"Niemiec nie należy się bać". Co pisały gazety przed wrześniem 1939?

Zanim na polskiej granicy huk artylerii rozpoczął największą wojnę w dziejach, polska prasa prowadziła inną walkę. Nazywana „białą wojną” bądź „wojną nerwów”, podczas niej czołowe tytuły prowadziły zwykłych ludzi przez niespokojne ostatnie miesiące II Rzeczpospolitej. Dziś stanowią żywy zapis nastrojów przedwojennych, które minęły się z realiami nadchodzącej katastrofy. Oto jak gazety przygotowywały Polaków do wojny.

Gdy 1 września 1939 rozpoczęła się walka o Polskę, o sytuacji na froncie ludzie dowiadywali się z gazet. Przez pierwsze dni pisały o zatrzymaniu pochodu Hitlera, o atakach Francuzów i Brytyjczyków, o marszu na Berlin, który miał lada chwila zakończyć wojnę. Dlatego szokiem dla Polaków był widok żołnierzy Wehrmachtu, którzy wkraczali do ich miast.

Ludzie wierzyli gazetom, bo już na kilka miesięcy przed wojną mówiły im o niezwyciężonej polskiej armii, potężnych sojuszach i słabości Niemiec. To właśnie one towarzyszyły im przy dziwnych miesiącach 1939. W okresie ostatniego lata, gdy informacje o popularnych kierunkach na wakacje, przeplatały się z atmosferą nadchodzącej burzy armat. Tym okresie, gdy polskie gazety przygotowały ludzi na druzgocącą katastrofę.

Reklama

"Wojna" na cenzurowanym

Kolejna wojna w świadomości społeczeństwa międzywojennego nie wyrosła w ciągu paru miesięcy. Po Wielkiej Wojnie żywe było przekonanie, że konflikt w Europie może bardzo szybko wrócić. Był to zbiorowy koszmar całego narodu, który stale się urealniał. Zwłaszcza po dojściu Hitlera do władzy.

Ironią było jednak, że decyzja polskiego rządu mająca odżegnać konflikt polsko-niemiecki, niejako ocenzurowała o nim publiczną dyskusję. Mowa to o pakcie o nieagresji Polski z III Rzeszą z 1934 roku. Jeden z jej punktów zakładał cenzurowanie w prasie publikacji szkalujących oba narody i poruszających temat konfliktu. Stąd wszelkie kwestie wojny polsko-niemieckiej były na cenzurowanym przez lata.

Władza cenzurowała wszystko, co mówiło o możliwym konflikcie z III Rzeszą, ciągle karmiąc nastroje o możliwym pojednaniu z Niemcami. Wraz z kolejnymi działaniami Rzeszy jak aneksja Nadrenii w 1936 oraz Austrii i Sudetów w 1938, władze polskie wiedziały, że Hitler zacznie wysuwać wobec nich żądania. Próbowały jednak jeszcze utrzymywać pozory stabilności w prasie.

Sytuacja zmieniła się w marcu 1939, gdy po aneksji Czech i Moraw Hitler wprost zaczął wysuwać roszczenia o korytarz pomorski oraz włączenie Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy. Wtedy obok rozpoczęcia przygotowania do obrony, gazety rozpoczęły przygotowania ludzi do nieuniknionego konfliktu.

"Jesteśmy gotowi"... czy nie?

Silną kampanię rozpoczęły gazety związane z obozem władzy. Głosiły, że Polska jest jedyną oporą przed imperialnymi ambicjami Rzeszy. Twierdziła tak najpopularniejsza gazeta II RP, Ilustrowany Kurier Codzienny (IKC) sympatyzujący z sanacją. Dodawał przy tym Polsce "rycerską rolę" w Europie, umniejszając pozycje krajów, które już znalazły się pod butem Hitlera.

- Rozumiemy, iż w naszych oczach rośnie w błyskawicznym tempie potęga, której nie przeciwdziałał zasklepiony w swoich własnych troskach Zachód, i która w Europie Środkowej nie natrafiła na żadne tamy. Nie była tą tamą ani Austria, ani Czechosłowacja [...]. Prócz potęgi niemieckiej w Europie Środkowo-Wschodniej jest tylko jedna realna i niezależna siła [...]. Siłą tą jest Polska. [...] Patrząc na tragedię czeską, jesteśmy dumni, że naród polski jest narodem rycerskim - głosił tekst pt. "Gdy gromy huczą coraz bliżej, wołamy o prawdę i wielkoduszność w zjednoczeniu narodu" na łamach numeru IKC z 18 marca 1939.

Tę rolę rycerza i obrońcy przez niemiecką nawałą podchwyciła związana z Ministerstwem Spraw Wojskowych Polska Zbrojna. Głosiła, że po aneksji Czechosłowacji najważniejsza jest siła, której nikt wcześniej nie rozumiał, prócz Polski. Wymownie zadeklarowano to w artykule "Jesteśmy gotowi", opublikowanym 25 marca.

- Tragiczny przykład Czech jest tu arcywymowny. My Polacy rozumiemy tę wymowę. Stawiamy sprawę jasno i wyraźnie; jesteśmy gotowi do wszelkiej wojny z każdym najsilniejszym nawet przeciwnikiem. Naród nie ma poczucia niższości wobec możnych narodów tego świata, bo uświadamia sobie fakt, że sam do takich narodów należy. Nie przeraża Polaków ani ilość nieprzyjacielskich dywizji, ani wyposażenie techniczne, ani czyjkolwiek tupet - fragment artykułu "Polski Zbrojnej" z 25 marca.

Nie wszyscy jednak byli pełni optymizmu. Część pism opozycyjnych głosiła, że pozycja Polski stała się niezwykle trudna i jej uratowanie graniczy z cudem. Krytyczny był szczególnie publicysta wileńskiego konserwatywnego pisma Słowo, Stanisław Cat-Mackiewicz. Jako sławny redaktor przez lata po śmierci Piłsudskiego wytykał Józefowi Beckowi i całemu polskiemu rządowi błędy polityki zagranicznej. Nie inaczej było w marcu 1939. Pisał wtedy, że rząd nie potrafił uzgodnić interesów z Niemcami, gdy jeszcze było to możliwe. Według niego po aneksji Czech III Rzesza była już na tyle silna względem Polski, że nie miała zamiaru z nią dyskutować inaczej niż z pozycji siły. 

- Neutralność, życzliwość wobec powiększania się sił mocarstwa, z którym nie ma się uzgodnionych wszystkich spraw spornych, jakież to niebezpieczne - podsumowywał Mackiewicz pozycję międzynarodową Polski na łamach "Słowa" w numerze z 22 marca. Tego samego dnia został aresztowany i osadzony w obozie w Berezie Kartuskiej. Władza dosadnie pokazywała, że o nadchodzącej wojnie można mówić tylko w huraoptymistycznym nastroju.

Silne sojusze i wielkie datki na walkę ze "słabymi" Niemcami

Ferwor wojenny marca 1939 roku rozpędzał się wraz z zaognianiem sytuacji międzynarodowej. Żywiołowo prasa donosiła o decyzjach Londynu i Paryża wobec Berlina. Gazety wyprzedzały się w stanowiskach o "przejrzeniu" Hitlera przez zachodnie mocarstwa, co gwarantowało Polsce bezpieczeństwo.

Z uznaniem przyjęto gwarancje niepodległości dane przez Wielką Brytanię i jako sukces relacjonowano wizytę ministra Becka w Londynie na początku kwietnia. "Rzesza ma wiele powodów do rozczarowań" cytowała Polska Zbrojna, powołując się na słowa niemieckiej prasy, komentującą polsko-angielski układ. Czytelnicy gazet odczuwali przy tym, że Wielka Brytania i Francja dokonały wielkiego sprzeciwu Rzeszy, tworząc wraz z Polską koalicję.

Gazety kontynuowały umniejszanie niemieckiej potęgi. Rzucały hasła "Niemców wcale nie trzeba się bać", "Potęga niemiecka istnieje tylko na papierze", "Podboje Niemiec propagandy i terroru". Wprost mówiły, że niemożliwe jest, aby Rzesza, która dopiero kilka lat temu zaczęła się dozbrajać, tak szybko stworzyła potęgę militarną i gospodarczą, a sami Niemcy przecież jeszcze leczą psychikę po Wielkiej Wojnie.

- Potęgi niemieckiej nie należy lekceważyć, ale nie należy i także przeceniać. [...] Nie może to być siła niezmierna, bo takiej siły nie można stworzyć w ciągu 6 lat, a Niemcy zbroją się na dobre dopiero od roku 1933. Nie można w tak krótkim czasie stworzyć tak wielkich rezerw technicznych ludzkich i materiałowych jak to przedstawia celowa propaganda niemiecka - fragment obszernego artykułu wstępnego "Nie taki diabeł straszny. Prawda o przygotowaniach wojennych Trzeciej Rzeszy" na łamach numeru IKC z 10 maja.

Takie teksty analizujące pozycję Rzeszy głosiły nawet, że nie jest nawet na tyle mocna, aby rzucić Polsce wyzwanie, dlatego bardziej chętna będzie na współpracę. Wiele z takich optymistycznych scenariuszy opierało się na logicznych przesłankach jak to, że sama Rzesza nie jest w stanie przeciwstawić się połączonym siłom Polski, Francji i Wielkiej Brytanii. Nie zakładano jednak, że tak samo jak Niemcy, spokoju od długiej wojny chcieli Francuzi i Anglicy.

Czytelnicy polskich gazet byli także bombardowani jedną bardzo ważną dla armii sprawą. Na początku kwietnia wiele pism na pierwszej stronie obwieściło informacje o wewnętrznej Pożyczce Obrony Przeciwlotniczej, czyli programie datków w formie obligacji. Była to praktyka znana z poprzednich lat, jednak wobec wydarzeń 1939 roku, prasa dopilnowała, aby reklama obligacji dotarła do rodzącego się poczucia zagrożenia i patriotyzmu.

"Gdańsk był i zawsze będzie polski"

W atmosferze napięcia zbliżającego się konfliktu prasa wzbudzała ducha narodowej obrony i wyższości nad Niemcami poprzez relacje z wielkich imprez, zwłaszcza wojskowych. Dla części pism okazją do tego była defilada na Alejach Ujazdowskich w Warszawie z okazji święta Konstytucji 3 Maja. Prócz opisów karabinów, armat, czołgów i samolotów, które miały obronić ojczyznę, publicyści wprost mniej lub bardziej mówili, kogo mają odstraszyć przed atakiem.

- Uroczystości wojskowe w rocznicę Konstytucji 3 maja stały się jedną wielką manifestacją na cześć polskiej armii i twardą odpowiedzią całego społeczeństwa polskiego na sugestie z Berlina. [...] W chwili, gdy na Al. Ujazdowskich ukazał się mknący samochód ze swastyką, wiozący attaché wojskowego Rzeszy niemieckiej, dało się słyszeć lekki początkowo pomruk, który niebawem zamienił się w wielkie "Niech żyje polski Gdańsk". "Gdańsk był i zawsze będzie Polski" - opisywał uniesienie na defiladzie związany z ruchem nacjonalistycznym dziennik ABC w numerze z 5 maja.

Jednak tuż po defiladzie prasa polska miała inny temat do przedstawienia czytelnikom, głośne exposé ministra Becka, w którym wypowiedział sławetne słowa o "nieznaniu pokoju za wszelką cenę". Wraz z memorandum do Rzeszy stanowiła jasną odpowiedź, na niemieckie żądania i wypowiedzenie pod koniec kwietnia paktu o nieagresji. Polskie gazety donosiły zarówno o zjednoczeniu całego narodu przy wystąpieniu Becka, jak i poparcia świata. Popularny Kurier Poranny przekonywał opinię, że taki otwarty sprzeciw Polski to uzyskanie przewagi nad Rzeszą i postawienie jej imperializm pod znakiem zapytania.

- Do Niemiec zatem należy dziś wybór drogi, na którą skierowane będą stosunki polsko-niemieckie. Polska oczekuje tego wyboru z przekonaniem, że wypełniła swój obowiązek zarówno w stosunku do siebie, jak i do świata. Ustaliła to jasno i wyraźnie mowa ministra Becka, która spotkała się z jednomyślnym i zdecydowanym poparciem całej opinii polskiej, a za granicą wywarła wrażenia silne i dodatnie. Głos ma teraz Berlin - podsumował artykuł "Rzesza ma wybór" w numerze Kuriera Porannego z 6 maja.

Dla polskiego czytelnika prasy wybór Rzeszy zdawał się oczywisty wraz z kolejnymi informacjami o prowokacjach i napadach na ludność polską m.in. w Gdańsku. Walka o Gdańsk stawała się coraz ostrzejsza, jednak zwykłych ludzi przyciągały także coraz częściej pojawiające się plotki o ruchach wojsk niemieckich na granicy. W większości okazywały się nieprawdziwe, bądź tak tylko je określały media. Wzmagające się pogłoski o tym, wywoływały szum informacyjny... i strach, że Rzesza naprawdę nie blefuje.

Wakacje z maską gazową

W powietrzu dało się już wyczuć nadchodzącą kulminację. Jednak w zrozumieniu pędu wydarzeń nie pomagał brak zdecydowania na łamach gazet. Niby pisały, że wojna o Gdańsk nie nadejdzie, że to tylko stara zagrywka Hitlera. No ale zawsze było... "ale". "Czy wojna może wybuchnąć? Tak - ale tylko przez pomyłkę" - brzmiał tytuł pierwszego artykułu IKC z 14 lipca, ciągle zostawiając furtkę na dopowiedzenia.

- Zdawałoby się, że niebezpieczeństwo wojny światowej jest stanowczo i definitywnie zażegnane. Jednak długoletni "bluff" zdemoralizował Niemcy i każe im patrzeć na metody obcej polityki poprzez pryzmat własnych metod. I to właśnie stanowi najwyższe niebezpieczeństwo dla pokoju. [...] Istotnie wojna światowa może wybuchnąć tylko przez pomyłkę. Dlatego też Niemców uczy się, ostrzega, wyjaśnia i oświeca. Oby te głosy rozsądku doszły właściwym uszom i oby były należycie zrozumiałe - podsumowywał artykuł.

Gorąca atmosfera międzynarodowej polityki mieszała się z gorącą atmosferą lata 1939. Wielu korzystając z wakacji, odkładało na bok wiadomości o polityce, chcąc delektować się czasem wolnym. Prasa naturalnie też korzystała z sezonu letniego, opisując możliwe kierunki podróży i zamieszczając reportaże z bajecznych miejsc.

Furorę robią teksty redakcyjne czy listy czytelników z uzdrowisk. "Roi się od różnobarwnych tłumów kuracjuszy, zażywających niezwykle miłych kąpieli słonecznych" - pisała 1 lipca Polska Zachodnia o kurorcie w Muszynie. Nie ma co się dziwić, że miejsce to przeżywało oblężenie. Miejsca wypoczynkowe w południowych rejonach kraju notowały rekordy odwiedzających. Powód był oczywisty. Morze nie było w tym sezonie tak popularne.

Jednak wakacyjną sielankę gazety łączyły z napiętą sytuacją polityczną. Na tej samej stronie znajdowały się teksty zachęcające do odwiedzenia z rodziną nowej pływalni w okolicy, jak i zachęcające do rodzinnego kupna maski przeciwgazowej. Wszystko na wszelki wypadek "ze względu na przewrotność czasów".

Same maski gazowe stały się symbolem ukrytego strachu wśród Polaków. Przypominały im, że to teraz element ich życia i nawet pozorny wypoczynek nie zmieni tego, że groźba wojny jest bardzo realna. Przez ostatnie dni przed jej wybuchem były żywą manifestacją, że ten koszmar jest tuż za rogiem

"Tylko silne państwo nas ochroni"

Prasa polska szczególnie w lipcu poruszała też kwestię ZSRR. Jeszcze w kwietniu istniało założenie stworzenia sojuszu Wielkiej Brytanii, Francji i ZSRR, który miał być parasolem ochronnym nad Europą Środkowo-Wschodnią. Opinia publiczna w Polsce negatywnie wypowiadała się na ten temat, na swój sposób pisząc, że sama Moskwa nie była zainteresowana.

"Rosja staje na uboczu" głosił tytuł pierwszego artykuł numeru IKC z 16 lipca, w którym z pewną ulgą komentowano, że oddala się idea kooperacji lewicy zachodniej z ZSRR. Tak jak w innych pismach wychodzono z założenia, że tam, gdzie swoje palce zacznie maczać Stalin, tam nie powstanie nic dobrego. Powtarzano to, gdy na jaw wyszło wzmożenie rozmów Rzeszy i ZSRR o możliwej współpracy politycznej.

Wielu publicystów nie wytrzymywało napięcia i ciągle stawiało pytanie, czy Polska może wygrać nadchodzącą wojnę z Rzeszą?. Za samo pytanie przychodzą konfiskaty numerów i usuwanie tekstów. Władza korzystała ze wszelkich sposobów, aby utrzymać poczucie bezpieczeństwa i stabilności, która według gazet partyjnych imponowała zachodnim mocarstwom.

Sanacja wykorzystuje sytuację i niechęć do ZSRR w społeczeństwie, do zacieśnienia rządów autorytarnych w kraju. Wprost zaczyna głosić ideę, że utrzymanie bezpieczeństwa jest możliwe tylko po podporządkowaniu się Naczelnemu Wodzowi, Edwardowi Rzydzowi-Śmigłemu oraz armii. Uderzając w ideę kooperacji z ZSRR, którą traktowano jako pułapkę, budowała przy tym megalomanię narodową.

- Silny, mocny i pewny swego jutra obywatel może istnieć tylko w silnym mocnym i pewnym siebie państwie. Nierozsądnym, a utopijnym pacyfizmem zatruto spokój społeczny. [...] Jasnym jest, że będziemy bronić każdej pędzi naszej ziemi, lecz będziemy to czynić w imię interesów narodu polskiego, w imię interesów Państwa Polskiego, w imię wspólnego dobra z innymi narodami związanymi z nami wspólną racją stanu - głosił artykuł "O jednostronnym militaryźmie" na łamach numeru Polski Zbrojnej z 16 lipca.

Prasa dalej uspokajała czytelników hasłami o sile Wielkiej Brytanii i Francji. Politycy, armie i gospodarki tych państw były zachwalane jako najlepsze na świecie.  Tytuły jak "W. Brytania stanie w każdej chwili przy boku Polski", "Atak na Gdańsk to atak na całą Europę", "Premier angielski rozbił złudzenia niemieckie" wylewały się obok reklam uzdrowisk z lipcowych numerów gazet. Dawały Polakom potrzebne poczucie, że nie byli sami.

"Wojny błyskawicznej nie da się zastosować wobec Polski"

Sierpień dla prasy był przełomowy. Szersze doniesienia o prowokacjach w Gdańsku jak utrudnianie pracy polskim celnikom, wzmocniło retorykę Warszawy. Ta już bezpośrednio ostrzegała Rzeszę, że nie przetrwa, jeśli zaatakuje Polskę. Takim ostrzeżeniem była przemowa Rydza-Śmigłego na krakowskich Błoniach podczas obchodów 25-lecia powstania Legionów Polskich.

- Polska ostrzega Niemcy, by nie przeciągały struny. Polska ostrzega III Rzeszę i jej kierownika przed omyłką, przed niedocenieniem siły, woli i gotowości narodu polskiego do obrony najżywotniejszych praw - fragment artykułu o wymownym tytule "Ostrzeżenia, które wzmacniają szanse pokoju..." na łamach IKC z 9 sierpnia.

Gazety zaczęły donosić o chęci rozszerzenia niemieckich żądań wobec Polski. Podawały, że Berlin już nie chce samego Gdańska i przeprowadzenia autostrady, ale i całe Pomorze dla siebie. Szczególnie głośna była sprawa ujawnienia not ministra Ribbentropa do rządu francuskiego, że "Niemcy traktują Gdańsk jako drogę do swojej hegemonii", odbierana jako bezpośrednie przyznanie się Niemców do chęci ataku.

Stąd popularniejsze stają się analizy strategii niemieckiej. Gazety sięgają po wywody niemieckich teoretyków wojskowych o "wojnie błyskawicznej", o której coraz częściej dyskutuje się w tramwajach. Czy Wermacht naprawdę ma szansę rzucić na kolana wielką polską armię kilkoma celnymi, szybkimi uderzeniami? Gazety nie pozostawiają złudzeń.

- Wmawianie poczciwym Niemcom, że z Polską "załatwi się" Trzecia Rzesza w niespełna trzy miesiące to tylko element propagandy niemieckiej. Nie mamy zamiaru pozbawiać Niemców dziecinnych rojeń na temat możliwości przeprowadzenia błyskawicznych działań wojennych. Niech się łudzą takimi fantazjami. Tym większe i boleśniejsze będzie ich w razie czego rozczarowanie. Tym większa ich klęska. [...] "wojny błyskawicznej" nie da się zastosować wobec Polski - przekonywał artykuł "Rojenia o wojnie błyskawicznej" w Kurierze Porannym z 11 sierpnia.

Ribbentrop-Mołotow, czyli zostało nam wziąć karabin...

"Wojna nerwów" wchodziła już w ostatni etap. Gazety prześcigały się w tworzeniu wojennych nagłówków, które zachęcając do kupna ich numerów, rozpowszechniały informacje o zbliżającym się wielkim starciu Polski i Rzeszy. 23 sierpnia, "Dziennik Bydgoski" na pierwszej stronie wręcz krzyczał w twarz czytelnikom "Wchodzimy w okres najbardziej krytycznych dni", sugerując, że w najbliższych tygodniach może rozstrzygnąć się los niemieckiego imperializmu.

Ten imperializm ma zatrzymać Polski naród, który przechodzi mobilizacje. Pojawiają się informacje o zajmowaniu budynków cywilnych przez armię. Ludzie czytają w gazetach, że cały kraj z radością oddaje się do walki, więc oni też muszą, z patriotycznego obowiązku.

- W dniach gorących skwarem słońca pracować będą, mimo zmęczenia i potu na polskiej roli, a w dniach gorących od wydarzeń politycznych, będą tej roli bronić do ostatniej kropli krwi - fragment reportażu IKC o dożynkach we wsiach pod Krakowem z 23 sierpnia.

W ostatnim tygodniu sierpnia 1939 roku w gazetach panuje masowe uniesienie. Mimo że swoim zwyczajem publicyści zostawiają furtkę na "ale" względem pytania, czy będzie wojna, czy nie, wprost mówią, że jeśli Hitler jest na tyle głupi, aby rozpętać wojnę z Polską, Wielką Brytanią i Francją, nie otrzyma litości. I nawet Stalin mu w tym nie pomoże.

Rosyjsko-niemiecki pakt o nieagresji, o którym było wiadomo, został wręcz wyśmiany na łamach polskich gazet, z których niektóre głosiły tezę, że to pokaz słabości Rzeszy. Kurier Poranny twierdził nawet, że to zwiększa szansę na wygraną i pokazuje odrzucenie ideologicznych założeń Hitlera. W końcu musiał pójść na ugodę z komunistami, których jeszcze niedawno chciał zwalczać. Gazety nie wiedziały jednak o tajnym pakcie o podziale Polski.

- Udając się na Kreml, p. Ribbentrop stwierdził, że Niemcy nie mogą sobie już pozwolić na politykę niezależności wobec całego świata. To koszt żądzy podboju całego świata, który przydusza w nich trzeźwość oraz realizm polityczny. I żeby jeszcze ta wolta dawała jakieś realne korzyści, prócz być może pożądanych efektów dla propagandy wewnątrz Rzeszy - twierdził Kurier Poranny z 25 sierpnia.

Informacje o niemiecko-sowieckim pakcie o nieagresji są tłumione przez wielką wiadomość z Londynu. O to o godzinie 18:00 25 sierpnia podpisany został sojusz polsko-brytyjski. Gazety nad Wisłą wpadły w euforię, głosząc wprost, że jest to decyzja zapewniająca pokój, wbijając kłam w zapewnienia Rzeszy o porzuceniu Polski przez Anglię.

... i się głośno zaśmiać

W całym napięciu w ostatnim wolnym tygodniu II Rzeczpospolitej warto zwrócić uwagę na pojawiający się w gazetach humor. Jak wspomnieliśmy, występował już na przestrzeni całego okresu "białej wojny", jednak wielkiej siły nabrał właśnie w momencie największych napięć. Oto parę żartów, które rozluźniało atmosferę wokół poważnej atmosfery końca sierpnia 1939 roku.

Taki humor w obliczu nadchodzącej wojny był bardzo popularny i na swój sposób powszechny. Bez względu bowiem na to, jak wiele było zapewnień o sile polskiej armii i sojuszu z Zachodem, ludzie i tak bali się tej niepewności i realnej groźby wojny. Koniec końców mowa była o sytuacji zagrożenia życia, także bliskich.

Tego typu humor uniwersalnie mógł pomagać każdemu. Robotnikom, którzy kupowali gazetę w drodze do pracy, rolnikom, którzy zbierali się przy wspólnym czytaniu w przerwie od pracy w polu, czy żołnierzom wyczekującym rozkazów wymarszu. Każdy, choć na chwilę w tej sytuacji mógł dzięki takim karykaturom i żartom znaleźć chwilę wytchnienia. Dla niektórych mogły zapewnić ostatni uśmiech. Niestety dla czytelników gazet ostatnich dni przed wybuchem wojny, ich zapewnienia niestety w dużej mierze były błędne.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: II wojna światowa | II Rzeczpospolita
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy