Powstanie leskie. Bunt chłopów przeciwko władzy

Skład sędziowski pod przewodnictwem sędziego Zygmunta Kruszelnickiego skazał buntowników na śmierć /Polona /domena publiczna
Reklama

Między bajki można włożyć opowieści o dostatniej i potężnej II Rzeczpospolitej. Budowa COP, portu w Gdyni, magistrali węglowej, a zwłaszcza odbudowa zniszczonej po pierwszej wojnie światowej infrastruktury, drenowały i tak ubogi budżet państwa.

Prawdziwy kryzys nadszedł po 1929 roku, kiedy świat ogarnęła recesja. Najgorsza sytuacja gospodarcza była na, i tak ubogich, wschodnich i południowych kresach Polski. Działacz chłopski Wincenty Witos pisał:

"Wieś odżywia się coraz gorzej. Nawet zamożniejsi gospodarze nie używają cukru. Oszczędzają także na soli, która często stanowi jedyną już okrasę. Przecinanie zapałek na kilka części, krzesanie ognia z kamienia (...) stało się rzeczą codzienną i naturalną. (...) Grasująca w sposób niesłychany gruźlica zabiera niemiłosiernie mnogie ofiary, szczególnie spomiędzy młodszego pokolenia. Ludność chodzi bez obuwia, bez koniecznej bielizny, dodzierając reszty łachmanów, jakie jej z dawnych lepszych pozostały czasów. Szkoły pustoszeją, a nawet kościoły przerzedziły się w sposób widoczny. (...)

Reklama

Ziemia ubożeje, bo wkładów nikt nie robi i na przyszłość o tym nie myśli. Używanie nawozów sztucznych spadło do minimum. Inwentarz martwy zniszczony. Uprawa ziemi cofa się gwałtownie. Cena ziemi spadła do jednej czwartej niedawnej wartości (...) Ziemia przestała być dla chłopa owym upragnionym nabytkiem, stała się natomiast koniecznym ciężarem, dla niektórych ruiną i nieszczęściem".

Wśród chłopów wzrastało niezadowolenie, a władze, zarówno lokalne, jak i centralne, nie miały żadnego pomysłu na poprawę ich losu. Niektórzy, jak hrabia Jan Potocki z Rymanowa, wymyślił ideę prac społecznych nazwaną "świętem pracy". O ile na beskidzkich ziemiach należących do Potockich pomysł społecznego budowania dróg, szkół i sal wiejskich został przyjęty przez Łemków z entuzjazmem, tak przeniesienie go w inne środowisko okazało się nietrafione.

Ukraiński opór

Starosta leski, Emil Wehrstein, postanowił przenieść doświadczenia Potockiego na grunt bieszczadzki. Zaprosił do Ustrzyk Dolnych hrabiego i instruktora inż. Stefana Ziębię, który miał chłopom przekazać wiedzę i nadzorować prowadzenie prac. Powołano Komitet Organizacyjny, w skład którego weszli miejscowi Polacy, Niemcy i Ukraińcy.

21 czerwca 1932 roku w Brzegach Dolnych odbyło się pierwsze zebranie. Gdy Zięba przedstawiał ideę pracy dla lokalnej społeczności dość szybko okazało się, że Ukraińcy to nie Łemkowie i idea wspólnej pracy dla ogółu jest im daleka.

Mykoła Werbenec, syn miejscowego greckokatolickiego proboszcza podniósł, że władze starają się przywrócić pańszczyznę i miejscowa unicka ludność nie ma zamiaru w tym uczestniczyć. Wybuchła awantura. Podczas szarpaniny poraniono Ziębę. Członkowie Komitetu Organizacyjnego uciekli, a chłopi, uzbrojeni w drągi, widły i motyki, ruszyli w pogoń. Doszło do regularnej burdy. Interweniowała policja. Aresztowano 39 osób.

Na wieść o rozruchach rozdzwoniły się cerkiewne dzwony w sąsiednich miejscowościach, wzywając chłopów do oporu przeciwko władzy. Takie zachowanie ukraińskich księży nie było nowością. Od lat prowadzili mniej lub bardziej jawną agitację nacjonalistyczną. Rząd dość nieudolnie starał się temu zapobiec. Skutki były jednak mierne.

Chłopska wojna

W sumie zebrało się około pięciu tysięcy chłopów. Głównie Ukraińców, ale też Polaków, uzbrojonych we wszystko, co udało się znaleźć w obejściu: siekiery, widły, kosy postawione na sztorc.

Do pierwszej bitwy doszło w Łobozewie, gdzie około dwa tysiące chłopów starło się z policją. Mundurowi, widząc nacierających, otworzyli ogień z karabinów. Zginęło pięć osób. Policja przytłoczona przewagą liczebną musiała się wycofać ze wsi.

Powstańcy ruszyli dalej. Wyrzucili policję z Brzegów Dolnych. Ta jednak otoczyła wieś i rozpoczęły się pertraktacje. Przywódcy powstania uzgodnili z komendantem oddziału, że odejdą, kiedy i policja odejdzie. Policyjna kompania wycofała się. Jednak nie odeszli do Leska a ukryli się w lesie. Gdy tylko chłopi opuścili wieś, natychmiast do niej weszli i zaczęli przetrząsać chałupy. Zaalarmowani powstańcy wrócili i wykorzystując przewagę liczebną rozbroili i zamknęli policjantów w oborze.

Komendant z Leska powiadomił wojewodę i prosił o jak najszybszą pomoc.

Wkracza wojsko

Wojewoda lwowski, Józef Rożniecki, zwrócił się do dowódcy Okręgu Korpusu Nr X w Przemyślu, gen. bryg. Stanisława Tessaro o wydelegowanie jednostki do stłumienia rozruchów. W góry wyruszyły dwie kompanie I batalionu, 2 pułku strzelców podhalańskich. Wydelegowano także samolot łącznikowy ze składu 6 pułku lotniczego. Rożniecki dodatkowo wysłał oddział policji konnej i kompanię pieszą.

Pojawienie się wojska, uzbrojonego w karabiny maszynowe, zmieniło całkowicie obraz sytuacji. W trzech kolejnych starciach, pod Łobozewem, Teleśnicą Oszwarową oraz Bóbrką, chłopska ciżba została rozproszona ogniem karabinów. Buntownicy uciekli do lasu, gdzie przez prawie dwa tygodnie prowadzili walkę partyzancką.

Wojsko i policja wyłapywali ich jednego po drugim. Łącznie, według różnych danych, aresztowano od 260 do około 800 osób. Zginęło minimum siedem osób, choć bardziej prawdopodobne dane mówią o kilkunastu ofiarach.

Przywódcy powstania, Ukraińcy: Wasyl Dunyk, Piotr Madej, Andruszko Wasławski oraz Polak, Michał Małecki, stanęli przed sądem. Bronili ich ukraińscy posłowie na Sejm RP. Sąd w Sanoku wszystkich skazał na karę śmierci. Tuż przed wykonaniem wyroku prezydent Ignacy Mościcki skorzystał z prawa łaski, zamieniają karę śmierci na dożywotnie więzienie.

Pozostali oskarżeni otrzymali karę od kilku do kilkunastu miesięcy więzienia. Idea święta pracy nie sprawdziła się na Podkarpaciu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy