Makabryczna kradzież. Zniknęła głowa św. Wojciecha

Do dziś nie wiadomo, gdzie się podział relikwiarz z czaszką św. Wojciecha /123RF/PICSEL
Reklama

Czeski biskup stracił głowę na Prusach, kiedy próbował nawracać miejscową ludność. Jego zwłoki złożono w gnieźnieńskiej katedrze. W 1923 roku z katedry została skradziona głowa Wojciecha. Do dziś jej nie odnaleziono.

Św. Wojciech zginął 23 kwietnia 997 roku, kiedy wbrew prośbom i groźbom Prusów postanowił zostać na ich ziemiach i objaśniać im, na czym polega chrześcijaństwo. Wiedział, czym ryzykuje. Prusowie powiedzieli mu wprost, że nie chcą ani chrześcijaństwa, ani jego nauk:

"Nas i cały ten kraj na którego krańcach my mieszkamy, obowiązuje wspólne prawo i jeden sposób życia; wy zaś, którzy rządzicie się innym i nieznanym prawem, jeśli tej nocy nie pójdziecie, jutro zostaniecie ścięci."

Kiedy nie posłuchał dobrych rad, Prusowie postanowili dotrzymać danego słowa. Wojciech otrzymał cios siekierą lub włócznią w serce. Następnie odcięto mu głowę i nabito ją na pal. Jego świtę oszczędzono i odesłano do Polski.

Reklama

Niedługo później nieznany z imienia Pomorzanin skradł głowę Wojciecha i zawiózł ją do Gniezna. Tam Bolesław Chrobry zdecydował, że należy odzyskać ciało misjonarza. Udało mu się wykupić je za ilość srebra równoważną wadze ciała. Doczesne szczątki przyszłego świętego spoczęły w Gnieźnie.

Walka o relikwie

Relikwie nie leżały w spokoju zbyt długo. Zostały wywiezione z Gniezna w 1038 roku, kiedy do Pragi zabrał je książę Brzetysław I. Do dziś można je oglądać w praskiej katedrze św. Wita. Już wówczas nie były kompletne. W 1000 roku cesarz Otton III pragnął zabrać zwłoki świętego do Akwizgranu. Otrzymał jedynie ramię, które później pocięto na mniejsze kawałki i wysłano m.in. do Rzymu.

Z czasem zapomniano o głowie świętego, która zaginęła w kolejnych wojennych zawieruchach. Domniemaną głowę św. Wojciecha znaleziono w 1127 roku podczas przebudowy katedry. Niedługo później umieszczono ją w złotym relikwiarzu. Niespełna 370 lat później głowę przełożono do nowego relikwiarza - złotego, wysadzanego perłami i szafirami.  Właśnie ten relikwiarz został skradziony 11 lipca 1923 roku.


Zuchwała kradzież

"Kurjer Poznański" z 13 lipca 1923 roku donosił (zachowano oryginalną pisownię): "Wczoraj, w środę między godz. 11 a 12 w południe dokonano potwornej kradzieży w katedrze gnieźnieńskiej. Złodzieje, których było kilku, dostali się do kościoła pod pozorem zwiedzenia go i okradli doszczętnie skarbiec kościelny, zabierając nawet głowę św. Wojciecha, spoczywającą w złotym relikwiarzu.
Kościelny zauważył kradzież już o godz. 12, doniósł jednak o niej policji dopiero o godz. 18-ej. Został natychmiast aresztowany.

Świętokradcy uwieźli łup prawdopodobnie automobilem, widziano bowiem w krytycznym czasie stojący przed katedrą automobil. Po pewnym czasie wyszedł z katedry jakiś mężczyzna z walizką w ręce, wsiadł do automobila i odjechał. Był to prawdopodobnie jeden ze sprawców kradzieży. Mi. skradziono 7 kielichów złotych, monstrancję i bezcennej wartości relikwiarz.

Według danych wyników dochodzeń bandyci podzielili się czynnościami, mianowicie 3 z nich zajęło rozmową kościelnego, a czwarty w tym czasie obrabował skarbiec. Zarządzono pościg za złoczyńcami.
Wartość skradzionych przedmiotów nie da się nawet w przybliżeniu obliczyć. W mieście panuje wielkie poruszenie i przygnębienie".

Śledztwo

Pojawiły się dwie wersje kradzieży. Jedna mówiła, że kościelny podczas przestępstwa był zaabsorbowany rozmową. Druga, że uciął sobie krótką drzemkę. Śledczym pozostało pytanie, w jaki sposób złodzieje dostali się do skarbca katedry, jeśli jeden z kluczy miał proboszcz, a drugi kościelny. Kolejną zagadką było to, jak otworzyli dębową witrynę "z ruchomą frontową oszkloną ścianą, zamykaną na klucz".

"Kurjer Poznański" donosił o wynikach śledztwa: "Mianowicie stwierdzono wobec przedstawicieli prokuratorji, kapituły i rzeczoznawców, że współwina kościelnego zupełnie jest wykluczona, że bandyci stali wobec prawidłowo zamkniętych drzwi, że drzwi nie otworzono ani jednym z kluczów kapitularnych ani podrobionym z ich odcisku, tylko samodzielnie skonstruowanym własnym instrumentem, którego koniec pozostał w zamku.

Rzeczoznawcy przyszli do przekonania, że klucz ten został sporządzony przy długotrwałej i mozolnej pracy powolnego dostosowywania klucza z bardzo miękkiego kruszczu do konstrukcji zamku i wygotowywania podług uzyskanego modelu klucza z twardego metalu. Widać na nim dokładnie poprawki i i przylepki, a sprężyny wewnętrzne okazują prawie bez wyjątku silne ślady zarysowania przez instrument niezupełnie jeszcze gotowy.

Wynika stąd, że rabunek nie nastąpił samorzutnie z okazji pokazywania skarbca, ale był wynikiem długiego i systematycznego przygotowania i zostałby urzeczywistniony, chociażby skarbiec był bezwzględnie zamknięty dla publiczności".

Nagroda

Brak jakichkolwiek postępów w śledztwie spowodowało, że władze postanowiły wyznaczyć nagrodę. W ogólnopolskiej prasie pojawiły się ogłoszenia:

"Jak bolesnem echem odbiła się w społeczeństwie zbrodnia świętokradztwa w tumie gnieźnieńskim, tego dowodzi fakt, że w katitule gnieźnieńskiej złożył pewien zacny obywatel kwotę 10 000 000 mkp. (dziesięć miljonów marek polskich) z przeznaczeniem ofiarowania ich temu, kto przyczyni się do wykrycia sprawców bezecnej kradzieży w katedrze gnieźnieńskiej i odnalezienia chociaż części skradzionych skarbów. O przyznaniu nagrody decyduje ks. Infułat Laubitz w porozumieniu z prokuraturą przy Sądzie Okręgowym w Gnieźnie z wyłączeniem drogi skargi cywilnej".

Sprawców jednak nie znaleziono, podobnie jak relikwii. Wobec tego w 1928 roku prymas Polski, kard. August Hlond, poprosił papieża Piusa XI o relikwie przekazane do Rzymu w 1000 roku przez Ottona III. Papież nakazał podzielić kości przechowywane w kościele na Tiberinie i wysłać je do Polski. Głowy św. Wojciecha nie znaleziono do dziś.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama