Operacja "Tiger". Klęska przed Normandią

S-Booty stanowiły poważne zagrożenie. Na szczęście Niemcy mieli ich zbyt mało /domena publiczna
Reklama

Lądowanie w Normandii było ogromnym przedsięwzięciem. Nim do niego doszło, alianci ponieśli porażkę podczas operacji "Tiger". O roli, jaką odegrały w Normandii siły lekkie, rozmawiają Sławek Zagórski i James Holland.

Alianci, planując inwazję na kontynent, postarali się ograniczyć ryzyko do niezbędnego minimum. Przede wszystkim planiści wybrali najbardziej odpowiednie plaże do lądowania - łagodne, z prostymi podejściami i odpowiednio szerokie. Te wybrano na wybrzeżu Normandii. Potem należało znaleźć odpowiednie miejsce do przeprowadzenia ćwiczeń. 

Znaleziono je w hrabstwie Devon. W listopadzie 1943 roku brytyjskie władze zarekwirowały 121 km kwadratowych wybrzeża, gdzie alianckie wojska ćwiczyły lądowanie. Jedno z nich skończyło się tragicznie. Podczas operacji "Tiger", ćwiczebnego lądowania w Slapton Beach, konwój T-4, składający się z barek LST został zaatakowany przez dziewięć S-Bootów. 

Reklama

Dwie z barek zostały zatopione przez niemieckie ścigacze. Kolejna odniosła uszkodzenia w skutek ognia własnych jednostek. Na ostatniej od ognia artyleryjskiego wybuchł ogień, który dość szybko udało się ugasić. Tego dnia Amerykanie stracili 749 zabitych i około 200 rannych.

O przygotowaniach do inwazji i roli sił lekkich w operacji desantowej Sławek Zagórski rozmawia z Jamesem Hollandem, historykiem i prowadzącym program "Normandia '44: inwazja".

Sławek Zagórski, Interia.pl: - Nim doszło do inwazji, alianci prowadzili liczne ćwiczenia. Jedno z nich skończyło się tragicznie. Podczas operacji "Tiger" stracono prawie 1000 osób. Jakie wnioski wyciągnęli z niej alianci?

James Holland - Cóż, sądzę, że ta porażka jedynie podkreśla, jak trudne są operacje desantowe, szczególnie gdy operuje się na Kanale La Manche, który jest stosunkowo wąskim akwenem. Mam na myśli to, że podczas desantu w Afryce Północnej w listopadzie 1942, siły desantowe musiały pokonać Atlantyk. Potem z Afryki Północnej przedostać się na Sycylię, gdzie odległość również jest dość spora. Nagle teren działań stał się dużo mniejszy.

- Tak więc ryzyko polegało na tym, że Niemcy zobaczą przygotowania i wyciągną odpowiednie wnioski na temat tego, co się dzieje. Niemcy wiedzieli, że nastąpi operacja desantowa na kontynentalną Europę. Nie wiedzieli jedynie, gdzie i kiedy alianci wylądują.

- Przypuszczam, że operacja "Tiger" jedynie przypomniała dowództwu o zagrożeniu, jakie stwarzała niemiecka marynarka wojenna i jakie potencjalne niebezpieczeństwa czyhały za tą operacją. Jeśli podczas ćwiczeń tracisz prawie tysiąc żołnierzy, to jest to poważny powód do zmartwień.

Ujawnienie klęski operacji "Tiger" i przecieki do opinii publicznej, a także utwierdzenie Niemców w skali sukcesu mogło mieć katastrofalne skutki. Jakie środki zaradcze dowództwo podjęło, aby klęska nie wyszła na jaw?

- Zasadniczo po prostu poddano wszystko bardziej ścisłej kontroli. Chodziło o upewnienie się, że ten odcinek kanału jest lepiej patrolowany. Wiesz - tak, żeby wypady S-Bootów, które są niewiarygodnie szybkimi kutrami torpedowymi, już się nie powtórzyły. Tak naprawdę była to kombinacja wielu rzeczy.

- I tak były to jedne z ostatnich ćwiczeń tego rodzaju, więc nie musieli robić nic więcej. Wystarczyło upewnić się, że Niemcy nie kręcą się zbyt blisko.

W alianckim dowództwie porażka operacji wywołała konsternację. Jak SHEAF oceniało zagrożenie ze strony niemieckich sił lekkich - Schnellbootów i miniaturowych okrętów podwodnych?

- Na szczęście aliancki wywiad podczas wojny był całkiem niezły. Mieliśmy kryptoanalityków w Bletchley Park. Ich osiągnięcia były niezwykle imponujące. Łamali kody, więc mogli także śledzić ruch Enigmy - maszyny szyfrującej, której używali Niemcy. I wiele z tych kodów zostało złamanych, dzięki czemu mogli śledzić ruch jednostek, na których maszyna była zamontowana.

- Ale też nie można przykładać do tego zbyt wielkiego znaczenia. Sukces osiągnięto dzięki połączeniu pracy wielu agencji. Było to także Y-Service, która zajmowała się nasłuchem radiowym; byli to również agenci w Belgii i Holandii, francuski ruch oporu i tak dalej. Do tego rozpoznanie fotograficzne na wysokim poziomie. Jeśli zbierze się to wszystko razem i połączy zasoby, można było mieć pełen obraz sytuacji.

 - Był też jeszcze jeden powód przewagi alianckiego wywiadu. Tworzył go sojusz demokratycznych narodów. Z kolei Rzesza była państwem totalitarnym, militarystycznym. W nazistowskich Niemczech, wywiad i wiedza oznaczały władzę. Każdy miał więc tendencję do trzymania zdobytych informacji dla siebie do wewnętrznych rozgrywek. Z tego powodu praca niemieckiego wywiadu nie była zbyt efektywna. Niemiecki wywiad na temat aliantów wiedział znacznie mniej, niż alianci wiedzieli o Niemcach.

- A to, co jest niezwykłe w operacji "Fortitude", która była ogromną operacją wywiadowczą przeciwko Niemcom, w ramach przygotowań do operacji "Overlord", "Neptune", lądowania w D-Day, to jej skuteczność. Niemcy do ostatniej chwili nie wiedzieli, że alianci nadchodzą 5, a potem 6 czerwca. I nie wiedzieli też, że lądują w Normandii. Co ciekawe pojawiały się różne wskazówki, których Niemcy po prostu ich nie wyłapali, a te, które odkryli, nie przekonały Hitlera.

- Ostatecznie to Hitler był wielkim arbitrem, a latem 1944 roku popadał już w paranoję. Wojna toczyła się bardzo nie po jego myśli. Dlatego nie potraktował informacji wywiadowczych zbyt poważnie. Z kolei alianci mieli całkiem jasny obraz tego, jaka była niemiecka obrona nie tylko na wybrzeżu Normandii, ale na całym wybrzeżu Atlantyku. Tak więc doskonale znali rozłożenie niemieckich sił od Zatoki Biskajskiej przez Bretanię, Normandię, do Pas-de-Calais i samych Niderlandów.

- Wiedza ta obejmowała również posiadane przez nich jednostki, takie jak S-Booty, U-Booty, miniaturowe okręty podwodne i tak dalej. Dlatego jednostki nawodne aliantów miały bardzo, bardzo jasny obraz tego, jakie zagrożenie stanowi Kriegsmarine. A kiedy wiesz, jakie jest zagrożenie, łatwiej je zwalczyć. 

Szczytem walk pomiędzy siłami lekkimi była bitwa pod Ushant, gdzie brytyjsko-polsko-kanadyjska flotylla rozgromiła zespół niemieckich niszczycieli. Jakie było jej znaczenie dla operacji desantowej?

- Bitwa skutkowała jedynie dalszym osłabieniem Kriegsmarine. Alianci posiadali przytłaczającą przewagę na morzu. W tym momencie Niemcy nie mieli w Normandii ani jednego okrętu wojennego, który mógłby poważnie zagrozić siłom inwazyjnym.

- Mieli jedynie S-Booty, czyli te bardzo szybkie kutry torpedowe, które mogły operować z prędkością 45 węzłów, czyli około 70 kilometrów na godzinę. To naprawdę szło przez morze z prędkością błyskawicy. Mieli coś, co można porównać z fregatami. Mieli też małe żywe torpedy, właściwie, coś w rodzaju miniaturowych U-bootów, których załogę stanowił jeden lub dwóch ludzi. W zasadzie mogły one jedynie podejść jak najbliżej celu, wystrzelić jedną lub dwie torpedy i wydostać się stamtąd tak szybko, jak to możliwe. I tyle.

- Te małe bitwy udowadniały jedynie całkowitą dominację aliantów na morzu, która, szczerze mówiąc, jest warunkiem dla każdej inwazji. Nie możesz nawet rozważać inwazji, jeśli nie masz w dużej mierze kontroli nad morzami. I dlatego za każdym razem, gdy Niemcy zanurzali palec w wodzie, byli absolutnie wybijani. Jedynym wyjątkiem była ta nocna potyczka podczas operacji "Tiger".

"Moskity mórz", czyli kutry torpedowe i artyleryjskie rzadko są wspominane w historii, jaka była ich rola podczas lądowania? 

- Cóż, torpedowce odgrywały bardzo ważną rolę po obu stronach. Oferowały bardzo dużą mobilność. Posiadały ekstremalną prędkość i zwrotność. Do tego ich salwa torpedowa była zabójcza. Ale z niemieckiego punktu widzenia było ich po prostu za mało, aby miało to większe znaczenie.

- Miałem szczęście widzieć jednego z ostatnich na świecie ocalałych S-Bootów. To po prostu absolutne arcydzieło kunsztu szkutniczego. Z drugiej strony był to jeden z błędów Niemców - jeśli chcesz zbudować dużą liczbę jednostek, nie mogą one być zbyt skomplikowane i czasochłonne w produkcji. Ten problem prześladował Niemców przez całą II wojnę światową - po prostu nigdy nie mieli niczego wystarczająco dużo.

- A ponieważ Niemcy były potęgą kontynentalną, prawdziwą zgrają miłośników lądu, Kriegsmarine nie była traktowana priorytetowo. Hitler nie interesował się marynarką wojenną. To znaczy, interesował się, ale w pewien abstrakcyjny sposób. Chciał mieć dużo U-Bootów i przy ich pomocy wygrać Bitwę o Atlantyk, jednak nie rozumiał na czym polega potęga morska. Był totalnym kontynentalistą.

- Myślę, że dotyczy to całej mentalności niemieckiego sposobu prowadzenia wojny, w którym armia lądowa była numerem jeden. Luftwaffe była przeznaczona przede wszystkim do wspierania operacji naziemnych. To jeden z powodów, przez które przegrała w 1940 roku bitwę o Anglię. Sytuacja w Kriegsmarine była bardzo podobna. Więc po prostu nigdy nie mieli odpowiednio dużych sił, dlatego alianci mogli być spokojni o sytuację w rejonie lądowania.

_________________________________
Więcej o nieznanych aspektach lądowania w Normandii dowiecie się z programu Normandia '44: inwazja, który będzie emitowany odpowiednio 14, 15 i 16 czerwca o 23.05 na Polsat Viasat History.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | II wojna światowa | Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy