodnich gdzie kania była prezentowana i promowana. Niestety - wprowadzenie w 1981 roku Stanu Wojennego przekreśliło marzenia o eksporcie do USA, a w innych krajach maszyna nie zyskała też większego zainteresowania. Paradoksalnie zastosowanie lepszych zachodnich komponentów było przeszkodą dla odbiorców krajowych i dotychczasowych użytkowników z krajów "demoludu" - wysoka cena i zakup dewizowy.

Dodatkową przeszkodą w osiągnięciu sukcesu był brak zainteresowania konstrukcją...wojska. Kania była postrzegana właśnie jako "bardzo dobre mi-2", a marzeniem dla żołnierzy był rozwijany w tym czasie PZL w3 "sokół". To właśnie on miał być nowoczesną platformą używaną w misjach poszukiwawczo-ratowniczych na lądzie i na Bałtyku, do desantu oddziałów specjalnych, czy w końcu jako nosiciel uzbrojenia. Dopiero w połowie lat 90. kanią zainteresowało się tworzone wówczas Lotnictwo Służb Porządku Publicznego.

W Świdniku zamówiono wówczas cztery (!) egzemplarze, które po równo trafiły do lotnictwa Policji i Straży Granicznej. Nowe śmigłowce szybko zyskały sympatię latających nimi załóg mających przecież doświadczenia też ze starszymi mi-2. Z zazdrością w stronę nowej maszyny spoglądali też pracownicy lotnictwa sanitarnego - niestety w tym przypadku nikt z decydentów nie myślał nawet o zakupie nowych latających karetek...

Ostatecznie razem z egzemplarzami prototypowymi powstało ich raptem 19 sztuk! Oprócz Polski były użytkowane do transportu pasażerów w Sierra Leone, Wenezueli, na Cyprze, a do ratownictwa w Czechach i na Słowacji. Obecnie jedynym użytkownikiem tej niezwykłej maszyny pozostaje lotnictwo Straży Granicznej, które używa ich do patrolowania wschodniej granicy Polski i przy okazji Unii Europejskiej.

Egzemplarze policyjne zostały natomiast przekazane w tym roku do zbiorów muzealnych. Maszyna zarejestrowana ze znakami SN-51XP będąca pierwotnie na wyposażeniu Sekcji Lotnictwa Policyjnego w Poznaniu trafiła w maju do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, natomiast druga kania (SN-52XP) została przekazana w lipcu do zbiorów Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Będzie ją można zobaczyć na ekspozycji Oddziału muzeum na terenie zabytkowego Dworu w Tomaszowicach k. Krakowa.

Transport do Tomaszowic nie byłby możliwy gdyby nie pomoc ze strony strażaków ze Szkoły Aspirantów PSP w Krakowie, OSP Biały Kościół, Damiana Grabowskiego, Bartłomieja Klimasa i Marcina Kruka. Krakowska kania została dostarczona na lotnisko w Balicach w listopadzie 1996 roku. Od tego czasu była wykorzystywana do zadań patrolowych i ratowniczych na terenie południowej Polski. Załoga była dysponowana do poszukiwań osób zaginionych i była również zaangażowana min. w zabezpieczenie wizyt papieża Jana Pawła II, czy pomoc powodzianom.

O autorze

Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Jego artykuły o historii ratownictwa pojawiają się regularnie w serwisie Menway.interia.pl.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy