Mosad w akcji: zamachy, które zmieniły oblicze światowej polityki

I to na tych drugich w końcu zaczęła koncentrować się większość operacji. W latach 70. naziści byli nadal na celowniku ze względów historycznych, ale nie stanowili już zagrożenia. Co innego członkowie Organizacji Wyzwolenia Palestyny i innych komórek odpowiedzialnych za akty terroryzmy na obywatelach Izraela. Mosad miał przez to pełne ręce roboty bez skrupułów pozbywając się kolejnych celów. 

Ich ofiarami padli między innymi związani mocno z OWP Wadi Haddad oraz Ali Hasan Salama. Według Ronenna Bergmana, autora książki o wywiadzie Izraela "Putinowska Rosja i jej agenci to żart w porównaniu z Mosadem i Szin Bet". 

Bo powtarzane do dziś żydowskie przysłowie mówi: "Jeśli ktoś chce cię zabić, wstań i zabij go pierwszy". I tą zasadą Mosad kierował się od zawsze. 

Oto fragmenty książki "Wstań i zabij pierwszy" autorstwa Ronena Bergmana wydanej przez wydawnictwo Sonia Draga:

Reklama

W maju 1977 roku izraelska Partia Pracy rządząca krajem od jego powstania w 1948 roku po raz pierwszy przegrała wybory. Pokonał ją Likud, nacjonalistyczno-konserwatywne ugrupowanie, na którego czele stał Menachem Begin (...). Begin porównywał Jasira Arafata do Hitlera i uważał, że Palestyńska Karta Narodowa, która nawoływała do zniszczenia państwa Izrael, jest niczym innym jak Mein Kampf II. 

(...) Szef działu kontrterroru Mossadu Szimszon Issaki nie zgadzał się z tym poglądem: "Po przemówieniu w ONZ Arafat stał się uznanym politykiem. Był podstępną żmiją, ale świat go legitymizował i zabicie go naraziłoby Izrael na niepotrzebne zawirowania polityczne".

Ostatecznie ta ostatnia opinia przeważyła. Oznaczało to, że Arafat zniknął z listy osób przeznaczonych do likwidacji i numerem jeden na tej liście stał się Wadi Haddad (palestyński działacz nacjonalistyczny i terrorysta odpowiedzialny m.in. za zorganizowanie zamachu na szczyt OPEC w Wiedniu w 1975r. - red.). 

Mossad bał się używać broni palnej w arabskich stolicach takich jak Bagdad, Damaszek czy Bejrut, ponieważ ryzyko schwytania sprawców było zbyt duże. Dlatego poszukiwano cichszych metod zabójstwa, takich, które będą mniej się rzucać w oczy i wskazywać na śmierć z przyczyn naturalnych (chorobę) albo wypadek (na przykład samochodowy). W tym przypadku, nawet gdyby władze od początku coś podejrzewały, zwykle do czasu, gdy mogłyby to udowodnić, skrytobójcy już dawno by zniknęli. Tymczasem przy zabójstwie z użyciem broni palnej rozpoczynał się natychmiastowy pościg.

Szefowie Mossadu postanowili poddać organizację Haddada wnikliwemu rozpracowaniu wywiadowczemu i przydzielić zadanie likwidacji go jednostce Comet. Zabójstwo zlecono agentowi "Smutkowi", który miał dostęp zarówno do jego domu, jak i biura.

10 stycznia 1978 roku "Smutek" zamienił pastę do zębów Haddada na identyczną tubkę zawierającą śmiertelną toksynę, którą nie bez trudu przygotował Izraelski Instytut Badań nad Biologią w Nes Cijjonie, jednym z najpilniej strzeżonych miejsc w Izraelu. Powstał w 1952 roku i wciąż służy Izraelczykom do doskonalenia ściśle tajnych broni biologicznych. Za każdym razem, gdy Haddad mył zęby, malutka ilość trucizny wnikała do błony śluzowej ust i dostawała się do krwiobiegu. Stopniowe odkładanie się jej w ciele miało zakończyć się zgonem.

Haddad zaczął chorować i został przewieziony do irackiego szpitala rządowego. Powiedział lekarzom, że w połowie stycznia zaczął cierpieć na ostre bóle brzucha po posiłkach. Stracił apetyt i schudł ponad dziesięć kilogramów.

Pierwsza diagnoza brzmiała: zapalenie wątroby. Leczono go potężnymi dawkami antybiotyków, ale stan nie ulegał poprawie. Zaczęły wypadać mu włosy, pojawiła się gorączka. Lekarze w Bagdadzie byli w rozterce. Podejrzewali, że Haddad został otruty. Arafat poradził swojemu współpracownikowi, by zwrócił się o pomoc do Stasi. W latach siedemdziesiątych wschodnioniemiecka służba bezpieczeństwa zapewniała palestyńskim organizacjom terrorystycznym paszporty, materiały wywiadowcze, kryjówki i broń. Przywódca NRD Erich Honecker i inni wschodnioniemieccy oficjele uważali Arafata za prawdziwego rewolucjonistę, takiego jak Fidel Castro, i byli skorzy do pomocy.

19 marca 1978 roku Haddad został przetransportowany do Regierungskrankenhaus w Berlinie, renomowanego szpitala, który obsługiwał funkcjonariuszy wywiadu i bezpieki. Współpracownicy spakowali mu torbę z przyborami toaletowymi, w tym ze śmiercionośną pastą do zębów.

Informacje wywiadowcze, które dotarły do Mossadu, gdy Haddad znalazł się na pokładzie samolotu lecącego do Berlina, dawały powody do satysfakcji. "Haddad jest strzępem człowieka - głosił raport przedstawiony na spotkaniu dowódców jednostki Comet. - Nasi eksperci uważają, że jego dni są policzone".

Został przyjęty w szpitalu pod fałszywym nazwiskiem Ahmed Doukli, czterdzieści jeden lat, sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu. Jego stan naprawdę był poważny: liczne krwawienia, w tym wewnętrzne, z osierdzia, podstawy języka, migdałków, opłucnej i z wnętrza czaszki. (...) Wschodnioniemiecki agent powiadomił Izraelczyków, że okrzyki bólu Haddada słychać w całym szpitalu, a lekarze podają mu coraz większe dawki środków uśmierzających ból.

Wadi Haddad zmarł w straszliwych mękach 29 marca.

"Kiedy dowiedziałem się o śmierci Haddada, bardzo się ucieszyłem - wspominał Szimszon Issaki. - Proszę nie traktować moich słów jako potwierdzenia udziału w tej sprawie - zastrzegł w następnej chwili (Izrael nigdy nie przyznał się do zabicia Haddada). - Po prostu każdy, kto miał izraelską krew na rękach, zasługiwał na śmierć. Tak się złożyło, że bez Haddada jego organizacja nie mogła istnieć. (...)

Po likwidacji Haddada Mossad przeszedł do kolejnego celu: Alego Hasana Salamy. (...) Salama bez wątpienia był zaangażowany w wiele aktów terrorystycznych wymierzonych zarówno w Izraelczyków, jak i Arabów. Sam potwierdzał swoje uczestnictwo w operacjach Czarnego Września w dwóch wywiadach, których udzielił. (...)

W rzeczywistości Salama (...) był jednym z najważniejszych kontaktów CIA na Bliskim Wschodzie. Co więcej, za pełną wiedzą i aprobatą Jasira Arafata działał jako pośrednik między Amerykanami a OWP.

"Dominik", funkcjonariusz Mossadu wyższego szczebla uczestniczący w pogoni za Salamą, twierdził, że w latach siedemdziesiątych Izraelczycy dowiadywali się coraz więcej o powiązaniach CIA z Salamą. (...) "Obserwowaliśmy, jak Amerykanie oprowadzają Arafata po Nowym Jorku - wspominał «Dominik». - To było tak, jakby ktoś wsadził nam palec w oko". (...)

 "Dominik" uważał, że tego rodzaju relacje można interpretować tylko w jeden sposób: "Wyobraźcie sobie, że my, funkcjonariusze Mossadu, utrzymujemy tajne związki z Osamą bin Ladenem - nie zwerbowaliśmy go jako szpiega pracującego za pieniądze, ale nawiązaliśmy z nim przyjacielską więź, jesteśmy prawie sojusznikami, wymieniamy się informacjami i przysługami. Wyobraźcie sobie, że zaprosiliśmy go do naszej siedziby w Tel Awiwie, płaszczymy się przed nim i wyrażamy zrozumienie dla jego ataku na World Trade Center, mówimy mu, że to w porządku, że wysadza amerykańskie ambasady tak długo, póki nie wysadza naszych, gościmy go i jego żonę po królewsku i robimy wszystko, żeby ochronić go przed atakiem Navy SEAL. Jak byłoby to odebrane w Stanach?".

 (...) Oficer operacyjny Kejsarii poleciał do Bejrutu, udając Europejczyka, wynajął pokój w hotelu Continental i zapisał się do siłowni. Chodził tam codziennie i ciągle wpadał na Salamę. Wiedział, że ma on bzika na punkcie eleganckich zegarków i modnych ubrań, dlatego w szatni trzymał się jak najbliżej niego, żeby Palestyńczyk mógł podziwiać jego stroje.

Pewnego dnia kilku trenujących zaczęło gratulować Salamie nagrody, jaką jego żona zdobyła na balu ostatniej nocy. Oficer Kejsarii przyłączył się do nich i wciągnął Salamę w rozmowę. "Zawiązała się między nimi męska przyjaźń" - twierdził Harari.

Odtąd rozmawiali ze sobą za każdym pobytem w siłowni. "W takich przypadkach inicjatywa musi należeć do celu ataku - powiedział mi informator uczestniczący w operacji. - Inaczej nabierze podejrzeń, a już szczególnie ktoś taki jak Salama, który zdawał sobie sprawę z tego, że jest ścigany".

Kiedy funkcjonariusz Kejsarii wrócił do Izraela, przedyskutowano możliwości ataku na Salamę, w tym opcję z "umieszczeniem w jego paście do zębów, mydle albo wodzie po goleniu jakiejś trucizny" - jak wspominał Harari. Jednak uznano, że ryzyko jest zbyt duże.

Inna możliwość, podłożenie w siłowni ładunku wybuchowego, wiązała się z kolei z ryzykiem zabicia kogoś przypadkowego. Ostatecznie Harari postanowił w ogóle porzucić pomysł dopadnięcia Salamy w siłowni, biurze lub w domu, ponieważ wszystkich tych miejsc pilnie strzeżono.

Rozwiązanie, które zaproponował, było czymś nowym dla Mossadu: podłożenie bomby na ulicy. Salama zostanie zlikwidowany podczas jazdy przez Bejrut pod eskortą toyoty z karabinem maszynowym i trzeciego samochodu wypełnionego ochroniarzami. Kiedy wozy będą przejeżdżać przez wyznaczone miejsce, funkcjonariusz Mossadu, znajdujący się w bezpiecznej odległości, odpali ładunek wybuchowy.

Jakow Rehawi, były naukowiec NASA zwerbowany przez Mossad do kierowania działem technologii, skonstruował specjalne urządzenie, dzięki któremu agenci mogli przećwiczyć przeprowadzenie operacji. Należało wcisnąć guzik dokładnie w chwili, gdy samochód mijał określony punkt. Nie dochodziło do eksplozji, rozlegał się tylko sygnał wskazujący na to, czy guzik został wciśnięty w pożądanym momencie, czy nie.

 Agenci biorący udział w próbach wspominali, że Rehawi i dwaj inni oficerowie mieli kłopoty z wciśnięciem guzika we właściwej chwili.

- Może ja spróbuję - odezwała się w końcu asystentka z wydziału kontrterroryzmu, która uczestniczyła w próbach. Rehawi uśmiechnął się z wyższością i podał jej urządzenie. Wcisnęła guzik w idealnym momencie, i to kilka razy z rzędu. W końcu spróbowali z ładunkiem wybuchowym i manekinami siedzącymi w samochodzie, i znów kobieta wcisnęła guzik dokładnie wtedy, kiedy powinna.

"W miarę jak mężczyźni wciskali guzik, atmosfera robiła się coraz bardziej ponura - wspominał Harari. - Tymczasem jej się ciągle udawało, i to przy różnym oświetleniu. Zrozumiałem wtedy, że prawdopodobnie kobiety są w tym lepsze od mężczyzn, i podjąłem stosowną decyzję". W Bejrucie wcisnąć guzik miała funkcjonariuszka o kryptonimie "Rinah". (...)

 18 stycznia funkcjonariusze Sajeret Matkal przekroczyli granicę z Jordanią w regionie Ha-Arawa, na południe od Morza Martwego. Wwieźli sto kilogramów materiałów wybuchowych i detonator. Czekał tam na nich agent Jednostki 504. Po przeniesieniu materiałów wybuchowych do jego samochodu ruszył do Bejrutu. 19 stycznia w podziemnym garażu spotkał się z dwoma oficerami operacyjnymi. Wypowiedział hasło (dwa słowa po angielsku) i usłyszał umówiony odzew. Przekazał materiały wybuchowe i detonator, pożegnał się i odjechał. Jego udział w operacji dobiegł końca.

Oficerowie umieścili bombę i detonator w bagażniku volkswagena wynajętego dwa dni wcześniej i zaparkowali samochód przecznicę od apartamentowca Salamy.

(...) Nazajutrz, tuż po godzinie piętnastej, Salama skończył jeść obiad z żoną, pocałował ją na do widzenia i wyszedł. Wsiadł do swojego chevroleta i o 15:23 ruszył w kierunku siedziby Oddziału 17. Ochroniarze jechali land roverem z przodu, a toyota zamykała konwój. Pokonał zaledwie jakieś dwadzieścia metrów, gdy jego chevrolet dotarł do volkswagena i "Rinah" wcisnęła guzik. Ogromna eksplozja zatrzęsła miastem, a auto stanęło w ogniu. Jeden z oficerów operacyjnych, który patrzył na to z oddali, powiedział później przyjacielowi, że Salamie udało się wydostać z wozu. Ubranie na nim płonęło i upadł na ziemię. Oficer wymamrotał do siebie:

- Giń, skur*** Giń!

Abu Daoud (Mohammad Oudeh), dowodzący operacją Czarnego Września w Monachium, który przypadkiem przechodził obok, podbiegł, aby pomóc. Ujrzał wielki kawał metalu sterczący z czaszki Salamy. Rannego zawieziono do szpitala Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie, gdzie zmarł na stole operacyjnym.

Fragmenty pochodzą z książki Ronena Bergmana "Wstań i zabij pierwszy" wydanej nakładem wydawnictwa Sonia Draga


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy